Magda Figurska napisała dziś fantastyczny zupełnie tekst, który dotyka sprawy niesłychanie istotnej, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być tylko szyderstwem z artykułu Magierowskiego w „Rzeczpospolitej”. Przywołuje Magda w tym tekście różne hasła, z którymi tęczaki chodzą na te swoje parady i tam nimi machają. W imię wolności oczywiście.
Hasła te nawołują oczywiście do tego, by jak najszybciej stać się homoseksualistą. Jeśli komuś wydaje się to niekonsekwentne, bo przecież – według tęczowych – człowiek homoseksualistą się rodzi, a nie zostaje nim z wyboru, z nudów, lub poprzez gwałt dokonany na nim w młodości przez innych homoseksualistów, jeśli więc wydaje wam się, że przyłapaliśmy ich na niekonsekwencji to jesteście w błędzie. O żadnej niekonsekwencji nie może być mowy, bo istotą tęczowej propagandy jest to samo co było istotą propagandy czerwonej – ignorowanie faktów, zaprzeczanie samemu sobie i kłamstwo. Cele obydwie narracje mają także te same – rozwalenie dotychczasowych struktur rządzących społecznościami, po to by zdobyć nad nimi władzę, a następnie uczynić to co jest ulubioną zabawą wszystkich szlachetnych rewolucjonistów – zmienić stosunki własności. Czyli inaczej mówiąc okraść ludzi posiadających cokolwiek, a myślących inaczej niż rewolucjoniści, w majestacie stanowionego przez siebie prawa, mając do tego dobry pretekst, którym są kontrrewolucyjne poglądy okradanego.
To jest cel długofalowy i mam nadzieję, że on się nigdy nie ziści. Żeby tak się stało siły kontrrewolucji, które tutaj reprezentuję wraz z kilkoma kolegami muszą nieco zmienić taktykę i zdopingować do działania tak zwanych liderów. Albo ich wymienić.
Tęczowa propaganda ma jeszcze inne, krótkofalowe cele i różne sprawy do załatwienia zanim jej głosiciele przejdą do zmiany stosunków własności na całej planecie. W społeczeństwie, w którym żyjemy, w społeczeństwie katolickim, postkatolickim, lub z katolickiego pnia wyrastającym – podoba się to komuś czy nie, ale tak jest – centralną postacią jest kobieta. Żona, matka, matrona, córka, panna młoda, staruszka, babcia, etc. Tak było dawnymi czasy i to się trochę zmieniło. Dziś prócz wymienionych funkcji mamy jeszcze: kochanki, prostytutki, gwiazdy filmowe, dziennikarki i panie adwokat. One były także dawniej, ale nieco w cieniu. Sytuacja więc – wbrew temu co głoszą tęczowi – znacznie się pogorszyła. Kobieta ponoć zyskała wolność i pieniądze, a nie straciła nic, ale ja mam co do tego poważne wątpliwości. Im mniej chętnie moja żona chce jeździć do pracy, a jest to osoba o usposobieniu kapitana piratów i takiej dynamice, tym te wątpliwości są większe.
Nie chce mi się tu snuć wątku feministycznego, bo zaraz zlecą się na blog dyskutanci, którzy ściągną dyskusję w rejony nie takie o jakie mi chodzi. Niech sobie więc będzie ten feminizm, te prawa, te wszystkie rzeczy z tymi parytetami związane. Niech sobie to istnieje. Miejmy jednak świadomość, że wikła to kobiety w sytuacje, które powodują, że zamiast być sobą, czyli kobietą stają się kimś, a raczej czymś innym. Powoduje także, że stają się one łatwym celem dla takiej choćby tęczowej propagandy. To w nie bowiem wymierzone są wszystkie hasła na paradach równości. Mężczyzna jest tam tak samo święty i nietykalny jak w systemie patriarchalnym, jest samcem alfa, tyle że jeszcze bardziej uprzywilejowanym. Zagarnął bowiem teren, który do niedawna był domeną kobiet. Ktoś powie – ale kobiety, na przykład Martyna Wojciechowska, mogą teraz wdrapać się na Mount Everest. Niby tak, ale kobietom, nawet jeśli bardzo głośno o tym rozprawiają, nie chodzi o Mount Everest. Im chodzi o spełnienie. Jeśli to spełnienie w rozumieniu tradycyjnym, zostaje przez popularną kulturę i przymus stadny im odjęte, szukają go gdzieś indziej. Nie wiem czy są z tym szczęśliwe, ale mam wrażenie, że nie.
Tak więc realnie, w wymiarze osobistym, w sferze satysfakcji głębokich i emocji silnych, kobiety przegrywają, a do tego jeszcze są na tak zwanego”żywca” oszukiwane. Obecność lesbijek na paradach równości niczego nie zmienia. One chcą być mężczyznami. Przynajmniej wiele z nich. Geje nie zamienią się w kobietę, wcale tego nie chcą. Lesbijki nie staną się mężczyznami, ale nie będą spełniać tej roli, którą tradycyjnie spełniały kobiety. Może się więc okazać, że przy tym nasileniu działań ruchu tęczowego za czas jakiś, niedługi wcale, kobieta jak istota odrębna, skończona, posiadająca własny kosmos, wartości i własną hierarchię, zniknie. To wariant pesymistyczny. W optymistycznym zostanie odziana w burkę i będzie chodzić po ulicach w towarzystwie męża, jego kochanka, swojej wyzwolonej siostry, która jako aktywistka ruchu tęczowego nie musi nosić burki i jej narzeczonej. Jeśli będzie grzeczna, pozwolą jej postać przed barem i popatrzeć przez szybę jak pięknie wyglądają w trójkę sącząc koktajl przez słomki.
Tak to mniej więcej wygląda. Dla gejów mężczyzna jest obiektem adoracji, dla lesbijek obiektem adoracji nie jest kobieta w tradycyjnym rozumieniu. Tak więc musi ona przejść jakieś przeobrażenie. Kolejne. I będzie to przeobrażenie na gorsze. Ja szczerze mówiąc nie wiem czy mamy jakieś szanse na obronę naszych kobiet i czy one same taką szansę mają. Jeśli człowiek wybierze się na lunch do kantyny w Gazecie Wyborczej to nachodzą go niewesołe myśli. Wygląda na to, że już po nich, po kobietach, że sprawa jest przegrana. Choć mogę się oczywiście mylić.
Póki co zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl. W książkach, które tam można kupić opisałem kilka kobiet prawdziwych, między innymi Zofię Kossak. Opisałem także Marię Rodziewiczównę, która mogłaby znaleźć sobie miejsce w tej tęczowej narracji, ale go nie znajdzie. I fakt ów moim zdaniem obnaża całkowicie fałsz tych ruchów rzekomo wolnościowych i całą ich nędzę. Zapraszam.
Inne tematy w dziale Polityka