unukalhai unukalhai
575
BLOG

Zapiski o kapitulacji moralnej

unukalhai unukalhai Społeczeństwo Obserwuj notkę 6

Kontynuując prezentowanie tekstów wartych tego, aby je w ogóle zamieszczać  w charakterze notki na blogu, przedstawiam obszerne fragmenty eseju Jerzego Stempowskiego zatytułowanego „Sytuacja moralna kontynentu”, a  opublikowanego w Zeszycie IX  „Archiwum Emigracji” (nr 3 z 2000 roku). Zeszyty te  są prezentacją  tekstów i dokumentów  powstałych  na emigracji , które to teksty niedopuszczone były do rozpowszechniania w PRL-u przez  cenzurę.  Tekst eseju powstał w czasie II wojny światowej, w wyniku refleksji po klęsce Francji w 1940 r., gdy Jerzy Stempowski zmuszony został szukać schronienia w  Szwajcarii.

Zeszyty  „AE” edytowane są przez   wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.[1]

[1] Do ogłoszenia drukiem archiwaliów Jerzego Stempowskiego zdeponowanych w Bernie, w Burgerbibliothek jako "Stempowski Nachlass" (materiały z lat 1940-1969) został upoważniony przez p. Dieneke Tzaut, zmarłą w 1998 r.  kuratorkę spuścizny po Jerzym Stempowskim,  Wacław Zyndram Kościałkowski (małżeństwo Janiny i Wacława Kościałkowskich przyjaźniło się z Autorem).

Esej powstał w czasie drugiej wojny światowej, którą Stempowski spędził  w Szwajcarii (najpierw w Bernie, a następnie w małej miejscowości  Muri  pod Bernem).

http://www.bu.umk.pl/Archiwum_Emigracji/Onas.htm

 

Jakkolwiek tekst liczy sobie ponad siedemdziesiąt lat  dostrzegłem w nim krzyczące analogie do obecnej sytuacji w Europie, jeśli tylko zamienimy opresję totalizmu narodowosocjalistycznego (czy kominternowskiego) na opresję z gatunku political correctness.  Jedni  odczytają taką analogię wprost, zaś inni pewnie à rebours. Wygląda więc na to, wszystko już było, czyli nic nowego pod słońcem.  Na zakończenie dodam, iż ze względu na przerażająco wyrafinowaną erudycję  Jerzego Stempowskiego zmuszony byłem do pominięcia  licznych dygresji, które z jednej strony same w sobie stanowią  perełki  eseistyki , ale z drugiej,  zwłaszcza dla mniej erudycyjnie przygotowanych czytelników,  byłyby utrudnieniem w śledzeniu  głównego  wątku. Oczywiście mój wybór w kwestii  co pominąć, a co zachować z tekstu oryginalnego, jest w zupełności subiektywny. Ktoś inny dokonałby w tym względzie  najpewniej odmiennej selekcji. Dla zainteresowanych jest wyjście, bo mogą sięgnąć po tekst oryginalny, który jest dostępny w postaci zdigitalizowanej, do czego zresztą zachęcam.
Pominięte partie eseju  oznaczyłem jako (…), natomiast  przypisy własnego autorstwa zamieściłem w nawiasach kwadratowych […].

Notka niniejsza  koresponduje, choć nieprzesadnie mocno, z tematyką poruszoną przez blogera ZBIGWIE w  notce zatytułowanej „Paryż, Niemcy i Miłość” z 14 czerwca 2013 r.

link:
http://zbigwie.salon24.pl/513028,paryz-niemcy-i-milosc

(…)

Obcych uderza zawsze u Francuzów drażliwość miłości własnej, czułość honoru i pewna szczególna ocena sławy i rozgłosu. Francuz, mówią, godzi się na wszystko, prócz na to, aby pozostać niedostrzeżonym. Ludzie Północy biorą to najczęściej za próżność. Jest to jednak zbytnie uproszczenie rzeczy nierównie głębszej i zawiłej. Aby ją lepiej zrozumieć, wypada przejść w pamięci wszystkie manie wielkości od Ludwika XIV do Napoleona, odziedziczone przez dzisiejszych Francuzów, wszystkie łuki tryumfalne, pałace, słońca Austerlitzu, orły, sztandary, wieki blasku i sławy idące przez pokolenia.

Sam nawet smak artystyczny Francuzów jest w gruncie rzeczy innym wyrazem tej samej manii wielkości według zasady horacjańskiej: qui non tendit ad summum, vergit ad imum[2].

W sztuce wszystko, co gorsze od najlepszego, nie liczy się. (Kto nie dostrzegł, ile pychy ukrywa się w pochwale mierności, nie zrozumiał dobrze Horacego). U tak głęboko francuskiego Boileau[3] uderza nas nade wszystko pedantyczna nienawiść wszystkiego, co mierne. Gdy przypomnimy sobie Wiktora Hugo, który wolał spędzić 18 lat na wyspie niż przeprosić Napoleona Małego [4], gdy przypomnimy sobie wszystkie zawarte w literaturze francuskiej odcienie goryczy zrodzonej z dumy, wówczas zrozumiemy lepiej pewne obciążenie dziedziczne pokonanych z 1940.

[2]  (łac. ) w sensie: kto nie dąży do szczytu, ten się cofa;
[3]Nicolas Boileau-Despréaux (1636 -1711, Paryż) – francuski poeta i krytyk literacki, historiograf Ludwika XIV, członek Akademii Francuskiej, autor: Satyr, Listów, poematu Sztuka poetycka –„Biblii klasycyzmu” w poezji;
[4] Napoleon Buonaparte („mały kapral”, „mały wielki człowiek”, etc. analogie do nikczemnego wzrostu cesarza Francuzów).

Krótki okres komitetów nieinterwencji i panowania „monachijczyków” nie mógł zmyć w ciągu kilku lat tradycji wytworzonych w biegu stuleci. Żaden inny naród nie był, być może, równie mało przygotowany psychicznie do kapitulacji i abdykowania ze swej roli w Europie. Zresztą ani po Waterloo ani po Sedanie okoliczności nie wymagały od Francji kapitulacji moralnej obecnego typu, kapitulacji „dynamicznej” z narastającą wciąż listą abdykacji i upokorzeń. Lista ta bowiem nie jest bynajmniej zamknięta. Już po dekretach antysemickich i samorządzie korporatywnym, w listopadzie Pietro Solari pisał w „Corriere della sera”, że Francja nie jest jeszcze dość zwyciężona, i że jej duch „plutokratyczny” jeszcze żyje. „Francja — pisał — musi jeszcze ponieść klęskę moralną równie rozstrzygającą jak była jej klęska wojskowa”. Czytelnik szuka w wyobraźni upokorzeń, jakie zwycięzcy trzymają jeszcze w zapasie dla Francji, i mimo woli przychodzą mu na myśl wzory z Polski: „Nur fur Volksdeutsche”, „Adolf-Hitler Platz”, „Sieradz vom polnischen Joch befreit”, i wszystkie inne rekwizyty niemieckiego „kierownictwa”.

Na refleksje te Francuzi nie mieli już czasu. Wypadki nie pozwoliły im wybrać swego losu. Zanim ktokolwiek zdążył oprzytomnieć zawieszenie broni, kapitulacja moralna i trybunał stanu w Riom[5] były już faktem dokonanym. Granice zamknęły się  i nawet na emigrację polityczną było za późno. Pozostało akceptowanie losu, zajęcie postawy biernej:  prefer et obdura [znoś i wytrwaj] jak mówili stoicy rzymscy.

[5] http://www.teologiapolityczna.pl/tajemnicza-francja-riom/

Sami zapewne autorzy kapitulacji nie wyobrażali sobie, jak trudno będzie Francuzom znieść ten los, wytrwać w postawie upokorzonych i oczekujących kary. Tylko ponura wyobraźnia Dostojewskiego, który przeszedł całą drogę od stop szubienicy do apologii carskiego reżimu, mogła sobie dokładnie przedstawić wszystkie stadia załamywania się psychicznego, paniki i histerii, jaka ogarnęła kraj po kapitulacji. Zaczęło się więc obalanie starych bogów, hańbienie i wyklinanie pokonanej republiki, której nawet samą nazwę wykreślono ze słownika oficjalnego, zastępując ją słowami  l ’Etat francais [Państwo francuskie].

Za czasów swej świetności Trzecia Republika [6] była liberalna, i wolność słowa była w niej nieograniczona. Wrogowie swobodnie rzucali na nią obelgi i kalumnie, nie wywołując ani sprzeciwu, ani nawet zdziwienia. Gdy pochyliła się ku upadkowi, zaczął żerować na niej jak robactwo cały tłum skrybensów i pipifaksów czyli tak zwanych publicystów. Kapitulacja była dniem ich tryumfu. Wszystkie sprzedajne pióra Francji rzuciły się do czernienia papieru. Zapał kapitulacyjny przechodził coraz bardziej w histerię; żądano kary na wszystkich, kto chciał się bronić. Marcel Deat [7] pisał, że na czele 15 deputowanych sabotował systematycznie wszystkie przygotowania do wojny. Takimi rzeczami chwalono się teraz głośno, jak zasługą przed ojczyzną. Charles Maurras [8], chcąc najwidoczniej zakończyć swą karierę jako dobrowolny agent policji niemieckiej, zajął się delatorstwem, donosząc co dzień, że w takiej lub innej miejscowości ukrywają się jeszcze stronnicy republiki i demokracji, których nazwiska ogłosi w najbliższym numerze.  „Candide” rozpisał konkurs na francuski Mein Kampf -un livre qui sauvera la France [książka która pozwoli zachować Francję]. „Gringoire” wzywał do aresztowania wszystkich uchodźców belgijskich i hiszpańskich. Cała prasa Francji nieokupowanej zdawała się być na usługach Goebbelsa. Wznowiona w Lyonie „Marianne” została zawieszona, ponieważ autor jednego z ogłoszonych w niej, zresztą za pozwoleniem cenzury, artykułów okazał się Żydem. Z tego samego zapewne powodu wspomnienia wojenne Andre Maurois ukazały się w Szwajcarii, drukowane w odcinku „Neue Zürcher Zeitung”. We wspomnieniach tych zresztą opisywane wypadki znajdują się jak gdyby na drugim planie, zamglone wybitną zdolnością autora do pomniejszania wszystkiego, o czym mówi. Rozmowy z generałem Gamelinem [9] obracają się głównie dokoła awansu kapitana Maurois na majora. Musimy przypuszczać, że sam widok kpt. Maurois napełniał nieszczęśliwego wodza roztargnieniem i odpędzał odeń wszelką myśl serio.

[6]  Trzecia Republika; okres 1870 – 1940;
[7] Marcel Déat (1894 - 1955) – francuski socjalistyczny, a następnie faszystowski działacz polityczny, minister lotnictwa w okresie przedwojennym, przywódca Zgromadzenia Narodowo-Ludowego (RNP)  kolaborującego z Niemcami  w czasie II wojny światowej;
[8] Charles Marie Maurras (1868 - 1952) – francuski myśliciel polityczny i filozof, monarchista i klerykał, ideolog autorytaryzmu, krytykował  rządy demokratyczne i  formy dyktatury plebiscytarnej.
Ch. Maurras w okresie Vichy aktywnie wspierał politykę marszałka Pétaina. We wrześniu 1944 został ponownie uwięziony pod zarzutem kolaboracji , a w styczniu 1945 skazano go na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Stracił także miejsce w Akademii Francuskiej. Przed śmiercią przyjął Sakramenty Św.;

[9] Maurice Gustave Gamelin (1872 - 1958) – generał armii Francuskich Sił Zbrojnych. Obarczony odpowiedzialnością za klęskę i kapitulację Francji w 1940. I odwołany ze stanowiska naczelnego wodza.. Po upadku Francji aresztowany przez rząd Vichy. Od 1943 do zakończenia wojny więziony w obozie koncentracyjnym Buchenwald.

Zjawiska tego rodzaju trudno jest ocenić bez pewnego medium comarationis [środek porównawczy, punkt odniesienia]. We wrześniu dostarczył mi go jeden z pierwszych numerów „Gazety Żydowskiej”, organu gminy żydowskiej krakowskiej i warszawskiej. Jest to jedyne pismo wychodzące legalnie pod okupacją w języku polskim i nie będące organem władz okupacyjnych. W numerze, który trafił do moich rąk, artykuł wstępny był komentarzem do Jeremiasza. Cenzura nie pozwala widocznie na nic więcej. Ale bardziej wymowny od wszystkich wykreślonych przez cenzora faktów był sam ton gazety, ton niesamowity, dźwięczący jak głos otchłani, zwarty, napięty, tragiczny. W ojczyźnie I.K.C. [10] , gdzie od wielu już lat brakło godziwej publicystyki, przygodni redaktorzy „Gazety Żydowskiej” dorośli nagle do rozmiaru wypadków i znaleźli słowa, które wymawia się w obliczu ostateczności, słowa, których na próżno szukali w pamięci sławni publicyści zgromadzeni w Vichy. Patrzącemu na rozpiętość tych kontrastów mimo woli przychodzi na myśl pytanie, jak przywrócona będzie jedność moralna Europy, w której okres kapitulacji zostawi po sobie tyle pogardy.

[10]  I.K.C.  - Ilustrowany Kuryer Codzienny; wysokonakładowy dziennik polityczno-informacyjny wydawany w latach 1910–1939 w Krakowie; pierwszy dziennik ogólnopolski.

Wśród różnorodnych przejawów kapitulacji moralnej wypada wymienić osobno kapitulacjonizm literacki. Ponieważ cenzura nie pozwala poruszać tematów politycznych, pisma francuskie zaczęły udzielać coraz więcej miejsca literaturze. W sobotnich i niedzielnych numerach dzienników pojawiły się dodatki literackie. Najwybitniejsze pióra zmonopolizował „Figaro”, w którego dodatku literackim, pozostającym pod redakcją niejakiego Andre Billy, ukazały się takie nazwiska jak Paul Morand, Jean Schlumberger, Francis Carco i inni.

W jednym z pierwszych dodatków literackich „Figara” ukazał się znamienny artykuł nazwanego już wyżej Andre Billy o przyszłości powieści francuskiej. Dość obszerny artykuł streszcza się mniej więcej do wywodów następujących. Powieść jest jednym z ważnych działów produkcji narodowej francuskiej. Ponieważ rząd poddał ścisłej reglamentacji wszystkie gałęzie produkcji, jest oczywiste, że i produkcja powieści będzie kierowana przez rząd. Rząd przepisze powieściopisarzom tematy i style, które uważa za najbardziej pożądane. Ponieważ inicjatywa w tej mierze należy do rządu, on sam tj. Billy powstrzyma się od przedwczesnych komentarzy, uważając natomiast za dopuszczalne zastanowienie się, jakie z istniejących dotąd rodzajów powieści można uważać już za nieaktualne i niewskazane. Na pierwszym miejscu wymienia Billy powieść balzakowską. W nowym ustroju — pisze — burżuazja została zniesiona i nie ma miejsca na opisywanie jej przeżyć i namiętności. Na drugim miejscu wymienia powieść „egotystyczną i estetyzującą w rodzaju Andre Gide’a”, dla której również w nowym ustroju nie widzi miejsca.

(…)

Oczywiście trudno sobie wyobrazić, aby opinie tego rodzaju podzielane były przez pisarzy mniej skłonnych do histerii lub chociażby bardziej przytomnych. Wielka literatura Francji przedwojennej obracała się w ogóle w strefie, w której redaktora Billy i jego argumentów nie wpuszczano nawet do przedpokoju. Przeciw niej jednak podniosła się dziś z rynsztoka ulicy, z łamów „Candidów” i „Gringoire”’ów, olbrzymia, mętna fala obelg, oszczerstw i złorzeczeń. Publicyści kapitulacji mieszają z błotem całą literaturę Trzeciej Republiki, widząc w niej źródło wszystkiego złego, przyczynę upadku Francji i nawet jej klęski wojennej. Krzyk histerycznego motłochu podniósł się z taką siłą, że zaczęli go brać na serio nawet obcy, stojący poza bezpośrednim zasięgiem kapitulacji. Echa deprecjacji literatury francuskiej dały się słyszeć nawet w prasie szwajcarskiej. Berliński „Lokal-Anzeiger”, poświęcił literaturze francuskiej obszerny artykuł, parafrazujący po niemiecku argumenty „Candida” i „Gringoire”’a i kończący się wnioskiem, że wreszcie cała ta zgnilizna francuska zostanie uprzątnięta, i miejsce jej zajmie zdrowe i młode niemieckie piśmiennictwo narodowo-socjalistyczne. Dyplomowany przez „Kulturkammer” krytyk berliński okazał się jednak nieco liberalniejszy od swego kolegi z „Figara”, bo dodaje na końcu, że i we Francji są artyści zasługujący na szacunek, jak np. Andre Gide.

Pod gradem obelg i groźb starzy bogowie literatury francuskiej zachowali się z godnością, mianowicie milczeli.

(…)

Łatwość, z jaką część przynajmniej opinii francuskiej obaliła swych starych bogów, wyrzekła się wypróbowanych w ciągu stuleci instytucji, odwróciła się od najsławniejszych tradycji i nawet wykreśliła ze swej literatury najbardziej cenionych autorów, musiała zastanowić nawet najbardziej niepoprawnych optymistów. Uderzał zwłaszcza fakt, że obrazoburstwo było tym razem nie udziałem ciemnych sił ludowych, ale zamożnej burżuazji, dążącej dotąd zazwyczaj do zachowania istniejącego stanu rzeczy.

Aby sobie objaśnić to zjawisko, wypada być może, uświadomić sobie wpływ naiwnej filozofii pragmatycznej, jaką w różnych odmianach propagowano od 40 lat w Europie z prawa i lewa. Już wielki apostoł naszych czasów przemocy, Georges Sorel [11]  pisał o „użyteczności pragmatyzmu”. Nawet w rzeczach wiary posługiwano się argumentacją pragmatyczną: jaką korzyść mamy z wątpienia? Prawdą jest to, co nam służy, co sprzyja naszemu elan vital [siła zyciowa].
To rozumowanie, ta łatwa filozofia powodzenia leży na dnie całego kapitulacjonizmu europejskiego. Niemcy wygrały wojnę? Zatem ich instytucje są dobre. Antysemityzm sprzyja elan vital rasy germańskiej? Będzie zatem doskonały i dla nas. Jaką korzyść możemy wynieść z obstawania przy naszych opiniach? Nasze instytucje, tradycje i gusty nie przyniosły nam powodzenia? Zrzućmy je zatem jak stare ubranie.

[11]Georges Eugene Sorel (1847 - 1922) – francuski myśliciel społeczny, socjolog, początkowo zwolennik syndykalizmu, następnie teoretyk narodowego syndykalizmu.

(…)

Rzekomo praktyczne wychowanie obecnych pokoleń z ich naiwnym pragmatyzmem i giętkością myśli graniczącą z niekonsystencją zrobiły je nieobronne złemu. W obliczu niepowodzenia cały kontynent w swej własnej wyobraźni zaczął się staczać coraz niżej i niżej.

Jak wyobrażano sobie życie w submisji, pod niemieckim kierownictwem?

W Vichy mówiono przede wszystkim o powrocie do rolnictwa, o sławnym le retour a la terre[powrót do ziemi]. Francuzi wracają na wieś, sadzą kapustę, pasą baranki, podbierają miód, nikomu nie wadzą, przemysłu poza dozwolonym przez Berlin nie mają, Niemcom dostarczają doskonałego sera, sałaty i wina. O co władcy mogliby mieć pretensje do ludu idyllicznego, oddającego się tak godnym pochwały zajęciom? W innych krajach okupowanych lub oczekujących okupacji wyobrażano sobie przyszłość może mniej bukolicznie, ale w podobny sposób. Z mów Funka [12] można było wnosić, że wszystkie ludy zostaną obłożone poważnym haraczem. Część dnia wypadnie zatem poświęcić pracy dla Niemców, część pracy dla utrzymania się przy życiu, a w końcu dnia pozostanie być może jeszcze godzina odpoczynku, którą będzie można poświęcić jakimś dozwolonym rozrywkom. Za tę cenę miano nadzieję otrzymać prawo do życia, do czytania w niedzielę ilustrowanego dodatku do „Frankfurter Zeitung” i nawet, raz na rok, odbycia niewielkiej podroży w trzeciej klasie.

Takie były nadzieje spokojnych obywateli. Prócz nich, oczywiście, w każdym kraju powstała grupa miejscowych nazi, spodziewających się jeździć automobilem, „kierować” pracą pozostałych obywateli, chodzić w żółtym mundurze z batem w ręku i spędzać z chodnika na jezdnię pozostałych jeszcze przy życiu Żydów.

Wśród klerków, zwłaszcza we Francji, żyły jeszcze inne nadzieje. Oczekiwano tam, że zwycięzcy po jedzeniu i piciu zapragną jeszcze dobrych obrazów, starych mebli, subtelnej muzyki, pięknej książki, być może nawet wielkiej sztuki i wszystkiego tego, czego nigdy nie bywało w koszarach i w lokalach partii narodowo-socjalistycznych, a nawet w biurach „Kraft durch Freude”. Wszystkiego tego dostarczyć im mogła tylko stara cywilizacja Zachodu, tylko Francja, przygotowująca się do odegrania roli Grecji w nowym Imperium Rzymskim.

[12]Walther Emanuel Funk (1890 -1960) – niemiecki ekonomista, polityk NSDAP, prezes Reichsbanku, minister gospodarki III Rzeszy (1938-1945).

(…)

Czy przez powrót do rolnictwa uda się odwrócić od Francji ekspansję kolonizacyjną Niemiec uniknąć tzw. Landnahme  [podbój] we Francji? Chytrzy „monachijczycy”, łudzący się od czasów Locarna nadzieją zwrócenia ambicji zaborczych Niemiec na Wschód, z uczuciem ulgi czytali o wcieleniu do Rzeszy trzeciej części Polski i o wysiedleniu stamtąd ludności. Zatem więc — mówili — Niemcy mają już dość ziemi; im więcej ich osiądzie nad Wartą i Wisłą, tym mniejszy będzie napór na Zachód.

Czy jednak jest to tak pewne? Sławny Drang nach Ostenbył zawsze postulatem raczej teoretycznym. Od pół wieku już ludność Niemiec dążyła stale na Zachód. Zresztą kto był jeden chociażby dzień w Kistrzyniu (Kustrin) [Kostrzyń] lub Frankfurcie nad Odrą, wie, dlaczego każdy sprytniejszy mieszkaniec tych okolic starał się przenieść nad Ren. Kto ze zwycięzców będzie dziś chciał z własnej woli osiąść w „deutsche Kreisstadt Pułtusk”, jak je nazywają tamtejsze gazety, lub w „Konstantynow bei Litzmannstadt”? Czy przeludnione piaski mazowieckie potrafią w oczach zwycięzców konkurować skutecznie z ziemią francuską, falującą w nieskończoność w złoto-błękitnym dymie tentującym malarzy od czasów Claude Lorrain’a i, co może ważniejsze, przynoszącą rolnikom niezmiennie 10% czystego zysku od wartości szacunkowej gruntu? Już pierwsza Landnahme  w Lotaryngii, połączona z wysiedleniem 60.000 Francuzów, musiała obudzić te wątpliwości.

Jeszcze mniej pewne wydawały się nadzieje klerków na otrzymanie z rąk nowych Rzymian roli nowych Greków. Hitler dziwnie mało przypominał Flaminjusza [13], zdobywcę Aten. Zresztą Grecy od czasów Filipa Macedończyka przeszli sporo kapitulacji, ale brak wiadomości, aby poddawali się także kapitulacji moralnej, wyrzekali się swych bogów i w histerycznym szale zabraniali wymawiać nazwiska swych artystów. W miesiąc po kapitulacji stało się jasne, że na razie przynajmniej nie ma mowy o żadnej Grecji. Kto nie był świadkiem tych wypadków, temu trudno jest zapewne sobie wyobrazić, jak szybko stolice kontynentu, niegdyś centralne laboratorium umysłowe i artystyczne świata, stały się głuchą prowincją i przybrały statut parafialny. Kandydaci na Greków nie przewidzieli zapewne tej metamorfozy. Był to jeszcze jeden z niespodzianych skutków kapitulacji moralnej. W przeciwieństwie do prowincji, stolica jest siedliskiem pewnego rodzaju elity ustalającej bieżącą skalę wartości, i decydującą o tym, kto będzie sławny, jakie książki należy czytać i jakie kapelusze będą noszone w najbliższym sezonie. Prowincja przyjmuje te wyroki stolicy i - o ile nie poddaje się im natychmiast - oznacza to tylko, że pozostaje na razie wierna skali wartości z poprzedniego sezonu. Do wykonania tej funkcji społecznej stolica musi posiadać pewnego rodzaju potestas clavium [kluczowa pozycja],autorytet dość złożonej natury. Doświadczenia ostatnich lat dowiodły, że stolice, które kapitulowały i zatrzymały się w swej własnej świadomości, tym samym zajęły już postawę prowincji. Przyjmując skalę wartości zwycięzców i przygotowując się do słuchania rozkazów, stolice tracą swą funkcję społeczną i zdolność decydowania nawet w kwestiach, w sprawach mód umysłowych i krawieckich.

[13]Caius Flaminius Nepos (ok. 255 - 217 r. p.n.e.) – rzymski polityk, aktywny w2 poł. III wieku p.n.e., dwukrotny konsul.

(…)

Coś podobnego dokonało się latem na całym terenie kapitulacji moralnej. Rozmowy zaczęły obracać się dokoła spraw prowincjonalnych. Coraz mniej było chętnych do bronienia tej lub innej opinii. Tam, gdzie zachowały się jeszcze opery, wrócono do Verdiego. Wszyscy zrozumieli, że przez dłuższy czas nie będzie nic nowego, i zaczęli przystosowywać się do roli mieszkańców Ryczywoła. Stolice państw Osi były zawsze ubogie, i dla rożnych przyczyn życie ich od dawna już miało charakter prowincjonalny, zależny od Zachodu. Miejsce więc oprożnione przez dymisję starych stolic pozostało niezajęte. Cały kontynent stał się rodzajem Cochons-sur-Mame, jak mawiał Leon Blois, czy też Pipidowką bei Berchtesgaden.

(…)

Zapowiadana już nie raz detronizacja Europy wydaje się dziś, przynajmniej w odniesieniu do kontynentu, faktem dokonanym. Wojna z jej surowym reżimem i powrotem do barbarzyństwa dopełniła dzieła dekoronacji dla patrzących z zewnątrz, kapitulacja moralna dokonała go w samej świadomości Europejczyków. Kiedy w 1919 rewolucja wypędziłaz Ukrainy ziemian polskich, do jednego z nich chłopi z jego rodzinnej wsi wystosowali list adresowany:do byłego Starorypińskiego. Określenie to pasuje dziś świetnie do mieszkańców kontynentu.

Czy upadek moralny kontynentu jest ostateczny i niepowrotny? Czy pomyślny bieg wypadków wojennych potrafi wyrwać Europejczyków z ich prostracji? Jasne jest, że powrót do życia i odrodzenie kontynentu nie zależy jedynie od zwycięstwa Anglii. To ostatnie może stworzyć tylko warunki niezbędne do takiego procesu.

Kapitulacja moralna związana była wszędzie ze znaną ewolucją grup posiadających.

Czy przezwyciężenie kapitulacjonizmu będzie mogło się odbyć bez pozbawienia głosu tych grup czyli bez rewolucji na całym kontynencie? Kto obejmie kierownictwo tej rewolucji? Pytanie to nie jest czysto akademickie. W Paryżu władze okupacyjne pozwoliły na wznowienie agitacji komunistycznej. Jest to powtórzenie w innej formie starej groźby pod adresem posiadających: jeżeli utracimy oparcie w warstwach zamożnych, będziemy go szukali u ich przeciwników; gdybyśmy zaś mieli przegrać wojnę, zdążymy zawsze przekazać spadek po nas komunistom. Wobec tych perspektyw wielu przewidujących szukało już dziś reasekuracji od tej strony, przygotowując się do nowej kapitulacji na lewo.

(…)

Możność zatrzymania się w panicznej ucieczce, zmierzenia wzrokiem i zrobienia inwentarza otchłani, ocenienia szans aktów rozpaczy — wszystko to jest już początkiem przezwyciężenia lęku i wstydu, z których zrodziła się kapitulacja moralna.

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo