Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
311
BLOG

Odcinek czternasty

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 60

Dominika Bies patrzyła na Returna z narastającą niechęcią. Spojrzenia gości snuły się bezcelowo po przestronnym lokalu na Żurawiej, aby zatrzymać się na nich, rozpoznać znane osobistości, a później wielokrotnie powracać, śledząc ich każdy gest. Spojrzenia, które zwykle wywoływały miły dreszczyk, teraz drażniły ją. Chciałaby pogrążyć się w anonimowość, ukryć. Return tokował w swoim stylu. Bies nie chciała tego słuchać. Miała wszelkie prawa do irytacji. Jej przystań i ostoja, port, z którego miała wyruszyć na podbój świata, fundament niezależności, nie tylko od kapryśnych redaktorów telewizyjnych, klub „Medea”, był śmiertelnie zagrożony. Można powiedzieć więcej: szansa na jego uratowanie była mizerna. Nawet jednak ta najważniejsza i tak nieprzyjemna sprawa nie wytłumiła do końca odrazy i wściekłości, którą, przypominając jej paryską przygodę, wywoływała u niej każda męska twarz. Nawet twarz Returna.

Spotkanie z koleżankami z gender study na Sorbonie było owocne i przyjemne. Kolejne wspólne projekty, sieć porozumień, brukselskie fundusze, wszystko napawało optymizmem. Spotkanie przystojnego Araba w Ogrodzie Luksemburskim było więc tylko kolejnym ogniwem łańcucha sukcesów. Poczuła się młodsza o paręnaście lat, kiedy młodzieńczy wdzięk eliminował niedostatki urody. Achmed był nią zresztą wyraźnie zafascynowany. Potem wszystko zaczęło biec coraz szybciej. „Dobrze, że Arabowie zdobyli Francję i nie musimy jechać na Bliski Wschód w poszukiwaniu prawdziwych mężczyzn”, zdążyła jeszcze pomyśleć, kiedy znaleźli się w jej hotelowym pokoju. Potem był już tylko ciąg coraz intensywniejszych doznań i wreszcie seria orgazmów, o jakich zapomniała już – jeśli zresztą kiedykolwiek były. Achmed stał się wszystkimi mężczyznami, których pragnęła, tymi, których znała, i tymi, których wyobrażała sobie jedynie. Podobało się jej nawet to, że decydował o wszystkim, nie interesując się jej zdaniem. Kiedy zmusił ją, żeby uklękła przed nim i wypełnił członkiem jej usta i gardło, ogarnęła ją kolejna fala podniecenia. Był młody, silny, sprawny i nie targały nim żadne wątpliwości. Tak jak i nią. Te refleksje, a właściwie impresje przemknęły jej przez głowę później, tuż przed snem, gdy Achmed zasnął, odwracając się do niej tyłem. „Jak dobrze, że jesteśmy dla siebie anonimowi”, pomyślała.

Obudziło ją słońce. W pokoju był dzień, ale nie było Achmeda. Nie było też jej pieniędzy, kart kredytowych, biżuterii, telefonu komórkowego, a nawet paszportu. Karty udało się zablokować na czas. Kiedy wydzwaniała jednak z hotelowego telefonu do Warszawy, zaciskając zęby, żeby nie rozpłakać się z wściekłości i upokorzenia, w jej głowie odezwała się natrętna katarynka zliczająca kolejne koszty tej przygody. Liczne przywołania swojej funkcji i roli – jestem dziennikarką, do Paryża przyjechałam na naukową konferencję – odniosły w ambasadzie skutek, otrzymała nawet przewodnika, który udał się z nią do prefektury. Okazało się jednak, że tam oczekiwał ją upokorzeń ciąg dalszy. Jeszcze w ambasadzie rozpaczliwie i pośpiesznie wymyślała prawdopodobną wersję wydarzeń. Jeśli okradziono ją poprzedniego dnia, dlaczego zgłasza to dnia następnego? Czy mogła dopiero następnego dnia zauważyć, że pozbawiono ją wszystkich wartościowych rzeczy? A jeśli nie, to gdzie i w jaki sposób okradziono ją tak wcześnie rano?

W spojrzeniu policjanta dostrzegła nieomal kpinę.

A więc jakiś mężczyzna wyrwał pani torebkę, gdy spacerowała pani po Quartier Latin o godzinie siódmej rano? Nie było świadków? A czy pani zawsze wybiera się na poranne spacery ze wszystkimi wartościowymi rzeczami?

Sprawę pogorszył jeszcze urzędniczyna ambasady:

Pani Bies jest znaną dziennikarką i działaczką feministyczną – ogłosił solennie.

Działaczką feministyczną – powtórzył policjant z rozbawieniem. – A na waszych kursach nie uczą kobiet, aby być ostrożnymi?

Kastrować takich! – Dominika przypomniała sobie wybuch Martyny. – Brać spermę do banku i kastrować! – Martynie było łatwiej. Wystarczały jej kobiety. A Dominika ciągle jeszcze nie mogła uwolnić się od niezdrowego pociągu do mężczyzn, chociaż teraz nienawidziła ich. Niechęć przeniosła się na Returna, który ględził, jak zwykle. Opowiadał właśnie o Lwie i o tym, jak połączyć jego sprawę z ruchami emancypacyjnymi.

Chcą zamknąć „Medeę”! – wypaliła nagle Bies.

Sprawa była bardziej skomplikowana. Dominika wiedziała już od dawna, że czynsz, który uiszcza za lokal, sporo odbiega od należnego. Nie przejmowała się. Nie ona zrobiła błąd, z którego korzystała. Pół roku temu od właściciela, czyli władz miasta, przyszło jednak wyliczenie czynszu rzeczywistego i żądanie spłaty zaległości. Księgowa naciskała, aby wystąpić o rozłożenie ich na raty. Mateusz, prawnik, utrzymywał, że można walczyć o wymiganie się od ich spłaty i równocześnie negocjować obniżenie czynszu. Również Pasikonik, udziałowiec „Medei”, był za oporem i przeciąganiem sprawy.

Co, zamkną jedyny prawdziwie alternatywny lokal w mieście! – pokrzykiwał buńczucznie. Dominika ochoczo przystała. Wolała inwestować w rozbudowę „Medei” i jej estetyczne dopieszczenie. Rosła więc korespondencja z władzami miasta, przychodziły kolejne monity, a Bies właściwie zapomniała o sprawie. I dopiero teraz, kiedy wróciła z Paryża, Mateusz i księgowa ponuro wręczyli jej oficjalne pismo z żądaniem opłacenia wszystkich należności w ciągu miesiąca lub opuszczenia lokalu.

Dominika była załamana. Mateusz, jakby zapomniał o swoim poprzednim stanowisku, zgodził się, że prawnie niewiele da się zrobić i chyba trzeba będzie od razu zapłacić wszystko. A to, jak uzmysłowiła sobie przy pomocy księgowej Bies, wymagało zaciągnięcia dużego kredytu i wiązało się ze sporym ryzykiem finansowym. Wtedy dopiero dotarło do niej, że mogą zamknąć „Medeę”. Ona, Humphrey Bogard, Rick w spódnicy, jak wyobrażała to sobie, straci swój świat, który przemierza pewnym krokiem właściciela i w którym to ona wyznacza reguły gry. „Casablankę” oglądała już wiele razy i jeśli tylko była w gorszym nastroju oglądała ją ponownie. Nie przyznawała się do tego, bo przecież trudno byłoby za każdym razem tłumaczyć, że nie jest to przejaw podświadomej tęsknoty do patriarchalnego świata, gdzie mężczyźni tacy jak Rick wyznaczali zasady, a kobiety jak Rosselini mogły, co najwyżej, wybrać ramiona, w które będzie im dane się osunąć. Chodziło o to, że to właśnie ona, Dominika Bies, może stać się Rickiem, panem tego zamkniętego, a promieniującego na zewnątrz świata, gdyż w „Medei” nawet Pasikonik był tylko zależnym od niej partnerem. Jego królestwem była „Praktyka zaangażowana”, jej – „Medea”. W jej królestwie to mężczyźni wpatrywali się w nią gotowi spełniać wszystkie jej polecenia. Jeśli zawędrował tu ktoś z jej dawnych partnerów, odkrywał ją na nowo z podziwem i niedowierzaniem. A być może i z żalem... Wszystko tu było jej. O wszystkim decydowała osobiście: o nazwie, wystroju wnętrza, imprezach, które będą się tu odbywać. Teraz ma to wszystko stracić.

Z Pasikonikiem umówili się na Żurawiej. Nalegał na obecność Returna.

Zobaczysz, że się przyda! – powtarzał. Teraz spóźniał się i wydawał ją na pastwę tego gaduły.

Niemożliwe! – wydukał, gapiąc się na nią spoza okularów Return. Bez wnikania w zbędne detale powiedziała, że naliczyli jej zaległości, które powstały nie z jej winy, a które ma zapłacić w ciągu miesiąca.

Może nie jest tak źle? – Return powiedział to dziwnym tonem. – Może to polityka, a w polityce...

Pasikonik nie wyglądał wprawdzie na tak zmęczonego jak wczepiona w jego ramię dziewczyna, ale i tak nie promieniował świeżością.

Po co jeszcze ściągnął tu to kurwiszcze, zazgrzytała w duchu Bies, uśmiechając się czarująco i wymieniając uściski dłoni z nowoprzybyłymi. Redaktor „Praktyki zaangażowanej” tłumaczył coś, ale Return wpadł mu w słowo.

Wiesz, że można potraktować to jako represje? Jedyny alternatywny klub prowadzony przez feministkę... i redaktora najciekawszego pisma młodej lewicy – skłonił się słabo protestującemu Pasikonikowi. Bies spojrzała na niego z wyraźną niechęcią. – Klub, który stał się schronieniem dla środowisk gejowskich i centrum ich życia, który, bez niczyjej pomocy, przekształcił się w unikalny w całej Europie Środkowej ośrodek kultury alternatywnej, ten klub usiłuje się zlikwidować pod pretekstem nie zapłacenia na czas zaległości, powstałych z winy tych, którzy go represjonują! Czy przypadkiem sprawa ta zbiegła się w czasie z bezprzykładnym pomówieniem lustracyjnym wymierzonym w profesora Lwa, który rozpoczął wielką akcję na rzecz krzewienia tolerancji w Polsce?

A co tu ma do rzeczy Lew? – przerwała rozdrażniona emfazą Returna Bies, która jednak zaczęła dostrzegać w jego słowotoku interesujące elementy. Ludzie przy sąsiednich stolikach zerkali ku nim z narastającym zainteresowaniem.

Właśnie, że ma! – Return nie pozwalał sobie łatwo przeszkodzić. – Wybaczcie – wykonał teatralny ukłon w kierunku towarzyszy przy stole – jesteście młodzi i ideowi – towarzyszka Pasikonika, która dotąd bez szczególnego zainteresowania wpatrywała się w okno, odwróciła się w kierunku Returna – nie zawsze dostrzegacie, że w środowiskach ludzi dojrzałych, nawet inteligentów, nie ma należytego zrozumienia dla wagi walki środowisk alternatywnych o uznanie. Postulaty gejów i feministek spotykają się nawet z ironią. Trzeba im, tej starszej generacji, do której, niestety, należę i ja – Return przerwał na moment, ale ponieważ nikt nie pośpieszył zaprzeczyć, kontynuował – trzeba temu pokoleniu pokazać, że walka o tolerancję dla środowisk alternatywnych jest jednoznaczna z walką o pozycję inteligencji. Lustracja to narzędzie zastraszania. Można używać jej przeciw wszystkim. Nieomal wszystkim. Kampania na jej rzecz, której głównym wykonawcą stał się Wilczycki, zbiega się w czasie z próbą rozprawy ze środowiskami alternatywnymi, którą podejmują prawicowe władze miasta. Nie potrzeba szczególnej przenikliwości, aby zrozumieć, że jest to ofensywa, która ma dać prawicy władzę nad umysłami, ma zastraszyć inaczej myślących i czujących. Dlatego działania w obronie Lwa i „Medei” powinny być wspólne. Powinniśmy przeprowadzić wspólną akcję!

Manifa! – krzyknęła towarzyszka Pasikonika. Zaniepokojeni kelnerzy rozpłynęli się w uśmiechach, zauważając powiew sympatii, płynący przez Żurawią: klienci już niemalże otwarcie podziwiali stolik przy oknie. Pasikonik spojrzał na swoją towarzyszkę z pełnym uznania uśmiechem. „No i proszę, nawet takie nic może mieć dobre pomysły”, musiała przyznać w duchu Bies. Return aż podskoczył.

Tak! Dokładnie o to chodzi! Młoda i dojrzała inteligencja połączona we wspólnej walce z nietolerancją!

Manifa! – wrzasnęła znowu dziewczyna.

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka