Bardzo się dziś bałem wyniku po badaniach: krew i wymazy. Nic dziwnego, ze ciśnienie skoczyło mi tak wysoko: 176/100 - nawet w najgorszych dniach takiego nie miałem.
Szpital Zakaźny na Wolskiej w Warszawie jest taki, jak wszystkie inne. Tylko wejście jest „dziwne”: nie ma ludzi. Jest pustka. Nikogo na ścieżkach. Już wiesz, że idziesz w jakieś miejsce zakazane. Na dróżkach są tylko strzałki, jak dojść. I jest budynek nr 1: kilka drzwi z klamkami tylko od środka. Pokój nr 6 jest otwarty. W środku nikogo, tylko kartka z prośbą, by nie kraść. Inni przed nami potrafili wziąć nożyczki, maseczki, pulsoksymetr, ciśnieniomierz. Mały, zimny pokój i dwa smutne łóżka. Do pokoju wchodzi się od strony szpitala przez maleńki przedpokój - to śluza, by jeszcze lepiej zabezpieczyć się przed zarażonymi wirusem. Jest też toaleta z workiem w koszu w kolorze czerwonym znaczącym, że są tam niebezpieczne odpadki medyczne: mój wykorzystany ręcznik po umyciu rąk jest odpadem „niebezpiecznym i toksycznym”. Biohazard :(
Zimny pokój, ankiety do wypełnienia i pustka. Dla mnie stres
Nie mam - niby - objawów: zero gorączki, żadnych symptomów ... ale jednak... Czytam, więc wiem, że można zarazić się i przechorować bezobjawowo. Tylko czy ja nie mam objawów? Gdy czytam ankietę do wypełnienia jednak je znajduje. Czy mam się przyznać? Mam suchy kaszel nad ranem (to jeden z objawów), mam katar (czy to naprawdę jest wiosenna alergia?)
Podejrzliwa lekarka, sumiennie przepytuje. Nie jestem pewien, co jest objawem choroby a co moim przewrażliwieniem?
I czego się mam bać? Choroby - nie. Ale izolacji się boję. Jeśli wyjdzie mi (lub Monice) wynik testu pozytywny to „mam, jak w banku” przynajmniej trzy tygodnie-miesiąc kwarantanny dodatkowo.
Przychodzi po godzinie sympatyczna pielęgniarka w stroju kosmicznym. Patyki do pobrania wymazu w nos, i do gardła (głęboko, bardzo głęboko) a potem pobór krwi. I jeszcze niemal godzina czekania. Niby na Wypis, ale ja myślę, że „dodatkowy czas” jest na to, by mi spadło ciśnienie. Z takim, jakie mi wyszło, nie wypuszczą mnie ze szpitala.
Wracamy do domu ciesząc się dawno niewidzialnymi dalekimi horyzontami i widokami. Celowo nieco klucze, by zobaczyć daleki horyzont Wisły, panoramę Warszawy - dawno nieoglądanej.
I jesteśmy w domu. W kokonie bezpieczeństwa szukając komediowego nastroju w filmach na Netflixie - ja, by zagłuszyć swoje obawy.
Jednak, gdy około 19 dzwonią ze Szpitala Zakazanego i oznajmiają, ze mój test jest negatywny - mój okrzyk radości tłumi Monika: „to nic nie znaczy”. Aż boje się napisać znajomym, że jest ok. Monika tłumaczy, że to Nie Jest Ok: bo nie mam wyników na przeciwciała. To może być nawet gorzej. Nie pisze więc radosnych SMS do znajomych. Dzwonię do szpitala, czy dostanę te dodatkowe wyniki. Okazuje się, że nie przyszły z laboratorium :(
Ze smutkiem rezygnuję ze świętowania. Poczekam.
Jest tylko „niby dobrze”: znajomym dam znać, gdy będę miał pełen zestaw wyników.
Poczekam. Jestem „w zamknięciu” ponad dwa tygodnie, gdy będę pewny diagnozy - to się pochwale. Mogę jeszcze poczekać, by się cieszyć.
Po naszej wizycie w Szpitalu Zakaźnym na Wolskiej wykryto w nim duże ognisko wirusa COVID19. Ponad 60 osób zostało zarażonych. Dementujemy - to nie nasza wina :) Choć było blisko: my mieliśmy badania w Budynku nr 1, nowi zarażeni (ognisko wirusa) pojawiło się w Budynku nr 2. Widzieliśmy ten budynek jednak na szczęście nie musieliśmy tam wchodzić. To dopiero byłby pech ...