Wojtek Wojtek
418
BLOG

Wiosna i lato nadzieją na życie !

Wojtek Wojtek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Martyrologia narodu żydowskiego jest powszechnie znana. Wiadomo, że w okresie narodowego socjalizmu w Niemczech Żydom było bardzo trudno. Pozbawiano ich prawa do życia, prawa do godności, a żydowskie sklepy stawały się celem ataków faszystowskich bojówek. Tak było w Niemczech po roku 1933, kiedy to głoszono wyższość rasy nordyckiej. Podobnie, a może i znacznie gorzej  i na terenie całej Europy stało się po 1 września 1939 roku, gdy niemiecka agresja wyrwała się poza granice III Rzeszy Niemieckiej.

Ale mało kto wie, co działo się z Polakami objętymi "opieką państwa sowieckiego" na terenach zajętych przez władze radzieckie po 17 września 1939 roku, nieco ponad dwa tygodnie od napaści niemieckiej na państwo polskie.

Już od grudnia 1939 roku specjalne oddziały "tajnej policji sowieckiej" znane jako NKWD dokonywały spisu polskich obywateli zagrażających bytowi państwa polskiego. Osoby te - właściwie były to całe rodziny - deportowano w głąb państwa radzieckiego, na tak zwany "sybir" - czyli obszary będące w zarządzie władz państwa radzieckiego, ale też bardzo daleko od znanych obszarów siedliskowych. Budowano tam zupełnie nowy świat...


Edward Studziński *

Z końcem kwietnia i na początku maja dały się dostrzec pierwsze oznaki wiosny, chociaż ziemię i wszystko na niej nadal skuwała surowa zima. Dzień jednak stawał się coraz dłuższy, a słońce zataczało na niebie nieco większe półkole i, znajdując się w zenicie owego półkola, posyłało zmarzniętej ziemi i żyjącym na niej istotom nieznacznie cieplejsze promienie. Bywało, że promienie te topiły już śnieg na dachach, co powodowało tworzenie się olbrzymich sopli lodowych. Odrywali je wszyscy – i dzieci, i dorośli – po czym ssali, tak jakby miały zaspokoić głód, zapominając o tym, że to tylko zwykła woda, na dodatek z domieszką ulatujących przez komin popiołów.

Z tajgi, poza stałymi odgłosami pił, siekier i ludzkich nawoływań, dolatywał czasami jeszcze nieśmiały ptasi szczebiot lub ryki grubszego zwierza, których dotychczas się nie słyszało. W wycieńczonych zesłańców, pozbawionych już w połowie (a przynajmniej w jednej trzeciej) sił witalnych, z którymi zabrano ich z domów, wraz ze zbliżającą się wiosną zaczynała wstępować wiara w przetrwanie. Zdawano sobie sprawę z tego, że tajga latem jest swego rodzaju spichlerzem, mogącym uzupełnić braki żywieniowe powstałe w okresie długotrwałej zimy. Liczono na to, że obdarzy nas bogactwem owoców leśnych i dzikich warzyw, które wypełnią witaminową lukę, powstałą w związku ze spożywaniem jednolitego, stale tego samego pokarmu, pozbawionego owoców, warzyw, cukrów i tłuszczów.

W zasadzie nadejście wiosny w tej strefie klimatycznej nie występowało, a jeśli już, to był to okres tak krótki, że niemal niezauważalny. Obserwując otaczającą łagier przyrodę, poznając ją bliżej i szczegółowiej, było się świadkiem zjawiska niespotykanego na naszym rodzinnym Polesiu, a wprost fascynującego.

W okresie przesilenia wiosenno-letniego, jakie występowało tu na przełomie maja i czerwca, bardzo szybko wzrastała temperatura otoczenia, przemieniając zalegający jeszcze śnieg w wodę, która rwącymi strumieniami płynęła po zboczach i wzniesieniach, każdym rowkiem, drogą i ścieżynką, zamieniając wszystko wokół w jedno wielkie płytkie jezioro i powodując, że przez kilka dni teren łagru dosłownie tonął w wodzie. Wprawdzie zarządzono odprowadzenie jej w stronę jeziora, lecz nie zmieniło to faktu, że i tak wciąż dreptaliśmy w błocie, które za nic nie chciało wsiąknąć w ziemię, wciąż jeszcze zamarzniętą.

Sucho stawało się dopiero nocą, gdy błoto zamarzało. W dzień, począwszy już od godzin przedpołudniowych, znowu stawało się prawdziwym przekleństwem zarówno dla pilnujących, jak i pilnowanych. Miejscami woda wypłukała ziemię, pozostawiając gładź lodową, którą przykrywało teraz tylko błoto. Tworzyły się w ten sposób groźne pułapki, skutkujące wieloma upadkami i „kąpielami błotnymi”.

Każda taka przymusowa kąpiel kwitowana była śmiechem i docinkami na temat reumatyzmu czy sanatorium.

Utytłanym w czarnej mazi wcale jednak nie było do śmiechu.

Po kilku dniach ku ogólnej radości błoto jak się pojawiło, tak zniknęło, chociaż nie na długo, niestety. Dwa wiosenno-letnie deszczowe dni spowodowały, że znów musieliśmy się z nim zmagać, lecz po kilku kolejnych zniknęło wreszcie na dobre, jakby wyparowało z resztkami śniegu.

Silne wiatry, wiejące o tej porze roku i znacznie cieplejsze aniżeli dotychczas, szybko osuszyły wszystko dookoła. W następnych dniach tajga wyraźnie się zazieleniła i upiększyła bielą, czerwienią, fioletem oraz wieloma innymi barwami kwiatów, zdobiących krzewy, zioła i zielska. Wszystko dosłownie w oczach rosło i rozwijało się, jak w jakimś fantastycznym filmie, którego projekcja odbywa się poprzez szybsze niż normalnie przesuwanie kadrów.

Wyrąb lasu trwał nieprzerwanie, lecz ubytek drzew był niewielki, ponieważ zasoby leśne tych terenów były olbrzymie, zdawały się wprost niewyczerpalne.

Wśród wysokich drzew, a także w poszyciu leśnym zagęściło się od różnorodnego

ptactwa i zwierząt. Zaczął się okres godów, podczas którego w gniazdach znajdowano jajka, spożywając je na surowo, nie bacząc na wielkość czy kształt. Kolor też nie miał większego znaczenia. Niektóre były z zewnątrz niemal czarne, niektóre niebieskawe, sine albo nakrapiane, były też naturalnie białe.

Pozbawiona śniegu, a następnie wygrzana ziemia odkryła również bogactwo mchów i grzybów oraz rozlicznych ziół. Jedliśmy wszystko, co się dało. Mech reniferowy wygrzebywano spod śniegu już wcześniej, lecz teraz, odświeżony i odtworzony, był znacznie smaczniejszy. Przysmakiem był także blaszkowaty grzyb z czarnym kapturkiem, zwany surojadką. Jedzono go najczęściej na surowo, chociaż znacznie lepiej smakował, kiedy posypało się go solą, o nią jednak było trudno, jeśli nie miało się znajomości w kuchni, względnie u znajomych mających tam swoich znajomych lub krewnych. Jadalne były również wszelkiego rodzaju zielska, szczególnie te z grubymi łodygami, przypominające domową, przeznaczoną na nasiona pietruszkę bądź rabarbar. Dożywialiśmy się też marchewką z białym korzeniem i szczawiem, nadzwyczajnym wprost przysmakiem, znajdowanym na łąkach i polanach. Wszystko to nadawało się do jedzenia po ściągnięciu wierzchniej skórki.


*)    Edward Studziński, Z Polesia do sowieckiego łagru, Wydawnictwo  NORTOM, Wrocław 2012, s. 50, fragment książki za zgodą i na prośbę Autora.



Wojtek
O mnie Wojtek

O mnie świadczą moje słowa...  .

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura