Z wszelkich stron bombardowani jesteśmy różnego rodzaju informacjami o kryzysie finansowym. Słyszymy o długach Grecji, Włoch, Hiszpanii. O rosnącej tam anarchii, problemach z bezrobociem, migracjami, upadkami firm i ostrych cięciach, które mimo iż – wedle propagandy – uważane są za środki zapobiegawcze wobec kryzysu, to jeszcze nikomu nie pomogły. A stan ten trwa już... 5 lat. W tym czasie prezesi wielu firm zdążyli sobie przyznać niejedną milionową premię. Do tego grona hojnie obdarzonych przez kryzys można zaliczyć także niejednego członka zarządu. Nigdy zaś pracowników szeregowych, którzy odwalają najwięcej roboty.
I co tam, że dzięki „niezwykle efektywnemu działaniu prezesa i zarządu” firma może upaść (przykład bydgoskiego Formetu). Za swoją ciężką prace należy się przecież horrendalnie wysokie wynagrodzenie. A jak jedna firma upadnie, to się przeniesie do innej – wystarczy mieć odpowiednie układy. No ale przecież kryzys dotyczy państwa. Państwa tylko i wyłącznie – bo to ono za kryzys płaci. Płaci za uwierzytelnianie prywatnych zobowiązań. Płaci, transferując środki na ratowanie upadających firm. Czemu więc ten państwowy kryzys, ma w jakikolwiek sposób dotykać własność prywatną i jej swobody?
Państwo przecież prowadzi błędną politykę. Zajmuje się jakąkolwiek pomocą socjalną, buduje coś w skali ogólnokrajowej – patrz drogi. Państwo finansuje edukację, służbę zdrowia. Czemu więc nie miałoby finansować i prywatnych przedsiębiorców, gdy ci po prostu zwalą sprawę i podejmą niewłaściwe decyzje? Przecież na coś płaci się podatki?!
I idzie wielu tym krokiem. Państwo ma coraz mniejsze wpływy – bo zarejestrowana działalność jest w raju podatkowym, a nie Polsce. Ciężary ponoszą więc mieszkańcy tego kraju i drobni przedsiębiorcy, których na przeniesienie na Kajmany czy Cypr po prostu nie stać. A że biznes ma powiązania z polityką, to przecież jedyną drogą do zwiększenia wpływów i ratowania zadłużającego się państwa, jest – oczywiście – społeczeństwo.
Tnie się więc finansowanie opieki społecznej, pomocy socjalnej, aktywizacji bezrobotnych. Prywatyzuje się wszystko, co nie ucieka – łącznie ze służbą zdrowia, za którą coraz częściej – aby w ogóle dożyć możliwości skorzystania z jej usług – trzeba zapłacić. Bo inaczej czeka nas kilka lat w kolejce. No i do tego podwyżka podatków.
A wszystko to w imię kryzysu, który trwa już od 5 lat. A który dotyka tylko i wyłącznie szarych ludzi. Czy można więc to ciągle nazwać kryzysem finansowym? I czy rzeczywiście dotyczy on gospodarki? Czy może raczej mamy do czynienia z upadkiem państw i destrukcją społeczeństw? Bo mam już czasem z tym problem...
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka