Człowiek siedzący w małej celi wojskowego więzienia w Szczecinie nie miał najmniejszych powodów do tego, by się uśmiechać, a mimo to uśmiechał się często. Uśmiechał się leżąc na zbitej z surowych desek pryczy, podpiętej łańcuchami do kamiennej ściany, uśmiechał się do strażnika przynoszącego mu w misce rzadką zupę, uśmiechał się nawet wtedy, kiedy strażnik odmówił jego prośbie o igłę i nici, którymi osadzony chciał podreperować trochę swoje przetarte bawełniane pończochy.
Christian Andreas Kasebier (nie umiem znleźć umlautów, a taką właśnie literką jest pierwsze –a- w tym słowie) uśmiechał się ponieważ szczecińskie więzienie nie było pierwszym, w którym go osadzono. Spodziewał się, że wydostanie się zeń prędzej czy później, nie tym to innym sposobem, tak jak wydostawał się ze wszystkich innych lochów, jak uciekał spod pręgierzy i katowskich słupów w całych Prusach, Saksonii i Czechach. Christian Andreas Kasebier był bowiem najsłynniejszym złodziejem swoich czasów. Był nim już wtedy kiedy siedział w celi w Szczecinie, choć nie spodziewał się pewnie, że kulminacyjny punkt jego kariery miał dopiero nadejść, nie spodziewał się też zapewne, że przyjdzie mu ukraść coś, czego nikt jeszcze przed nim nie ukradł – całe miasto. W dodatku nie byle jakie miasto – Pragę.
Oficer, który stanął obok nieogolonego jak zwykle strażnika pewnego czerwcowego dnia nie wzbudził w osadzonym entuzjazmu, był to młody porucznik kawalerii w mundurze huzarów, jeden z wielu poruczników snujących się po szczecińskim garnizonie. Sprawa jaką miał do Christiana Andreasa była jednak takiego kalibru, że osadzony aż wstał z pryczy, żeby uważniej przysłuchać się słowom oficera. – Król chce was widzieć panie – tak brzmiały słowa młodego porucznika, a słówko – panie – zabrzmiało w uszach najsłynniejszego niemieckiego złodzieja jak śpiew nimf nad leśnym jeziorem. Tak powiedział królewski posłaniec – panie. Nie – wy, nie – on, nie – ty świnio. Powiedział – panie i Kasebier w jednej chwili zrozumiał, że oto nadszedł dla niego upragniony dzień, kiedy to wyjdzie na wolność. W dodatku obejdzie się przy tym bez piłowania krat, bez przekupstwa, bez przebierania się za kobiety i uwodzenia żon strażników. Zrozumiał, że wyjdzie z więzienia tak po prostu na rozkaz króla Fryderyka.
Oficer nie powiedział złodziejowi nic więcej. Wyprowadził go jedynie przed bramę, gdzie czekał na Kasaebiera koń i dwóch ludzi eskorty z muszkietami opartymi o ramię. Wierzchem dojechał jednak Christian Andreas tylko do rogatek miasta. Tam wsadzono go na wózek i chciano skuć nogi o ręce łańcuchem, z którego zwisała wielka, stalowa kula. Złodziej jednak uprosił młodego oficera, by nie zakładał mu łańcuchów, obiecał że nie ucieknie, bo żaden pruski poddany nie może przecież odmówić swojemu królowi. Porucznik uwierzył i Christian Andreas pojechał na południe, trzęsącą się niemiłosiernie dwukółką wyściełaną słomą. Towarzyszyła mu eskorta pod dowództwem coraz to innych oficerów. Droga wiodła wzdłuż Odry, przez Kostrzyń, Zgorzelec, po to by na południu skręcić nieco na wschód, ku Sudeckim przełęczom. Tempo jazdy było szalone, król bowiem potrzebował Christiana Andreasa już, teraz, a wiadomym było powszechnie, że królewskim życzeniom się nie domawia, już choćby z tego względu, że jest to szalenie niebezpieczne.
Gdzieś w drodze Kasebier dowiedział się, że król stoi z wojskiem pod Pragą, trwała właśnie wojna z cesarzową i zdobycie Pragi było najważniejszym zadaniem dla armii. Póki co król szedł od sukcesu do sukcesu. Udało mu zapędzić za miejskie mury pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy cesarskich. Czekał teraz aż głód i bombardowania zmuszą ich do kapitulacji. Maria Teresa wysłała jednak do Pragi odsiecz, której przewodził marszałek Daun. Na pozór nie był to dla króla żaden przeciwnik. Biorąc jednak pod uwagę to, że Fryderyk musiałby podzielić swoje siły by jednocześnie utrzymać w szachu Pragę i pokonać Dauna, sprawa nie wyglądała dobrze. Brakowało w tej układance tego co Fryderyk lubił najbardziej w swoich politycznych i wojskowych rozgrywkach – elementu bezwzględnej przewagi. Tę właśnie miał mu zapewnić Christian Andreas Kasebier.
Dawne to były czasy i król, nawet taki jak Fryderyk, nie widział nic dziwnego w tym, że posługuje się w polityce pospolitym przestępcą, którego czyny – nawet jeśli są podziwiane – budzą w obywatelach jedynie niepokój. Kasebier był poza tym jego poddanym, nie mógł więc odmówić, król mógł z nim przecież zrobić właściwie wszystko. O tym, że „są jeszcze sądy w Berlinie” świat przekonał jakiś czas później. Fryderyk jednak nie chciał zmuszać do niczego najsłynniejszego złodzieja w swoim państwie, chciał mu zapłacić i obdarować wolnością. Musiał jednak Kasebier zrobić coś, czego nie robił nikt przed nim – wejść do oblężonego miasta pełnego wrogich królowi żołnierzy i dowiedzieć się czy książę Karol Lotaryński zamierza się poddać czy ma zamiar tkwić w Pradze dłużej.
Kasebier dowiedział się tego wszystkiego w drodze do Pragi, choć może – dowiedział się – to złe sformułowanie. On to wykoncypował słuchając półgębkiem gadających żołnierzy i patrząc na ich smutne, zapijaczone gęby. Nie na darmo bowiem nazywano Christiana Andreasa królem złodziei. Jego sukces, jak każdy sukces miał bowiem źródło w niezwyczajnym potencjale intelektualnym i odwadze nazywanej niekiedy bezczelnością. Cechy te nie były popularne w owym czasie w Prusach, tak więc Christian Andreas musiał – miast robić karierę urzędniczą lub wojskową – odsiadywać kolejne wyroki za napady i kradzieże. Metoda którą stosował był prosta i wcale nie odkrywcza. Kasebier widział, że każda sytuacja to tylko pewien zbiór danych, które układając się w różne sekwencje dają kilka jedynie rozwiązań. Przeanalizowanie ich i wybranie najbardziej prawdopodobnej to była cała tajemnica złodziejskiego kunsztu Christiana Andreasa i jego wielkiej sławy.
Jest więc król, który prowadzi wojnę z cesarzową – myślał Kasebier jadąc dwukółką na południe – wszyscy o tym wiedzą. Wszyscy wiedzą też, że król wojuje w Czechach, największym miastem w tym kraju jest Praga i jej zdobycie to klucz do sukcesu. O tym, że miasto jest oblegane dowiedział się król niemieckich złodziei od konwojujących go huzarów. – No to czego jego wysokość może chcieć od takiego człowieka jak ja? – myślał dalej – to proste, król może oczekiwać jedynie tego, by wielki Kasebier wydał miasto w jego ręce.
I tak było w rzeczywistości. Tuż przed obozem wojskowym, w którym stał namiot z powiewającą na szczycie biało-czarną flagą konwojujący Kasebiera oficer założył mu na nogi i ręce gruby łańcuch z kulą. Wszedł więc Christian Andreas do namiotu i stanął przed obliczem Fryderyka upokorzony. Nie spodobało się to królowi, który lubił kokietować niektórych swoich poddanych, szczególnie tych którzy mu imponowali. – Czy całą drogę był tak skuty? – zapytał król złodzieja. – Nie, dopiero przed godziną założono mi kajdany – odpowiedział Kasebier. Słysząc to Fryderyk od razu zmienił ton – niedobrze, że zdradza pobłażliwość oficera – rzekł w swojej straszliwie okaleczonej niemczyźnie. – Niedobrze – powtórzył. Kasebier nic jednak na to nie powiedział czekają aż najjaśniejszy pan wyłuszczy mu swoją sprawę. To w końcu Fryderyk był tu petentem, nie on.
Gdy król zaczął mówić, Kasebier przerwał mu i punkt po punkcie opowiedział, jak zamierza dostać się do pilnie strzeżonego miasta i co zrobi, by przekonać się o zamiarach austriackiego dowództwa. Król milczał zdziwiony. – Ma na to trzy do czterech dni – rzekł w końcu marszcząc czoło. – To odsiecz już tak blisko? – Kasebier nie krył zdziwienia.
Towarzyszący królowi marszałek Keith nie wytrzymał – Jaka odsiecz! – wrzasnął – kto mu powiedział o odsieczy! Skąd mu to w ogóle przyszło do głowy!
Król milczał, a Kasebier utwierdził się w przekonaniu, że Austriacy muszą być blisko.
Żeby rozładować atmosferę, Fryderyk zażyczył sobie, by Christian Andreas opowiedział coś o swoich wyczynach. Ten jednak nie chciał. Rzekł, że może opowiadać jedynie przy stole, przy piwie, w gronie przyjaciół. Król zdenerwował się jeszcze bardziej – chyba nie myśli, że zaproszę go do stołu – żachnął się.
- To może się zdarzyć, kiedy wrócę z Pragi – odpowiedział bez wahania Kasebier. Audiencja była skończona.
Christian Andreas dostał się oczywiście do miasta, pierwsze kroki skierował do gospody, gdzie został rozpoznany przez jedną z dziewczyn, które siedziały tu w towarzystwie żołnierzy. Dziewczyna pamiętała go z dawnych czasów, kiedy stał pod pręgierzem na rynku, a ludzie rzucali weń nadgniłymi jabłkami. Imponował jej wtedy ten złodziej i rozpoznała go po latach bez trudu. Potem jednak z niezrozumiałych przyczyn wydała Kasebiera agentowi austriackiemu, który przesiadywał w tej samej gospodzie. Skutki tego nie były wcale straszliwe, sytuacja w Pradze była tak dramatyczna, że nikt już, nawet cesarscy szpicle nie wierzyli w zwycięstwo. Agent słysząc z kim ma do czynienia poprosił Kasebiera o to, by wystarał mu się o jakąś posadę przy pruskiej armii. Przyznał też bez ogródek, że książę Karol zamierza kapitulować następnego dnia. Była to zła wiadomość dla Christiana Andreasa. Wiedział on bowiem dobrze, że jego król szanuje tych jedynie, których potrzebuje, im także płaci. Ludzie zbędni go nie interesują, każe usuwać ich sprzed swoich oczu. Kapitulacja księcia Karola czyniła Kasebiera człowiekiem zbędnym przekreślając tym samym jego plany na przyszłość. Król, po kapitulacji miasta na pewno kazałby odesłać go na powrót do Szczecina.
Postanowił więc, że nie ukradnie Pragi dla króla Fryderyka, ukradnie ją rzecz jasna, ale jemu właśnie – swojemu królowi. Bez wahania kazał zaprowadzić się na odwach, gdzie wyjaśnił wygłodzonym oficerom kim jest i po co przybył do Pragi. Ci potrząsnęli nim trochę, ale w końcu opamiętali się i zaprowadzili go do sztabu. Książe Karol nie wierząc do końca w to co mówi Christian Andreas kazał zamknąć go na kilka dni. Były to dni najważniejsze w całej pruskiej kampanii prowadzonej w Czechach. Król Fryderyk myśląc, że Kasabier dostał się w ręce Austriaków podzielił swoją armię i ruszył na przeciwko marszałkowi Daunowi, z którym spotkał się pod miejscowością Kolin.
Wszyscy pamiętamy co stało się pod Kolinem, ale jeszcze przypomnę. Ustanowiono tam jedyny w historii wojen order za niesubordynację na polu bitwy. Order ten nosi imię Marii Teresy, a przyznawano go za wybitne zasługi i odwagę w armii Apostolskiej Monarchii Habsburgów. Pod Kolinem stało się bowiem coś, co nie powinno mieć miejsca. Oto manewrujące jak zwykle pruskie czworoboki, które chciały uderzyć z flanki na armię Dauna znalazły się nagle w niezwykle niekorzystnym położeniu wobec korpusu cesarskiej kawalerii. Huzarzy i kirasjerzy nie czekali na rozkaz. Szarża była wprost potworna, piechota pruska nie utrzymała pola i nic wobec tego faktu nie znaczyło, że manewr kawalerii dokonał się bez rozkazu naczelnego dowództwa. Jednym z pierwszych udekorowanych nowym odznaczeniem był polak w służbie cesarskiej Sylwiusz Aleksander Bojanowski.
Król Fryderyk musiał odejść z Czech, Praga była wolna, a zamknięci w niej żołnierze najedli się do syta po raz pierwszy od wielu dni.
Zmierzającą ku granicy kolumnę pruską dopędził w pewnej chwili austriacki parlamentariusz, który domagał się widzenia z samym królem. Fryderyk siadał właśnie do stołu, poprosił, by oficer i towarzyszący mu chorąży z białą chorągwią usiedli wraz z nim. Parlamentariuszowi towarzyszyli ranni pruscy oficerowie, których książę Karol odesłał królowi z Pragi. Był to prawdziwie rycerski gest, ale w tamtych czasach nie było w nim jeszcze nic dziwnego, tak zachowywali się wszyscy władcy i dowódcy na polach bitew.
W czasie skromnego posiłku parlamentariusz wyznał królowi, co było przyczyną jego klęski – Kasabier zdradził waszą wysokość – rzekł nie bez dumy. – Gdyby tu był – odpowiedział Fryderyk – natychmiast kazałbym go rozstrzelać. Oficer tylko czekał na te słowa, znał bowiem dobrze króla Fryderyka, był w końcu jego poddanym. Powoli, tak by wszyscy widzieli zdjął kapelusz, a potem zerwał z głowy solidnie upudrowaną perukę. Król aż wstał z krzesła na ten widok, tuż przed jego nosem siedział bowiem właśnie sam Christian Andreas Kasaebier, król pruskich złodziei przebrany za cesarskiego oficera. Więcej, bezczelny ten człowiek dał znak chorążemu, który zaczął nad jego głową powiewać białą chorągwią. O, jakże w tym momencie daleko było do ulubionej w pruskiej armii frazy kierowanej przez dowódców ku podwładnym – słuchać, nie rezonować!
Król rzecz jasna uwolnił Christiana Andreasa, który wrócił do Pragi po nagrodę obiecaną przez księcia Karola Lotaryńskiego. Kupił sobie za nią majątek w Saksonii, ożenił się i zmarł dwadzieścia lat później jako uczciwy obywatel otoczony gromadą dzieci i wnuków. Wiele zaś lat później, najsłynniejszy praski Żyd i najsłynniejszy dziennikarz starej Europy Egon Erwin Kisch napisał o tych wydarzeniach pogodną komedię zatytułowaną „Ukradzione miasto”. Ja zaś szukając różnych ciekawostek na temat króla Fryderyka trafiłem jeszcze na tę piosenkę. Okazuje się, że Niemce, też mają swojego Kaczmarskiego.
Inne tematy w dziale Kultura