Marcin Wolski Marcin Wolski
1036
BLOG

Marcin Wolski, "Cud nad Wisłą" – odcinek trzynasty

Marcin Wolski Marcin Wolski Polityka Obserwuj notkę 1

Barczewski zmarł jeszcze tej samej nocy. Dojmujący ból syna łagodziła jedynie obecność dziadka i możliwość modlitwy. Chyba dopiero wówczas mógł przekonać się, że w trudnych momentach ludziom wierzącym było lżej. Ale czy był naprawdę wierzącym? Zanim poznał Kasię, nie był w stanie nawet wyobrazić sobie ludzi głębokiej wiary, w dodatku kierujących się jej zasadami w zwyczajnym życiu. Religijność jego dziadka podszyta była sarmackim libertynizmem, który pozwalał na chwałę Najświętszej Panienki walczyć z tuzinem wrogów, a potem odpoczywać w ramionach urodziwej kochanki, pisząc równocześnie pełen żaru list do żony. Mimo to uważał, że prawdziwy Polak musi być katolikiem, a najlepiej działaczem Centralizacji Polski Niepodległej, i bardzo bolał nad religijnym indyferentyzmem wnuka; Kamil do swego nawrócenia dojrzewał jakieś dwa lata.

Przełom nie nastąpił od razu. Jednak kolejne spotkania z Ignacym Barczewskim uświadamiały mu, że w kraju nad Wisłą od pokoleń patriotyzm łączył się z wiarą. Zaś Kościół i historia Odkupienia były nierozerwalną częścią tradycji. Dzięki umiejętnie podsuwanym lekturom odkrywał niemarksistowskich filozofów i nieznane dotąd koncepcje. Dziadek potrafił przekonać go, jak bardzo do harmonii świata potrzebne jest istnienie absolutu. I co oznaczałaby faktyczna śmierć Boga. Jednak aprobując coraz bardziej fideistyczny pogląd na świat, ciągle bronił się przed katolicyzmem jako jedyną drogą i przed Kościołem jako strażnikiem wiary.

Przełom przyszedł wraz z szokiem, którym było zabójstwo Grzegorza Promyka. Po paru dniach oszołomienia zjawił się u dziadka, wyrażając chęć ochrzczenia i przystąpienia do komunii. Zaprzyjaźniony ksiądz ułatwił sprawę, zresztą Kamil nie potrzebował wielu nauk – doskonale znał Pismo Święte i podstawy katechizmu. Dziadek nie posiadał się z radości. Niestety poryw nastoletniego neofity okazał się krótki i szybko przygasł. Niedzielne msze śmiertelnie go nudziły, a brak nawyków, zazwyczaj wynoszonych z dzieciństwa, zniechęcał do praktyk religijnych. W dodatku zbyt wiele zakazów i nakazów sformułowanych u zarania Kościoła uważał za nieprzystosowane do współczesnego świata, zwłaszcza jeśli idzie o etykę seksualną. Zwłaszcza w okresie buzujących hormonów. Podobała mu się wizja życia wiecznego, mniej droga, która miała do niego prowadzić. W sumie mieścił się w dość obszernej grupie społecznej wierzących (na swój sposób), ale niepraktykujących.

Choć naturalnie chodził na patriotyczne nabożeństwa, a w takich chwilach jak śmierć ojca poszedł nawet do spowiedzi.

Matka zauważyła oczywiście tę przemianę, bolała nad nią wielce, a nawet kiedy śródmiejska kamienica, w której mieszkali, poszła do rozbiórki, mogąc wybrać mieszkanie w plombie na Mokotowie czy trzy pokoje na Ursynowie, wybrała lokal na paskudnym Gocławiu z nadzieją, że choć w ten sposób utrudni synowi kontakty z niebezpiecznymi ludźmi i miejscami. „Religia to choroba przenoszona metoda bezpłciową” – twierdziła, licząc, że jej jedynak przejdzie owo schorzenie w miarę łagodnie.

Kasandra rozterek czy wahań światopoglądowych nie przeżywała nigdy. Nawet przedwczesną śmierć matki uznała za rodzaj doświadczenia, którym obdarzył ją Bóg. Ciekawe, że pięć ciężkich lat, kiedy miała na głowie dom i rodzeństwo, nie tylko nie odarło jej z urody czy życiowego optymizmu, a jedynie wzmocniło. Teraz kiedy podzieliła się obowiązkami z rodzeństwem, zostało jej mnóstwo czasu na zajmowanie się sobą. I własnym doskonaleniem.

Wychowana w domu bez telewizora, zawsze dużo czytała, a doskonała pamięć w połączeniu z żywą inteligencją, pozwalała szybko oddzielać informacje ważnie od nieważnych i przyswajać tylko te istotne. Jej stosunek do mężczyzn cechowała daleko posuniętą ostrożność (zbyt łatwo udawało się jej przewidywać ich dość prymitywne zamiary). Toteż podczas drugiego spotkania na dziedzińcu uniwersytetu wiele wysiłku kosztowało Kamila zaproszenie jej na kawę. Zresztą zapłaciła za siebie. Gadało się im świetnie, ale nie chciała umówić się ani podać numeru telefonu.

Widziała dość jednoznaczną aurę wokół głowy młodego studenta wskazującą „co jej zrobi, jak ją złapie”. Od wszystkich dotychczasowych zalotników Kamila różniła wytrwałość i może coś więcej... Dlatego wierząc w jego inteligencję, napomknęła mu, że chodzi na mszę do kościoła na Zagórnej cieszącego się skądinąd renomą „siedliska ekstremistów”. Czatował na nią dwie niedziele w kruchcie. Ale doczekał się.A aura wokół niego nabrała szlachetniejszej barwy...

Poszli na spacer do Łazienek. Dwa dni później byli w kinie, gdzie udało mu się wziąć ją za ręce. Ale niczego nie przyspieszał. Pocałowali się dopiero podczas wypadu do Wilanowa. Były to jednak pocałunki niczym z przedwojennego amerykańskiego filmu. Krótki na dzień dobry i bardziej soczysty na pożegnanie.

Mimo tych ograniczeń Kamil czuł, że coraz bardziej lubi wspólne spotkania. Żeby jeszcze nie traktowała wszystkiego tak okropnie serio. I żeby uwierzyła, że odrobina seksualnych pieszczot, niekoniecznie od razu aż do końca, nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Był przekonany, że prędzej czy później dopnie swego. Tylko co dalej? Poszuka następnej zdobyczy... Nie mógł nawet wyobrazić sobie reakcji matki, kiedy powie jej o zamiarze wzięcia katolickiego ślubu.

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 16.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka