Ponieważ od wczoraj wszyscy zajmują się tutaj wyłącznie wróżeniem z kluzików, ja postanowiłem zrobić coś innego. Postanowiłem napisać tekst dziwny, nieco hermetyczny i odbiegający od obecnych już na tym blogu konwencji i form. Nadałem mu tytuł „Posłańcy śmierci”, choć o śmierci w tym tekście traktować będzie zaledwie kilka słów. Inspiracją do napisania tego tekstu jest pewien obraz. Marna reprodukcja, którą znalazłem w sieci zupełnie przypadkiem. Nie mam żadnych wiadomości na temat autora tego obrazu, ale jego treść i sposób w jaki został namalowany każą przypuszczać, że nie znalazłby krzty uznania w oczach krytyków popierających tak zwaną „prawdziwą sztukę”. Mnie jednak ten obraz bardzo się podoba, a nagromadzone w nim emocje każą domyślać się, że autor był mistrzem nie byle jakim i dobrze wiedział czego oczekuje od niego publiczność. Nie wiem kto ów obraz zamówił, nie wiem także czy moja interpretacja pokrywa się z intencją autora, ale przypuszczam, że tak, inaczej bowiem nie można opowiedzieć o tej pracy. Nie wiem także gdzie dzieło to znajduje się dzisiaj.
Zanim opowiem o tym co znajduje się na płótnie chciałbym jeszcze rzec kilka słów na temat tej, często eksploatowanej przez ludzi słowa maniery – opisywania i interpretowania malarstwa wierszem i prozą. Nie podobało mi się to właściwie wcale, nie podobało mi się do chwili gdy zobaczyłem ten nieznany nikomu w Polsce, niezrozumiały na pierwszy rzut oka i pewnie także niezbyt pociągający dla polskiego odbiorcy obraz. Kiedy jednak spojrzałem raz na tę zamazaną i czarnobiałą reprodukcję postanowiłem, że muszę coś o tym napisać. A kiedy już ułożę sobie ten program warsztatów autorskich, o których opowiadam Pradziadkowi od dwóch miesięcy, ćwiczenie takie, jak to dzisiejsze na pewno się w tym programie znajdzie.
Do rzeczy jednak. Dzieło nosi długi, ale wielce w tym wypadku potrzebny tytuł: „Gwardziści pruscy ostrzą szpady o schody francuskiej ambasady”. Na pierwszym planie widzimy siedmiu umundurowanych biało mężczyzn w charakterystycznych pozach. Charakterystycznych dla wszystkich młodych mężczyzn jak świat długi i szeroki, a nie tylko dla gwardzistów króla Prus. Tak jak tych siedmiu ludzi zachowują się wszyscy młodzieńcy świadomi swej siły, siły tradycji, w której zostali wychowani i siły państwa, które za nimi stoi. Ich pozy są wyzywające i dziecinne jednocześnie. Podchodzą bardzo blisko oszklonych drzwi francuskiej ambasady, która z tej perspektywy robi wrażenie podmiejskiej willi wynajmowanej przez starego profesora z Heidelbergu. Nic w niej groźnego, nic monumentalnego.
Siedziba poselstwa obcego kraju nie wzbudza także szacunku. To zwykły berliński dom. Oni o tym wiedzą. Ten, który przysiadł na schodach i spogląda na swoich padających sprężystość ostrzy kolegów, wie o tym najlepiej. Nie ukrywa pogardy, nie jest nawet zaciekawiony tym co jest za tymi drzwiami. Dwaj stojący niżej chętnie zajrzeliby do środka, ale wiedzą, że czas na to jeszcze nie przyszedł. Wiedzą także, że wtargnąć do wnętrza nie mogą. Pozostają im popisy. Czterej odwróceni tyłem oficerowie przyszli na te schody po to, by wyrazić swoje lekceważenie dla tego poselstwa. Kiedy już jednak tu stanęli nie stać ich było na to co maluje się na twarzy ich kolegi odwróconego wprost w naszą stronę. Nie stać ich na pogardę, ale sami nie zdają sobie z tego sprawy. Ich pozy, sposób w jaki stoją na schodach, w jaki dotykają broni świadczy o czymś zupełnie innym. O lęku mianowicie. Tak zachowują się ludzie którzy przyjęli zakład, o to kto bliżej podejdzie do jaskini śpiącego lwa. Jest w tych oficerach napięcie oraz wielka i widoczna chęć nagłej ucieczki jeśliby drzwi otworzyły się niespodziewanie. Nie mogą się wycofać po prostu, bo za nimi przybywają nowi. Zbyt wielu świadków, by odejść. Ostrzą więc swoje szpady o schody poselstwa i patrzą na siebie nawzajem z podziwem starając się ukryć zmieszanie.
Ich świat którego są częścią jest dobrze zorganizowany, ułożony i manifestuje swą siłę od wielu już lat, poprzez stałą obecność w miastach i wioskach takich jak oni. Ich mundury, kapelusze, szpady i peruki są stałym elementem krajobrazu miast, miasteczek i wsi położonych nad Łabą. Nie mogłyby zniknąć tak po prostu. Jest jednak coś o czym stojący na schodach ambasady francuskiej oficerowie nie wiedzą. Peruki już wyszły z mody w Paryżu, a oni nie chcą o tym słyszeć. Ciągle je noszą. Nie wiedzą także, że szpady i kapelusze z piórem to także przeżytek, są zbyt młodzi by to wiedzieć. Ich świat przemija, a oni trzymają się go kurczowo ostrząc szpady o schody jaskini lwa. Nie podałem wam bowiem całego tytułu tego obrazu. A brzmi on – „Gwardziści pruscy ostrzą szpady o schody francuskiej ambasady, rok 1806” .
Nie wiemy jaka jest pora roku na tym płótnie i nie potrafimy tego odgadnąć, bo nie ma tu ani skrawka żywej przyrody. Architektura i umundurowani mężczyźni, nic więcej. Nie ma drzew, na słabej reprodukcji nie widać czy obraz jest jasno oświetlony słońcem lipca, czy troszkę rozmazany przez wrześniowe promienie. Jedno wiemy na pewno. Sytuacja ta nie mogła mieć miejsca po październiku roku 1806. W październiku bowiem większość tych widocznych na płótnie młodych mężczyzn, do których czujemy mimowolną sympatię, była już martwa. Królewscy gwardziści zalegli bowiem pola pod Jeną i Auerstadt gęstym trupem.
Jeśli umarli – powie ktoś – nie mogli być posłańcami śmierci. Gdzie są więc ci ludzie, których tak nazwałem w tytule tej opowieści? Nie widzimy ich. Siedzą w środku. Przy stole. Zgrzyt ostrzonych na schodach rapierów nie dochodzi wcale do ich uszu i nie mąci ostatnich dni spokoju, nie zakłóca uczty, ani koncertyu kwartetu smyczkowego, który się właśnie rozpoczął. Ostrygi zaś przywieziono do ambasady aż z Hawru. Specjalnym dyliżansem.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę
www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura