Marcin Wolski Marcin Wolski
648
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek dwunasty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 1

Właśnie utracił obu kumpli – Andrzej wyjechał z rodzicami na placówkę, a pułkownik, ojciec Jurka, dostał jakieś odpowiedzialne stanowisko w Gdańsku i Szczecinie, i zabrał syna ze sobą. Z resztą klasy był na bakier, a ponętna Majka, w której zaczął się podkochiwać, wyraźnie go ignorowała. Matce o kontaktach z seniorem rodu przezornie nie wspominał. Posiadanie wspólnej tajemnicy zaczęło go bawić, a pani Amelia widząc syna nad książkami, cieszyła się, nie badając, z jakiej biblioteki pochodzą. Sama będąc pracoholiczką i spędzając większość czasu w redakcji, nie bardzo interesowała się, o której jedynak wraca do domu – byleby nie za późno.

O tajemnicach historii rodziny w XX wieku dowiedział się na trzecim czy czwartym spotkaniu. Dziadek, nawet biorąc poprawkę na tendencję do konfabulacji, zdawał się żywą ilustracją naszych narodowych perypetii.

Urodzony w 1900 roku na dalekich kresach został zaskoczony wybuchem rewolucji w Kijowie, gdzie kończył gimnazjum. Przystał do polskich oddziałów i trafił wnet do słynnej dywizji syberyjskiej. Czy już wtedy powtarzał sobie „Jeszcze będzie dobrze”, Kamil nie pytał. Uchodząc z życiem z dziesiątków niebezpieczeństw, dotarł do Mandżurii, gdzie omal nie ożenił się z urodziwą Azjatką, jednak dowiedziawszy się o powstaniu wolnej Polski, odbył podróż dookoła świata i zdążył jeszcze na pole bitwy pod Radzyminem, gdzie go postrzelono. W Drugiej Rzeczypospolitej pracował na różnych urzędniczych stanowiskach. We wrześniu nie udało mu się dostać do armii, działał w AK-owskiej konspiracji, potem w WiN-ie, siedział z wyrokiem śmierci na Mokotowie, by wyjść ostatecznie w 1956.

– To kiedy udało się spłodzić tatę, jeśli dziadek wyłącznie walczył?

– Podczas przerwy między odsiadką w lwowskim Zamarstynowie a pobytem na Pawiaku. Jednak tych niecałe sześć miesięcy, w ciągu których przebywałem na wolności, wystarczyło, żeby ożenić się z twoją babcią i począć Rysia. Drugą taką przerwę miałem w 1946, kiedy ujawniłem się, chcąc wykorzystać amnestię. Zbyt pochopnie, bo wkrótce zgarnęła mnie kolejna fala stalinowskich represji. Pewnie dlatego nie masz więcej stryjów i ciotek...

Ojca złapali krótko przed Bożym Narodzeniem 1982 roku. Prawdopodobnie gdyby dał się złapać tamtej grudniowej nocy, przed rokiem, wyszedłby na tym znacznie lepiej, siedząc w ciepłym ośrodku internowania, w dobrym towarzystwie i nie tracąc zdrowia w niedogrzanych piwnicach, zimnych altankach, wdychając opary powielaczowych odczynników.

O tej podziemnej epopei Kamil dowiedział się dopiero od dziadka. Matka, która w międzyczasie przeprowadziła postępowanie rozwodowe, dokładała wielu starań, aby nie spotkał się z ojcem. Szybko wysłała syna na zimowisko do Zakopanego, skonfiskowała listy z internatu. Chyba to podłamało Barczewskiego najbardziej. Dowiedziawszy się, że nikt na niego nie czeka, skorzystał z propozycji władz i przyjął bilet w jedną stronę. Spotkali się dopiero w dniu wylotu, wkrótce po Nowym Roku. Ojciec, dziadek i wnuk. Wszyscy mieli łzy w oczach, które w przypadku Kamila potęgowała wściekłość na matkę.

– Nigdy tu nie wrócę – powiedział Barczewski, wpatrując się w brudną podłogę baraku na Okęciu udającego dworzec lotniczy.

– Wrócisz synku, wrócisz – uspokajał go dziadek. – Do wolnej Polski.

– Wolna Polska. Kiedy to będzie?

– Szybciej, niż myślisz – odpowiedział pan Ignacy i dorzucił swoje: „Jeszcze będzie dobrze”.

Dziadek miał rację. Ale tylko w połowie. Sam upragnionej wolnej Polski wprawdzie dożył, ale jego synowi się to nie udało. Ryszard Barczewski nigdy nie zaaklimatyzował się na emigracji. Po paru latach ujawnił się nowotwór, wyjątkowo złośliwy naczyniak. Dziadek i Kamil zdołali go jeszcze pożegnać. Polecieli obaj do Toronto z początkiem 1988 roku. Ryszard Barczewski zmarł dokładnie w dniu otwarcia zimowych igrzysk w Calgary, mając zaledwie 46 lat.

Kamil był już od paru lat studentem zaangażowanym w organizację NZS-u i podziemną działalność wydawniczą. W nieużywanej od lat altance na działce ojca od lat warczały maszyny poligraficzne, a drukowane książki i gazetki sprzedawano na wpół jawnie na uniwersytecie.

– Nie zawiodę cię, tato! – mógł powiedzieć z przekonaniem podczas ich ostatniego spotkania w szpitalu.

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 17.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka