Chcę jak najszybciej pozbyć się wspomnień z tegorocznego finału konkursu Eurowizji, a zwłaszcza wizerunku jego „zwyciężczyni”, gdyż od wczoraj… mam problemy z apetytem i nie mogę jeść. Tu nie chodzi o homofobię, nietolerancję lub walkę z gender, ale o zaburzone poczucie estetyki. Gdyby ten pan, niejaki Thomas Neuwirth - występujący jako Conchita Wurst - nie był łaskaw tylko szokować, ale poprzez swoją jakże piękną piosenkę, przekazywać pozytywne wrażenia sceniczne, z pewnością miałby ode mnie sms- a. Ujmujący głos, zjawiskowa sukienka, pomalowane i podkreślone oczy, zgrabna kobieca figura - jak na transwestytę brzmi naprawdę nieźle. Skoro już zdecydował się wystąpić w kobiecej wersji, co szkodziło mu zrobić to do końca i zgolić brodę?! A tak powstała z niego dziwna, odrażająca hybryda, która niestety zyskała poklask i uznanie widzów. Czy kultura europejska naprawdę stacza się w dół? Czy teraz starożytne rzymskie kanony piękna, zastąpi brzydota i deformacja?
Dla podkreślenia kontrastu drugie miejsce zajął zespół The Common Linnets z Holandii, który zaprezentował się w romantycznej balladzie wykonywanej przez kobietę i mężczyznę patrzących sobie w oczy. Niestety ta para przegrała pojedynek z dziwolągiem z Austrii. Wyniki głosowania pokazały, że wszyscy byli nim zachwyceni, lub po prostu ukrywali swój niesmak ze względu na strach przed oskarżeniami o uprzedzenia. Jedynie komentator z Litwy w humorystyczny sposób przełamał pasmo pochwał dla Conchity i przy przyznawaniu punktów Austrii, wyciągnął zza pazuchy golarkę, mówiąc: It’s time to shave!
W Internecie już pojawiły się sugestie, że jeśli Polska ma osiągnąć kiedyś sukces na Eurowizji (większy, niż ten z wczoraj) powinna wysłać na eliminację kogoś w stylu posłanki Grodzkiej. Całe szczęście, że nie razi nas ona na co dzień w swoim wyglądzie eksponowaniem typowo męskich biologicznych cech. I dzięki jej za to. Po sobotniej Eurowizji zacznę to chyba doceniać….
Inne tematy w dziale Rozmaitości