Dam Zuchowski Dam Zuchowski
98
BLOG

Dlaczego należy chodzić na każde referendum? cz. IV

Dam Zuchowski Dam Zuchowski Polityka Obserwuj notkę 1

POLITYK, SOCJOLOG, DZIENNIKARZ, KONSTYTUCJONALISTA – CZYLI W JAKI SPOSÓB W OKRESIE PRZEDREFERENDALNYM GREMIA GŁÓWNEGO NURTU STARAJĄ SIĘ ZNIECHĘCIĆ DO UDZIAŁU W REFERENDUM –  I POMNIEJSZYĆ W OCZACH OPINII PUBLICZNEJ ZNACZENIE INSTYTUCJI DEMOKRACJI BEZPOŚREDNIEJ JAKIM SĄ REFERENDA – W CELU ZACHOWANIA NIENARUSZALNEJ POZYCJI DOMINUJĄCEGO USTROJU DEMOKRACJI PRZEDSTAWICIELSKIEJ

Doraźna walka wyborcza i targi polityczne w trakcie kampanii wyborczych w 2015 roku doprowadziły do uruchomienia procedur, które demokraci przedstawicielscy i kohabitujące z tym systemem partie polityczne III RP w normalnych warunkach usilnie zwalczają, uznając je za szkodliwe dla organizacji państwa i własnych interesów. Rozpisane przez prezydentów referenda nie zostały co prawda wprowadzone w życie w duchu demokracji bezpośredniej – poprzez obligatoryjne wnioski obywateli – lecz samo przywołanie instytucji tak dalece wybudzającej społeczeństwo, stanowi dla systemu reprezentacyjnego niebezpieczny precedens. Ewentualne docenienie przez rzesze obywateli wszechstronnej funkcji referendum może spowodować wzrost poparcia dla bezpośrednich form demokracji i dalsze umacnianie się postulatów żądających zwiększenia partycypacji obywatelskiej, który to trend i tak postępuje co najmniej od 2010 roku. Przeobrażenie ustroju RP z demokracji przedstawicielskiej w demokracją bezpośrednią wraz z jej instytucjami referendów, wet ludowych, inicjatywy ludowej czy możliwości odwołania posła, wytrąciło by inicjatywę polityczną z rąk zorganizowanych struktur partyjnych i wyrosłej na ich korpusie elity życia publicznego, i ze wszystkimi tego konsekwencjami umiejscowiłoby ją – ową inicjatywę – w różnorodnej strukturze ludowej.

Mając świadomość tego, że ewolucja ustroju w tym kierunku oznaczałaby zmianę panującego porządku, utratę synekur oraz podporządkowanie struktur koleżeńsko-partyjnych obywatelskiej kontroli, która przesunęła by rolę czynnych polityków z pozycji władczych na opiniodawcze, na wiele miesięcy i tygodni przed proponowanymi referendami z 6 września i 25 października politycy różnych obozów rozpoczęli kampanię zniesławiania instytucji referendalnych, jako inicjatywy dezorganizującej życie społeczne i mogącej być uruchomionej tylko w szczególnych przypadkach przez roztropnych polityków szanujących zapisy konstytucyjne. W medialnych studiach politycznych zaroiło się od konstytucjonalistów, dziennikarzy, felietonistów i komentatorów politycznych, którzy dość solidarnie opowiadali o tym jak wielką krzywdę zrobiono demokracji polskiej rozpisując „populistyczne” referenda. Ci którzy krytykowali kształt zadanych pytań, z reguły nie dodawali że referenda mogą mieć pozytywny kształt na życie polityczne, jeśli tylko np. udemokratyczni się proces ich formułowania. Z każdej takiej medialnej dyskusji i pogadanki wysyłano sygnał do odbiorców obwieszczający, że referenda to groźny środek, mogący być dawkowany tylko w wyjątkowych okolicznościach i w ograniczonym zakresie. Dziennikarze i ludzie mediów realizujący poszczególne programy unikali zapraszania ludzi reprezentujących zgoła odmienne stanowisko.

Szeroką rzeszę krytyków referendum w tym okresie można podzielić na poszczególne grupy: 1) zdeklarowani ideologiczni i naukowi zwolennicy demokracji przedstawicielskiej, którzy w drodze swojej formacji nabyli szczere przekonanie, co do tego, że to w systemie reprezentacyjnym realizuje się interes obywatelski; 2) zwolennicy autorytatywnych form sprawowania władzy posiadający obniżone zaufanie, co do „żywiołu ludowego” przeciwstawiając mu roztropny elitaryzm klas rządzących; 3) osoby, które swoją karierę w sposób pośredni lub bezpośredni budowały w okresie ostatniego dwudziestosześciolecia własne funkcje w sądownictwie, prasie, sejmie bądź na salonach zawdzięczając pośrednio, uformowanym relacjom społeczno-politycznym. Będąc ich beneficjentami bronią kształtu sceny pod egidą których budowali swój życiowy kapitał; 4) osoby zaangażowane w bieżącą walkę polityczną i atakujące wszystkie te rozwiązania, które mogą pokrzyżować ich krótkoterminowe lub długoterminowe cele polityczne; 5) przeciwnicy któregoś z rozwiązań o które zapytano w referendum, chcący oddalić jego widmo np. poprzez bojkot; 6) ludzie zaangażowani w walkę partyjną, krytykujący prawie wszystkie rozwiązania wychodzące z przeciwległego obozu. To tylko kilka z możliwych motywacji, które w niektórych przypadkach mogą się na siebie nakładać lub sobie jednocześnie towarzyszyć.  Jak te postawy realizowały się w zachowaniu poszczególnych osób?

Ikoną ideologiczną dla delegalizacji sensu referendów w tych dniach stał się  – dla przedstawicieli głównego nurtu sceny politycznej i zwolenników twardej linii demokracji przedstawicielskiej – były prezes Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Zoll. Na różnych etapach swojej kariery pośrednio związany z Solidarnością, AWS i Platformą Obywatelską, konstytucjonalista i profesor, mówił o swoim rozczarowaniu decyzją obu prezydentów i zlekceważeniu przez nich zapisów Konstytucji. Konstytucja z 1997 roku, jak przekonywał, uzasadnia rozpisanie referendów tylko w sprawach szczególnie ważnych dla państwa, a mówił to sprowadzając definicję państwa do jego instytucjonalnej nadbudowy, z pominięciem ciała społecznego. „Zaczynamy się referendum bawić, i to jest zabawa polityczna. To może doprowadzić do zniszczenia tych resztek kultury politycznej którą mamy, i do bardzo znacznego wykrzywienia wyników wyborów ” – ostrzegał Zoll, dając do zrozumienia, że złotą zasadą resztek kultury politycznej jest trzymanie się jej przedstawicielskich fundamentów [3]. „Nie idźmy tą drogą” – wzywał przestrzegając przed pójściem w kierunku demokracji bezpośredniej. W podobny sposób wypowiedział się inny konstytucjonalista Ryszard Piotrowski, który prezentując mniej zachowawcze stanowisko niż Zoll przyznał jednak, że nie uważa aby konieczność obniżenia progu referendalnego poniżej 50% była konieczna. Zarówno Zoll i Piotrowski oficjalnie w mediach zapowiedzieli, że na referendum nie pójdą.

Marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska i Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz z Platformy Obywatelskiej po tym gdy prezydent Andrzej Duda zapowiedział rozpisanie drugiego referendum zareagowali zupełnie inaczej niż na wcześniejsze obwieszczenie ich politycznego partnera prezydenta Bronisława Komorowskiego. „Ja bym nie chciała, żebyśmy robili referendum za referendum. Prezydent Komorowski przygotowując referendum włożył do niego pytania, tematy, którymi zajmowali się jego kontrkandydaci, natomiast prezydent Duda wybrał pytania dotyczące programu wyborczego jednej partii politycznej. My psujemy system polityczny, system demokratyczny w Polsce, i chciałabym żebyśmy zajęli się wyborami parlamentarnymi, dbaniem o demokrację, a nie ściganiem się, kto i ile pytań doda jeszcze do tego referendum, bo za chwilę Polacy nie będą w ogóle wiedzieli, o co nam chodzi” – argumentowała swoje stanowisko Kidawa-Błońska w rozmowie z dziennikarzami [4]. W wypowiedzi Kidawy-Błońskiej warto zwrócić uwagę na trzy aspekty: 1) referendum Komorowskiego miało słabszą legitymację prawną niż te rozpisane przez Dudę, ponieważ tematy do których odniósł się Duda zostały wcześniej wniesione do Sejmu przez stronę obywatelską po zebraniu wymaganych prawnie 500 tys. podpisów obywateli RP; 2) pytania Komorowskiego nie były bardziej precyzyjne aniżeli Dudy, co sugerował Borusewicz zapowiadając pośrednio obalenie wniosku Dudy w Senacie; 3) podejście polityków Platformy Obywatelskiej do opisanej kwestii potwierdza, że pojawienie się tematu referendum w sferze publicznej jest dla nich sprawą kłopotliwą i starają się wykorzystać je do bieżącej walki politycznej. Podobnie rzecz ma się z drugą stroną sceny politycznej (PIS-Zjednoczona Prawica), gdzie swój nie udział w referendum z 6 września zapowiedział już m.in. Zbigniew Ziobro.

Warto zauważyć inną narrację, która obok kwestii konstytucyjnych towarzyszy próbom demonizowania referendów. Jest nią przede wszystkim „nieodpowiedzialność ludu”, który zdaniem rządów konserwatywno-zachowawczych oraz liberalno-parlamentarnych jest niedouczoną i roszczeniową masą, która posiadane uprawnienie referendalne, gdyby tylko mogła, wykorzystałaby do rozsadzenia budżetu państwa, a sugerują to, lekceważąc podnoszoną przez demokratów bezpośrednich zasadę „równowagi budżetowej” i wielobiegunowości pytań. Jeremi Mordasiewicz z Konfederacji Lewiatan w rozmowie przedreferendalnej sugerował, że „gdybyśmy zapytali, czy podatki należy obniżyć, to zdecydowana większość odpowiedziałaby: tak, chcemy obniżenia podatków, a wiemy, że połowa Polaków chce z jednej strony obniżenia podatków, a z drugiej zwiększenia świadczeń społecznych” [5]. Senat przedstawiany jest często jako „izba namysłu”, gdy jednak na przełomie sierpnia i września 2015 roku rozpoczęły się rozmowy w sprawie referendum planowanego na 25 października, oponujący przeciw niemu senatorowie Platformy Obywatelskiej, powtarzali tylko strzępy poglądów antyreferendalnych artykułowanych powszechnie w mediach informacyjnych. Senator Edmund Wittbrodt na przykład, powtarzał argumenty Andrzeja Zolla przywołując jego nazwisko, z drugiej strony pomniejszał sens referendów ludowych sugerując, że „Polacy chcą mieć dwukrotnie większe wynagrodzenie” i tak też by zagłosowali w referendum gdyby zaserwowano im takie pytanie [6].

Przeciwnikami odwoływania się do opinii publicznej za pośrednictwem referendów okazali się również politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Włodzimierz Czarzasty z SLD zaklinał rzeczywistość: „Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało źle, bo lewica nigdy nie była przeciwko referendum i udziałowi obywateli w sprawowaniu władzy, w sugerowaniu różnych rozwiązań, bo to jest bardzo ważne. Ale w tym wypadku powinniśmy sobie zadać pytanie kto na tym referendum wygra, a kto przegra” [7]. W te same tony uderzał Dariusz Joński i Leszek Miler, któremu przytakiwał w rozmowie, wyrażając swoją opinię, dziennikarz Polsatu, Jarosław Gugała. Postawa obu partii jako formacji które walczyły o obecny kształt systemu w latach 1990. jest znamienny. Dlatego zapowiadający bojkot referendum w imieniu PSL, Janusz Piechociński i Władysław Kosiniak-Kamysz, oraz wzywający jednocześnie do przekazania kwoty równej kosztom referendum na walkę z suszą, podobnie jak SLD, maskują tak naprawdę cel nadrzędny obu partii jakim jest zachowanie funkcjonującego systemu w niezmienionym kształcie. Jednomandatowe okręgi wyborcze, zmiana finansowania partii politycznych, a także umacnianie się elementów demokracji bezpośredniej mogłoby doprowadzić do częściowej dekompozycji tych formacji politycznych.

Swój związek z aktualnym systemem politycznym w obliczu rozpisania referendów dość klarownie ujawniło wielu dziennikarzy, lubiących przypisywać sobie często rolę jedynie komentatorów i obserwatorów życia publicznego. „Zadawanie tego rodzaju pytań milionom obywateli uważam za nieprzyzwoite zawracanie głowy i szkodliwe dla demokracji zamulanie debaty publicznej” – oznajmił Jacek Żakowski, który już wcześniej publicznie opowiadał się przeciwko demokracji bezpośredniej [8]. Dla niego demokracja oznacza demokrację przedstawicielską, natomiast aktywna rola obywateli powinna się przejawiać w masowej przynależności do ugrupowań politycznych, związków zawodowych i stowarzyszeń: „Lubię gorącą demokrację. Czyli taką, w której obywatele spierają się, angażują, organizują, żądają, protestują, manifestują, masowo kandydują oraz, oczywiście, powszechnie głosują” – tłumaczył i namawiał wszystkich aby 6 września zbiorowo udali się na grzyby. Był to jego protest przeciwko robieniu z „demokracji małpiarni”. Negatywne stanowisko w stosunku do umacniania instytucji referendów w polskim porządku prawnym umacniali również odwiedzając różne medialne programy, tak odmiennie wydawałoby się zorientowani  względem siebie dziennikarze jak Piotr Gursztyn z „Do Rzeczy” oraz Sławomir Sierakowski z „Krytyki Politycznej”. Obydwoje odcinali się od referendum jako narzędzia walki politycznej i deklarowali, że udziału w planowanych referendach nie wezmą. Sierakowski wraz z Renatą Kim z Newsweeka w programie „Loża Prasowa” całkiem świadomie próbował zamazać historię rozpisania referendum w sprawie sześciolatków, dowodząc, że jest to projekt polityczny PiS [9].

Przed każdymi personalnymi wyborami do parlamentu, przed wyborami samorządowymi oraz przed wyborami na urząd Prezydenta RP, politycy, socjologowie, politolodzy, dziennikarze a nawet reprezentanci związków religijnych, odkąd sięgnąć pamięcią, zawsze zachęcali do brania w nich udziału. Jak zauważyliśmy już wcześniej w tym piśmie, w przypadku referendum jeżeli nie służy to czyimś konkretnym interesom, wykorzystuje się opornik 50% progu frekwencyjnego, co prowadzi do tego, że obserwujemy tendencje odmienną. „Smutną konsekwencją tych polityczno-referendalnych zabiegów będzie kuriozalna frekwencja 6 września i podkopanie wiary i sympatii dla instytucji referendum. A szkoda. Bo kiedyś można by ją jeszcze, sensownie, wykorzystać” – wieścił Konrad Piasecki znany z autorskiego programu na TVN24. „Przewiduję, że referendum będzie nieważne z powodu niskiej frekwencji. I dobrze” –  zapowiadała z kolei Magdalena Środa, profesor, filozof i minister w rządach Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wyraźnie sympatyzująca z takim prawdopodobieństwem [10]. Tym podobne zapowiedzi w tych środowiskach są powszechne. Jeszcze więc przed referendum powstał nieformalny front obniżania zaufania do tej instytucji, zniechęcania do brania w niej udziału i próby determinowania wydarzeń społecznych poprzez masową obojętność wobec możliwości podjęcia decyzji o znamieniu merytorycznym przy urnie. Jest rzeczą wiadomą i oczywistą, wynikającą z doświadczeń choćby systemu referendalnego w Szwajcarii i wszystkich referendów w Polsce po 1990 roku, z których nawet Konstytucyjne w 1997 roku osiągnęło mniejszą niż 43% frekwencję, że także te nie dopnie granicy 50%. Tuż po 6 września przez kilka kolejnych dni te same środowiska, które zachęcały do bojkotowania referendum, wychodząc często z doktrynalnych pozycji systemu reprezentacyjnego, będą starały się interpretować, to do czego usilnie namawiały jako czerwoną kartkę ze strony „zwykłych Polaków dla tego typu rozstrzygania sporów politycznych”.

Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu typu postawie negującej wartość podejmowania decyzji za pośrednictwem referendum, która zaznaczyła się po tym gdy widmo dwóch referendów na przestrzeni września i października zaczęło się urealniać.

„Hucpa!” – krzyczał na swoim blogu Jan Hartman, ideologicznie i politycznie blisko zorientowany wspomnianej przed momentem Magdaleny Środy. „Podłość tego hucpiarskiego pomysłu musi zostać obnażona solidarnie przez dziennikarzy i polityków wszystkich partii demokratycznych. Niezbędne są również wypowiedzi konstytucjonalistów i autorytetów społecznych. Nie możemy tego odpuścić! Manipulacje środkami demokracji bezpośredniej, jak to wiadomo już od starożytności, są jednym z najskuteczniejszych sposobów niszczenia demokracji i budowania pseudodemokratycznej dyktatury” – argumentował [11]. Cezary Michalski z Newsweeka w artykule „Referendalne oszustwo Kaczyńskiego i Dudy” ogłosił, że „referenda powinny być używane do rozstrzygania podstawowych decyzji ustrojowych” i chcąc skompromitować instytucje referendum przypomniał, że to właśnie Adolf Hitler „zaczął organizować referenda, kiedy już zniszczył demokrację w Niemczech. Nie używał ich po to, aby tę demokrację odbudować, ale po to, by ją ostatecznie i w swoim rozumieniu na zawsze pogrzebać” [12]. Tą samą argumentację podjął Wojciech Przybylski – redaktor naczelny Res Publiki Nowej, załączając do swego artykułu dodatkowo „Krótki kalendarz referendalnych wpadek”, mający udowodnić, że referenda z samej swej istoty są narzędziami manipulacji tłumem, a ich wyniki do niczego polityków nie zobowiązują, jak tylko służą usankcjonowaniu swoich celów [13].

Pozorny racjonalizm drogi objętej przez Hartmana, Przybylskiego i Michalskiego wyraża się w odwołaniu do sankcji historycznej i politologicznej. Przywołanie konkretnych przykładów noszących znamiona faktów zapisanych w procesie dziejowym, ma uzasadnić negatywność opisanego przez nich zjawiska. W potwierdzeniu, że posługiwanie się referendami służy rozkładowi życia politycznego, niszczeniu demokracji i wywoływaniu ekstremalnych sytuacji w życiu publicznym. Wiele wskazuje jednak na to, że żadnemu z tych panów nie zależało tak naprawdę na rzetelnym opisaniu zjawiska, co na wyrwaniu z kontekstu pewnej korzystnej dla siebie sekwencji wydarzeń, celem zdobycia logicznej amunicji dla potwierdzenia negatywnej funkcji referendów w doraźnej walce na polskiej scenie politycznej.

Odwołanie się przez Jana Hartmana do „manipulowania środkami demokracji bezpośredniej w starożytności” jest zagrywką teatralną, ponieważ wie on doskonale, że nawet w Atenach gdzie zbudowano pewne modelowe instytucje systemu bezpośredniego będących podwaliną tzw. „demokracji ateńskiej” nie istniała rzeczywista demokracja. Owszem, istniał pewien szkielet lecz olbrzymie rzesze społeczne były instytucjonalnie wyłączone i pozbawione praw wyborczych, począwszy od kobiet, a skończywszy na niewolnikach, którzy nie mogli przegłosować stanu swojego położenia. Podstawową funkcją demokracji bezpośredniej nie jest stosowanie tylko twardego „prawa większości”, ale również obrona prawa jednostki do realizowania swoich praw politycznych i naturalnych. Upomina się o to cała teoria demokracji i wolności jednostki kodyfikowana w konstytucyjnych prawach człowieka. Podobnie rzecz ma się z argumentacją Michalskiego i Przybylskiego, którzy pośrednio nawołując do porzucenia grząskiego gruntu referendum i powrotu do bezpiecznych ram stanowienia prawa przez Sejm i Parlament, nie zastanawiają się zupełnie, czym demokracja jest, a czym nie jest. Tymczasem jeden z głównych XX-wiecznych teoretyków demokracji przedstawicielskiej i demokracji w ogóle, Giovanni Sartori zastanawiając się nad tym problemem doszedł do wniosku i wykazał, że fenomen systemu demokratycznego zasadza się na zdolności przeistaczania się mniejszości w większości oraz większości w mniejszości. System demokratyczny sprzężony jest zatem z instytucjami, które zapobiegają trwałemu dominowaniu określonej grupy nad pozostałymi. Sam fakt możliwości przejęcia przez Adolfa Hitlera władzy dyktatorskiej w Niemczech oznaczał więc, że system panujący w Niemczech w dwudziestoleciu międzywojennym nie posiadał wszystkich demokratycznych sprężyn umożliwiających amortyzację zapędów grup nadmiar ambitnych. System polityczny w organa którego wprzęgnięto rozwiązania umożliwiające zniesienie jego demokratyczności, tak naprawdę nie jest demokracją, co jedynie systemem w którym wykorzystano pewien szkielet demokratyczny. Referendum w rękach Hitlera nie było demokratycznym narzędziem realizacji praw społeczeństwa i obywatela, co martwym kikutem umożliwiającym sankcjonowanie poruczeń dyktatora w kraju niedemokratycznym, jak zauważył sam Michalski.

Gdyby więc Hartmanowi, Przybylskiemu i Michalskiemu zależałoby rzeczywiście na obronie zasad zdrowego systemu, zamiast krytykować referendum jako takie, przystąpili by raczej do diagnozowania systemu politycznego Polski takim jakim on jest obecnie, w celu wychwycenia tych jego zniekształceń, które pozbawiają go statusu demokracji niezbywalnej, nie obalalnej w obliczu zastosowania „siły” fizycznej lub dowolnej wykładni proceduralnej. Domagaliby się raczej wzmocnienia instytucji referendum, tak by rzeczywiście było ono umocowane w praktyce demokratycznej, a nie znajdywało się tak jak to ma miejsce od lat 1990. do dziś w orbicie narzędzi znajdujących się na wyposażeniu Sejmu, Senatu i Prezydenta, czyli funkcji obsadzanych na drodze doraźnej walki międzypartyjnej. Takiej woli jednak ze strony ich nie ma ponieważ, podobnie jak wcześniej przytoczone przykłady, ten tercet nie zabiega o reformę i o otwarcie na oścież drzwi parlamentu, a właśnie o utrzymanie obowiązującego systemu demokracji przedstawicielskiej, której referendum w jej surowym kształcie jest instrumentem obcym.

Publikacje z zakresu: praw człowieka, etyki, praw ludności tubylczej, historii, filozofii, społeczeństwa, przyrody, enwironmentalizmu, polityki, astronomii, demokracji, komentarze do wydarzeń. Artykuły mojego autorstwa ukazywały się między innymi na: wolnemedia.net; krewpapuasow.wordpress.com, amazonicas.wordpress.com i ithink.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka