Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
301
BLOG

Odcinek dwudziesty czwarty

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 18

Chciałbym wrócić znowu do Listu św. Pawła do Tesaloniczan. Przemyśleć to nasze ziemskie zaangażowanie. Tylko że ono właśnie nie pozwala mi na to, na prawdziwe myślenie. I muszę ci wyznać... – Augustyn patrzy na niego z niemal bolesnym napięciem – boję się. Nie tylko tego, że tracę coś, źle wybieram, trwonię czas. Tego boję się również, ale to nie ten strach paraliżuje mnie niekiedy. Nie ten czuję tak intensywnie... Boję się po prostu. Boję się tych ubeków, tego co mogą mi zrobić... Ten strach niekiedy opanowuje mnie, nie potrafię mu stawić czoła. Chociaż to nieracjonalne. Bo przecież poza jakimiś choćby nieprzyjemnymi szykanami, nic naprawdę nie mogą mi zrobić. Boję się więc bez powodu, prawda Mikołaju?

Starzec z pełnym przekonaniem potwierdził. Pomyślał wtedy, że Augustyn się starzeje. Teraz uświadamia sobie, że ksiądz Natan był nieco młodszy niż on teraz. Starzec przypomina sobie nawet rodzaj zażenowania, który odczuwał dostrzegając napięcie na na poły widocznej twarzy swojego mentora. Jego dłonie zaciskają się na rzeźbionych oparciach fotela.

Kilka tygodni później ksiądz Augustyn został napadnięty. Nieznani mężczyźni wciągnęli go do piwnicy, ciężko pobili i poparzyli jakąś substancją chemiczną. Starcowi pozwolono odwiedzić go w szpitalu dopiero po dwóch dniach. Wyciągnięty na łóżku z obandażowanymi rękami ksiądz Augustyn wyglądał wyjątkowo krucho. Sporo żartował, ale Mikołaj dostrzegł zmiany w jego zachowaniu. Trudno było nie zauważyć niepewności i nerwowości, których pacjent, pomimo wysiłków, nie potrafił ukryć. Opowiadał, że właściwie dobrze się stało, gdyż ma czas wrócić nie tylko do św. Pawła, ale przeczytać Löwitha i Voegelina, których książki dostarczyli mu jakiś czas temu jego przyjaciele z zagranicy, a których dotąd nawet nie przejrzał.

Kiedy Augustyn opuścił szpital, okazało się, że hutnicy zdecydowali się zapewnić mu ochronę. Pilnowało go trzech młodych mężczyzn, którzy wymieniali się na kilkugodzinnych dyżurach.

Myślę, że Pan nas doświadcza, i dobrze, że tak jest. Wykuwa w nas charakter. Tylko że we mnie nie ma materiału na męczennika. Boję się. Bardzo się boję. Prześladują mnie złe sny. Ale może właśnie dlatego Pan robi ze mnie bohatera, którym sam nigdy nie potrafiłbym być? – To była rozmowa w trakcie spaceru po dziedzińcu kościelnym. Zapadał wiosenny zmierzch i chwilami milkli, jakby nie chcieli zagłuszać krzyczących dookoła ptaków. Zapach kwitnących drzew przenikał się z kwaśnymi wyziewami huty, gęstniał w ciężki opar i utrudniał oddychanie. Starzec nie widział twarzy Augustna. Widział zwieszoną głowę i chwilami musiał nachylać się w kierunku towarzysza, aby usłyszeć ciche słowa. Tylko niekiedy ksiądz Natan chwytał go za rękę i z bliska wpatrywał się w niego. Jego oczy świeciły w półmroku. Pogrążony w ciemności dziedziniec wokół kościoła wydawał się pusty, jedynie ognik papierosa na moment rozświetlał twarz postaci siedzącej na ławce, przy bramie. Był to jeden z hutników pilnujących księdza Natana.

Od dawna pytałem: dlaczego mam być działaczem? Ja, który chyba umiem wygłosić kazanie, ale zawsze wolę rozmowę sam na sam. Tylu innych kapłanów potrafi porozumiewać się z masami. Naśladują Ojca Świętego i jakoś im to idzie. Ale ja? Zawsze czułem, że w samotności, nad kartką papieru, nad książką prędzej odnajdę Boga. Może to pycha? Często muszę sobie powtarzać: ale niech się Twoja, nie moja wola stanie. Może to moje wyrzeczenie? Za łatwo chciałem przejść swoją próbę. Samotna praca nad książką nie jest dla mnie pokutą. Kapłanem Solidarności stałem się przez przypadek. Przyszli do mnie hutnicy, ich rodziny. Nie mogłem odmówić. A potem był stan wojenny. Miałem ich zostawić? I wszystko działo się jakby poza mną. Kościół stał się ośrodkiem pomocy duchowej, materialnej. Bo tu zaczęły zjeżdżać ciężarówki z darami z zagranicy. Miałem odesłać? Ogłosić, że nie przyjmuję? I tak to się działo. I może jest to zamysł Pana, choć nie nam o tym sądzić.

Jakiś czas później na parafii pojawił się Pastuszek. Był jeszcze w seminarium. Wodził rozmodlonymi oczami za Augustynem.

To zdolny chłopiec. Trochę zagubiony. Trzeba mu pomóc – mówił z przejęciem Augustyn. Starzec pomyślał wówczas, że nawet jego mistrz nie potrafi oprzeć się tak ostentacyjnej adoracji. Zresztą Pastuszek szukał również kontaktu ze Starcem. Namiętnie. Wypytywał o wszystko i wszystko łapał w lot. Starzec przyznać musiał, że jest inteligentny. Pytał o lektury i politykę. O to, co powinno się robić w takich marnych czasach. Starzec był ujęty, choć nieco irytowało go natręctwo kleryka. – To żarliwość – łagodził Natan. – Nie możesz mieć pretensji o młodzieńcze zaangażowanie, jeśli nawet podszyte jest ono większą niż potrzeba dozą naiwności. – Starzec zgadzał się. Po zakończeniu seminarium Pastuszek został wikarym przy Augustynie.

Augustyn był coraz bardziej zmęczony. Groźby nie ustawały. Pracy społecznej było coraz więcej. Wielki ruch zużywał się. Ludzie chcieli żyć w miarę normalnie w nienormalnych czasach. Wycofywali się. Kurczące się podziemie wymagało coraz większego poświęcenia. Zawodostwa, mawiali niektórzy. Ksiądz Natan usiłował stąpać po cienkiej linie pomiędzy wsparciem a pełnym zaangażowaniem w działalność podziemną. Chciał, aby działalność jego ograniczyła się do życzliwości i pomocy wyłącznie w razie palącej potrzeby. Ale jedne potrzeby otwierały się na następne. Pomoc prześladowanym, potrzebującym, tym, którzy pracę utracili w wyniku represji i ani sami, ani ich rodziny nie mieli z czego żyć, wymagała codziennego zaangażowania.

Raz na kilka miesięcy ksiądz Natan znikał. Po raz pierwszy uprzedził Starca, że nie będzie go tydzień. Dopiero po jakimś czasie wyjaśnił mu okoliczności. Jego przyjaciel miał chatę w Gorcach pod Ochotnicą. Augustyn porozumiał się ze swoimi ochroniarzami. Jeden z nich, ten, który mieszkał najdalej, zaczął wracać do domu małym fiatem, który pożyczał z parafii. Gdy Augustyn decydował się na wyjazd, w nocy wracał z nim, zwinięty i przykryty na tylnym siedzeniu. Tam czekał na niego przyjaciel, który zawoził go w Gorce. On również odwoził Augustyna do Nowej Huty, gdzie przejmował go jeden z hutników i wspólnie już wracali do kościoła.

Z gór przyjeżdżał odmieniony: uspokojony i wypoczęty. Po jakimś czasie zwierzył się Starcowi, że zaczął tam pisać książkę: „O paradoksie zaangażowania”.

Chodzi o zaangażowanie chrześcijanina w doczesne sprawy – tłumaczył. – Zwłaszcza dziś, w naszych świeckich czasach nie tylko dla ideologów i polityków, ale nawet niektórych kapłanów działanie na rzecz spraw tego świata staje się substytutem religii. Te wszystkie teologie wyzwolenia są tylko skrajnym przykładem tej tendencji... Ale przecież powinniśmy się angażować. Gdzie więc przebiega granica między niezbędnym udziałem w sprawach tego świata, a jego bałwochwalstwem, kiedy zaczynamy służyć jego księciu i co pozwala nam zachowywać należyty dystans... – Augustyn nie chciał mówić za dużo. – Powiem wszystko i nie będzie mi się chciało pisać – żartował. Obiecał, że już niedługo wersję szkicową pokaże Starcowi. Kończył się 1988 rok.

Starzec nie niepokoił się już wyjazdami Augustyna, mimo że z początkiem nowego roku jego przyjaciel dostał serię wyjątkowo paskudnych anonimów.

Księże Mikołaju, Mikołaju – krzyczała piskliwie gospodyni i wtedy zrozumiał, że stało się coś złego. Po zwłoki do Ochotnicy pojechali z kierowcą i księdzem Kondrackim.

Prałat wezwał go nazajutrz po pogrzebie.

Nie spodziewałem się tego po księdzu – zaczął ostro. – Kto dał księdzu prawo do prześladowania innego kapłana?

Nikogo nie prześladuję. Chcę się tylko dowiedzieć prawdy o zamordowaniu Natana. Księdza Augustyna.

A ksiądz co? Prokuratorem jest, milicjantem? Nie! – Kondracki krzyczał nieomal. – Ksiądz jest księdzem. I kwita! Dobrze rozumiał to świętej pamięci Natan. A ty?! Dowiedziałem się, że ksiądz znęcał się nad wikarym. Szantażował. Upokarzał. Czy to jest misją księdza?!

A czy ksiądz prałat wie, że Pastuszek jest agentem SB? Że to od niego funkcjonariusze dowiedzieli się, gdzie jest Natan, i mogli go zamordować! Zamęczyć! Czy to nie ma znaczenia dla księdza prałata?

Łatwo rzucać oskarżenia. Zbyt łatwo. Ksiądz Pastuszek skarżył się mi, że ksiądz go straszył i groził mu. Nie będę do tego dopuszczał. Czy ksiądz zarzuca wikaremu kłamstwo?!

Nie groziłem mu. Czym mu mogłem grozić?

Nie kazał mu ksiądz przyznać się, że był agentem, nie szarpał go ksiądz?!

To znaczy... może złapałem go za ramię, ale... Sam mi się przyznał, że agentem był... jest...

Skończmy z tym. Ksiądz nie jest uprawniony do takich działań. Wystąpię do kurii o przeniesienie go. Będę się modlił za księdza, aby zrozumiał, że nie jest tu po to, by odgrywać rolę Sherlocka Holmesa.

Z Nowej Huty Starzec przeniesiony został stosunkowo szybko. Dostał również nieoficjalny zakaz zajmowania się śmiercią Augustyna. Przedstawiciel kurii, ksiądz Drozd, bardzo grzecznie wyłuszczył mu, że Kościół nie zostawi bestialskiego morderstwa popełnionego na księdzu i wykorzysta w celu ujęcia sprawców wszelkie możliwe środki prawne. Ale w tej sprawie zaangażowanie tak emocjonalnie związanej z nią osoby i na dodatek amatora, jakim jest, nie obrażając go, ksiądz Starzec, nie przyniesie nic dobrego. Gdy Starzec spróbował wrócić do sprawy Pastuszka i przypomnieć jego rolę jako agenta, a więc i udział w morderstwie, przedstawiciel kurii przerwał mu.

Niech ksiądz nie traktuje nas jak dzieci – powiedział z leciutkim zniecierpliwieniem w głosie. – Lepiej niż sobie ksiądz wyobraża znamy sprawę i jej okoliczności. Wiemy, że ksiądz Natan był nie tylko przyjacielem, ale i nauczycielem księdza. Doceniamy to zaangażowanie. I dlatego właśnie chcemy, aby ksiądz nabrał dystansu. Warszawa to bardzo ciekawe miejsce. Również dla księdza.

Nikt nie potrafił nadążyć za pędzącymi zmianami. Okrągły Stół, zaraz potem wybory. W nowym miejscu, w Warszawie, księdza Mikołaja porwały wydarzenia, które wspomina raczej jako sceny, zbliżenia i ruchome obrazy niż łańcuch przyczynowo-skutkowych zaszłości. Nie pamięta prawie jak wciągnął się w aktywność Obywatelskiego Komitetu i wybory. Pamięta gorączkowy rejwach w kawiarni „Niespodzianka” na Placu Konstytucji. Przekrzykujący się ludzie, kłęby dymu kiepskich papierosów, sterty ulotek i plakatów, pierwsze pryzmy „Gazety Wyborczej”. Tłumy podążają na wiece tych, z którymi fotografował się Lech Wałęsa. Napięcie i nadzieja. Zmasakrowana twarz Natana pojawiała się czasami, na moment, przed oczami Starca, gdy wykończony osuwał się w sen. Czemu nie mogłeś tego dożyć? Migotało pytanie, gdy tracił świadomość zapadając w ciąg ciemnych sytuacji, które gubił będzie budząc się i wpadając w tumult dnia. Aktywność w Komitecie godzić musiał z misją duszpasterską, poznawaniem swoich parafian, rozpoznawaniem ich trosk i kolei losu. Gwałtownie wrastał w nowe miejsce. Potem nadszedł czerwiec. Eksplozja radości. Wydawało się, że ludzie patrzą na siebie inaczej. Na ulicach, w zatłoczonych do granic możliwości tramwajach i autobusach, na tłumnych przystankach agresja ulatniała się jak resztki wiosennych chłodów. Światło prześwietlało mury i ludzi. Słońce nasączało miasto. A potem był pierwszy nasz rząd.

Jesienią wraz z pierwszą falą chłodów, które nadeszły strugami zmęczonych deszczy, przypadkowo w gazecie trafił na adnotację o umorzeniu sprawy zabójstwa księdza Augustyna z powodu nie wykrycia sprawców. Był oszołomiony. Usiłował dowiedzieć się czegoś telefonicznie w kurii krakowskiej. Wreszcie trafił na adwokata prowadzącego sprawę. Umówił się. Ekspres pędzący Magistralą Węglową w obumierającej, poplamionej zieleni mógł być zwiastunem nowego. Starzec przypominał sobie pociągi wlokące się bez końca i zasypiające niespodziewanie na zapomnianych stacyjkach. Ekspres pędził bez przystanku, omijał miasta i osiedla, aby w nie całe trzy godziny znaleźć się w Krakowie. Na ostatniej, umarłej stacyjce podmiejskiego miasteczka, na której nie zatrzymywał się już chyba żaden pociąg, na zdewastowanym szarym budynku ktoś rozchybotanymi wołami napisał: „Łuczyce to miasto seksu i biznesu”.

Nic się już nie da zrobić – rozmawiali w siedzibie kurii, w eleganckim mieszczańskim salonie z oknem na kościół Franciszkanów. – Sprawdziliśmy wszystkie tropy – mówił adwokat Bell, koniuszkami palców ujmując białą, porcelanową filiżankę z różowym wzorem wokoło. – Nic więcej już nie da się zrobić. – Starzec przypomniał sobie książkę, którą w Gorcach pisał Augustyn.

Domyślam się, że papierami księdza Augustyna zajmuje się teraz Kościół?

Jakimi papierami? – zdziwił się Bell.

Papierami, które były w Gorcach...

Tam nie było żadnych papierów. Kilka stroniczek oderwanych notatek...

Ale ja mówię o jego pracy, o książce: „Paradoks zaangażowania” czy jakoś tak...

Niczego takiego tam nie było. Niczego.

Zabili nie tylko Natana, ale i jego dzieło, pomyślał Starzec. Z napomknień Augustyna wynikało, że napisał już sporo. Starzec był pewny. Wróciła do niego pośmiertna maska przyjaciela, a potem zapłakana twarz Pastuszka.

A zeznania Pastuszka, księdza Pastuszka...

Dlaczego akurat jego? On nic nie wie.

Jak to?! Przecież przyznał się! Był agentem. Doniósł im, gdzie wyjeżdża ksiądz Augustyn! Tam go dopadli!

Ależ... proszę księdza... Słyszałem tę wersję. Ksiądz Pastuszek mówi, że to nieprawda. Był roztrzęsiony, miał poczucie winy, gdyż nie dopilnował swojego duszpasterza i przyjaciela. Kiedy ksiądz go zaatakował, przyznawał się do takiej właśnie, moralnej winy. Takiej winy, jaką czują ludzie bardzo wrażliwi...

Ależ to nieprawda! Było inaczej...

Proszę księdza. To już proszę załatwiać ze swoimi zwierzchnikami, a moimi mocodawcami. Oni przyznali rację Pastuszkowi.

Byliśmy cierpliwi – ksiądz Drozd mówił dobitnie, wpatrując się w Starca. – Rozumieliśmy emocjonalne zaangażowanie księdza. Współczuliśmy i nawet docenialiśmy to. Teraz jednak coraz mocniej musimy zastanawiać się, czy to, co braliśmy za odruch miłości, nie jest żądzą zemsty?! – Gest Drozda powstrzymał słowa Starca. – Kończymy dyskusję! Ksiądz nie jest powołany do bycia detektywem. Ta sprawa nie ma już z nim nic wspólnego. Powinien natomiast ją przemyśleć. Niech się pomodli i wyspowiada. Ksiądz Natan jest już poza cierpieniami i ziemskimi sprawami. Patrzy na nas z nieba. A ty, księże Mikołaju, postaraj się znaleźć pokój w Bogu.

Chodził w kółko po szarym, wyludnionym rynku, który nasiąkał wilgocią. Noc nadchodziła niepostrzeżenie pochłaniając ostatnie nitki niewyraźnego światła dnia. Latarnie zapalały się kolejno połyskując tęczowo we mgle. Światło zamknięte w jasne plamy nie przenikało burej mgły między budynkami. Ktoś zawołał go.

Chodź z nami – odezwała się jedna z dwóch postaci wyłaniających się z mroku. Jan Return, kolega Starca z solidarnościowego podziemia, szedł w towarzystwie senatora Franciszka Barana, członka rządu, redaktora „Katolickiego Przeglądu”. Schodzili do „Piwnicy pod Baranami”. Kabaret nie występował tego dnia, ale knajpa działała jak co dzień, wpuszczając posiadaczy karty klubowej i ich gości. Starzec dołączył do nich. Usiedli przy barze. Kilka niewielkich grupek gubiło się w niedoświetlonych podziemiach; pomieszczenia piwnicy ziały pustką.

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka