coryllus coryllus
6215
BLOG

Czym gazownia różni się od gapola

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 176

Jakiś czas temu dostałem list od Pani Agnieszki Hryniewickiej, która reprezentuje Mariusza Szczygła i jego inicjatywę Faktyczny Dom Kultury. To jest takie miejsce na tyłach Nowego Światu, gdzie odbywają się spotkania z autorami. Bywały tam, jak przeczytałem w liście, same sławy. Była Hanna Kral i Jacek Hugo Bader i ktoś jeszcze kogo nazwiska nie zapamiętałem. List ten był zaproszeniem do organizacji takiego właśnie spotkania. Miałbym tam przyjść opowiedzieć o swoich książkach, a wynajęty przez organizatorów aktor, na przykład Adam Ferency, przeczytałby fragment mojej książki. List ten zostawiłem bez odpowiedzi z kilku względów. Po pierwsze, zaczynały się wakacje i zapomniałem o nim, po drugie wyobraziłem sobie jaki by się wrzask podniósł, jeśli przyjąłbym to zaproszenie. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to standardowe zaproszenie jakie wysyła się do wszystkich autorów. Pewnie tak, ale ilu tych autorów w końcu w Warszawie jest? I ilu może ściągnąć zadowalającą publiczność, no i wygłosić coś tak kontrowersyjnego, jak to się zdarza w czasie moich spotkań? Myślę, że niewielu. Poza tym przypuszczam, że Mariusz Szczygieł, który tu czasem zagląda i czyta nasz blog, musiał sam zdecydować o wysłaniu takiego zaproszenia. Myśmy tu kiedyś ostro krytykowali jego postawę, naprawdę nie przebierając w słowach. On zaś wysłał mi w odpowiedzi kartkę z usprawiedliwieniem, pocztą ją wysłał i napisał tam, żebyśmy nie przesadzali, bo już dawno nie kieruje dodatkiem „Duży format” i te syfy co je tam zamieszczają nie mogą iść na jego konto. Ja się do tego odniosłem i napisałem sprostowanie. Od tamtej pory nie miałem żadnej wiadomości od Mariusza Szczygła. Minął rok i przyszło to zaproszenie. Myślę sobie więc, że on ciągle czyta to co piszemy i jest tym szczerze zainteresowany. Czego byśmy bowiem nie mówili o antypolskich i antyrodzinnych fobiach Mariusza Szczygła posiada on pewną cechę, która wyróżnia go na tle wszystkich absolutnie autorów tak ichnich jak i „naszych”. Otóż chodzi o to, że Mariusz Szczygieł jest szczerze zainteresowany tekstem. On się do pisania przygotowuje, on myśli bez przerwy o pisaniu i po prostu tym żyje. Kiedyś było tak, że jak ktoś wysyłał do Szczygła list na skrzynkę mailową odpowiedź przychodziła w pięć minut. On tam siedział cały czas w redakcji i pisał coś albo czytał. Spróbujcie wysłać jakiś list na skrzynkę redaktora Sakiewicza, albo choćby Goćka.

Tak się złożyło, że zarówno żona jak i córka Toyaha zagościły ostatnio na łamach lokalnych dodatków gazowni. Była w związku z tym jakaś awantura i odsądzanie od czci i wiary oraz różne takie bardziej zwyczajne uwagi krytyczne. Ja zaś, czytając tekst żony Toyaha, poczułem się jak za dawnych czasów, kiedy można było coś przynieść do redakcji, albo wysłać i to – samo z siebie – tylko ze względu na jakość, moment, albo ciekawy kontekst ukazywało się na łamach. Czas ten dawno minął, ponieważ łamy prasy i witryn internetowych zabetonowane zostały przez tak zwanych „swoich”. Dotyczyło to gazowni, „naszych” i w ogóle wszystkiego. Ponieważ nic nie jest wieczne, a sprzedaż periodyków to jednak ważna sprawa, szczególnie kiedy taki periodyk ma dodatkowo misję propagandową, nie można takiego stanu utrzymywać zbyt długo. Na pokładzie bowiem znajdzie się taka ilość 'swoich” niechętnych do żadnej roboty, że okręt po prostu zatonie, bo nie będzie komu rozwinąć żagli. To jest jeden problem, drugi zaś to coraz mniejsze zainteresowanie tak zwanych młodych pisaniem. No i kompletna nieumiejętność pisania. Te wszystkie szkoły reportażu, te kursy organizowane w gazowni przez różne wariatki, którym się zdawało, że same potrafią i jeszcze kogoś nauczą, to wszystko okazało się klęską. I teraz po prostu w wielu miejscach brakuje tekstów, nie ma czego dawać na łamy i redaktory mają kłopot. To jest zjawisko cykliczne, na którym w dawnych czasach bardzo skorzystałem. Podobna koniunktura nastąpiła w połowie lat dziewięćdziesiątych, no a potem wszystko zabetonowali i redaktor Zaręba już trzydziesty rok jest najwybitniejszym polskim publicystą, bo nikt inny, dorównujący mu klasą, się nie pokazał.

Dlaczego to gazownia reaguje na ten rynkowy trend, a „nasi” nie? To proste. Gazownia jest dominującą siłą na rynku treści w Polsce, a co za tym idzie jest również kanałem dystrybucji milionów produktów sprzedawanych przez komunikaty reklamowe. To nie jest fikcja, to są pieniądze. Funkcja propagandowa gazowni jest wtórna w stosunku do sprzedażowej i tak zostanie, no chyba, że jakaś siła przemożna sprowadzi GW do roli periodyku niszowego, gdzie dzieci żydowskich socjalistów będą opowiadać o tym, jak zbudować nowy wspaniały świat. Na razie jednak nie zanosi się na nic takiego i sprzedaż przeważa. No, a jeśli tak, to trzeba przyciągać klientów. Czym? No przecież nie genderem, bo wszyscy już tym rzygają. Trzeba szukać czegoś nowego. I dla wielu młodych ludzi trend ten to szansa na zaistnienie. Córka Toyaha ogłosiła się tam z jakimś blogiem, żonie opublikowali tekst, innym przypadkowym osobom pewnie też. Potrwa to jeszcze parę lat, bo koniunktura nie znika od razu, a potem znowu zostanie zabetonowane na piętnaście albo więcej. Pojawią się bowiem tacy, którym zdawać się będzie, że oni sami wszystko potrafią zrobić i trzeba tylko zatrudnić paru zaufanych do tego, by sukces był pełen. Wszystko to będzie się powtarzać w cyklach kilkunastoletnich, ale u postawy tych prawidłowości leży przewaga dystrybucyjnej, rynkowej funkcji gazowni i wtórny charakter funkcji propagandowej. No i jeszcze jedno – Michnik nie jest wieczny, z tego musimy sobie zdawać sprawę, a ci co stoją za nim nie mają ani takiej mocy, ani takich chęci, ani w ogóle niczego. Gazownia więc siłą rzeczy, będzie próbowała absorbować coraz szersze spektrum poglądów i coraz więcej środowisk. Blumsztajn też nie jest wieczny. Do tego zaś by utrzymać kurs, który znamy od trzydziestu lat, potrzebny jest właśnie ktoś taki, jak wymienieni panowie. Tymczasem w następujących pokoleniach nikogo takiego nie ma.

Dlaczego nic takiego jak publikacja tekstu nieznanej nikomu autorki nie może się zdarzyć w periodyku prawicowym? Otóż dlatego, że periodyki te nie dystrybuują niczego poza propagandą. I to w dodatku tą najsłuszniejszą, wydestylowaną, kanoniczną, poza którą wyjść nie można, żeby człowieka nie okrzyknęli zdrajcą i sprzedawczykiem, agentem czy czymś podobnym? Jeśli zaś ktoś wyjdzie i zrobi jakiś sukces, jak my tutaj, zostanie w najlepszym razie zamilczany. Żaden z prawicowych redaktorów nie odpowiada na maile tak szybko jak Szczygieł, a większość z nich nie interesuje się produkowanymi przez siebie treściami. Ludzie ci są wyłącznie zainteresowani sławą. Stąd się wziął pseudonim Gmyza i wszystkie zagrywki Gadowskiego, tu bije źródło tego całego kabotynizmu, który nas tutaj tak strasznie irytuje i który jest legitymacją absolutnej nieskuteczności.

Oni niestety nie kumają dlaczego są nieskuteczni, ale spróbujmy im to wyjaśnić. Nie można zbudować jakiejś hierarchii treści, według nieistotnych już kryteriów pochodzących z czasów zamierzchłych, sprzed wojny, albo wręcz z XIX wieku, ustawiając na szczycie pisma Konecznego, czy kogoś w tym stylu i robić kariery poprzez powtarzanie tych treści. Nie wiem, kurcze, czy to nie będzie zbyt skomplikowane dla naszych bohaterów, spróbuję prościej. Tak się nie da, bo jest to demaskujące, a przedmiotem demaskacji jest nędza i strach o jutro. Treści zaś maja być gwarancją jakości. Co będzie jak zdecydują, że się nie nadaję – myślą sobie „nasi”? A kto ma zdecydować? Toż to jest sfera wolności, prawości i myśli swobodnej? Na to pytanie musicie sobie odpowiedzieć sami, ale dla mnie rzecz jest oczywista. Jeśli przez trzydzieści lat międli się te same kwestie, bez jednej choćby świeżej refleksji to znaczy, że coś jest nie tak. Abstrahując od przyrodzonych ograniczeń i głupoty każdego z nich.

Nie do wyobrażenia jest, by Zosia Osiejuk została opisana w gapolu jako sympatyczna dziewczynka, co robi z koleżanką blog fotograficzny o współczesnych Polakach. Zresztą, co tam Zosia, jej tata, nie został o ile wiem zaproszony na żadne, podkreślam, żadne spotkanie autorskie organizowane przez środowiska prawicowe w Katowicach, mimo tego, że pisze książki i prowadzi najbardziej pisowski blog na świecie. A przecież on zna tych ludzi i oni jego znają. Dlaczego więc nic mu nie zorganizowali? Bo nie było rozkazu. To jasne, a za coś takiego można by przecież dostać po uszach od samej góry. Przecież spotkania są zarezerwowane dla „naszych” dla redaktorów, dla profesora Zybertowicza i Krasnodębskiego, którzy muszą sobie dorobić do pensji i opowiedzieć o tym jak strasznie ciężko jest walczyć o Polskę, kiedy tak cholerna gazownia promuje te zdradzieckie małe dziewczynki latające po mieście z aparatami fotograficznymi.

Jeśli myślicie, że to się zmieni, bo prezydent Duda wystosował list do czytelników GW i gapola to niestety jesteście w błędzie. Gazownia przejmie część tak zwanej prawicowej i patriotycznie nastawionej młodzieży, a zrobi to niejako mimochodem. Nasi zaś zostaną z tym swoim tężcowym uśmiechem na twarzach i dalej będą przeliczać swoje groszaki. Niektórzy dostaną propozycje z Czerskiej i z niej skorzystają. Pierwszy będzie Ziemkiewicz. Reszta pójdzie na śmietnik. Zapytacie pewnie co ja zrobię, czy odpiszę Pani Hryniewickiej i zapytam ją o szczegóły dotyczące organizowania takich spotkań? Jeszcze nie wiem. Od dwóch miesięcy, albo trzech proszę kolegę Michała, żeby zadzwonił do Niespodzianki i umówił mi spotkanie we wrześniu. Sam nie mogę tego zrobić z oczywistych względów. Bez skutku. Nie mam niestety menedżera, który by się zajmował takimi sprawami, a jak wiecie pośrednictwo w takich momentach to rzecz kluczowa. No więc dlaczego mam nie skorzystać, skoro załatwiają jeszcze prawdziwego aktora do czytania tekstów? I do tego na spotkanie przyjdą całkiem nowi ludzie, którzy – być może – sięgną po nasze książki, w których, o cudzie, nie ma nic o gender, o narzeczonym Ignaca Karpowicza i o frustracjach pani Tokarczuk. Czy to nie jest dla nas szansa? Jeśli sami sobie nie pomożemy nikt nam nie pomoże, a Reszczyński, jak go widziałem ostatnio, z rok temu, na korytarzu klubu Ronina, uśmiechnął się tajemniczo i powiedział – niech rozkwita tysiąc kwiatów. Tak właśnie, panie Wojciechu, niech rozkwita.....

4 września, o 17.00, w domu kultury w Piastowie odbędzie się mój wieczór autorski, będę opowiadał o związkach pomiędzy literaturą piękną a historią gospodarczą. Organizatorzy planują jeszcze jakiś wieczór poetycki w pakiecie, bo taka jest tam praktyka. To nie są „nasi”, ani gazownia, to są ludzie, którzy postanowili zorganizować spotkanie z autorem, bo coś tam o nim słyszeli. I nie mają w związku z tym żadnych lęków.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy i do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie. Zamieszczam jeszcze raz link do spotkania w Bielsku Białej oraz przypominam, że wznowiliśmy III tom Baśni jak niedźwiedź, ten on Kompanii Moskiewskiej i Stefanie Batorym. https://www.youtube.com/watch?v=wl26Ad0MnDk&feature=youtu.be

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka