dorola dorola
893
BLOG

Szaleństwo smoleńskie na mojej ulicy

dorola dorola Polityka Obserwuj notkę 35

 Gdybym miała zgadywać, który z sąsiadów na mojej małej uliczce ma jakieś konkretne poglądy polityczne, stawiałbym na 100% tylko na jednego- czytuje „Rzepę”- wiem, bo spotkaliśmy się kiedyś przy kiosku. Nie pamiętam, co ja kupowałam, może papierosy, może GW, pewnie było to dawno, bo ze dwa lata temu rzuciłam jedno i drugie (bez korelacjiJ). Z sąsiadem znamy się od dziecka i lubimy, ani myślę przestać wdawać się z nim w pogawędki, chociaż domyślam się, co on sądzi o dzisiejszym świecie politycznym. Biorąc pod uwagę, że i on nie spluwa na mój widok, chociaż wie, co ja czytuję (GW, a może jeszcze bardziej wraży, bo bardziej lewacki Przekrój?), dochodzę do wniosku, że nie obarcza mnie osobistą odpowiedzialnością za zamach w Smoleńsku, mimo, że głosowałam na PO, ja też ani myślę twierdzić, że to on, rękoma Jarosława Kaczyńskiego wepchnął Lecha na stanowisko prezydenta, a co za tym idzie, rozwalił cała delegację o brzozę.

Co do reszty sąsiadów- nie mam pojęcia kto ani na kogo głosował, a gdybym nawet i wiedziała, nie sądzę, żeby zmieniło to nam tematy rozmów - czyli jak tam się mają nasze psy i koty, co pięknie urosło i że w tym roku kompletnie nikomu nie wzeszły krokusy.

 

Te dość banalne sąsiedzkie obrazki pokazują jedno- nie ma czegoś takiego jak dwie Polski, dramatyczny podział, „lud smoleński”, czy inne tego typu apokaliptyczne wizje.

Owszem, z perspektywy S24, Krakowskiego Przedmieścia w trakcie „miesięcznic” czy artykułowanego szaleństwa z mównicy sejmowej, może się wydawać, że Polski są dwie, na zawsze przełamane, podzielone, jedna tonie i umiera, druga pali cygara na Titanicu.

Ale to bzdura. To po prostu idiotyzm. Nie wiem, jakie poglądy mają moi sąsiedzi i nie chcę wiedzieć- nie mam takiej potrzeby. Oczywiście to, że ja takiej potrzeby nie mam, nie znaczy, że nie ma jej nikt. W kraju 38-milionowym z pewnością znajdzie się  conajmniej kilka tysięcy osób, którym taka wiedza jest niezbędna do identyfikacji kto swój, a kto obcy. Niemniej, w dalszym ciągu jest to promil społecznych postaw. Co jednak charakterystyczne, ogromna większość, która braku zapotrzebowania na podział nie wyraża- po ulicach nie lata, w telewizji nie krzyczy, transparentów nie nosi – sprawia wrażenie, że to większość jest nieobecna.

Nie chcę tutaj stwarzać wizji, że oto zwolenników prawicy, jakkolwiek ją w naszym kraju rozumiemy, jest garstka- bynajmniej. Z mojego punktu widzenia- niestety. Jest ich całkiem sporo, tyle, że nie jest to dokładnie ten sam rodzaj zwolenników prawicy, co w marszach na Krakowskim Przedmieściu.

Sam fakt, że społeczeństwa dzielą się na jakieś grupy, w tym grupy bardziej lub mniej konserwatywne czy postępowe, lewicowe, jak zwał, tak zwał, jest normalny, powszechny na całym świecie. Jest również faktem, że dzisiejsza awangarda jutro będzie ariergardą, że to, co dziś wydaje się wywrotowe i wywracające ustalony porządek do góry nogami, jutro będzie bezpiecznym przyczółkiem konserwatystów, a awantury będą się toczyły na zupełnie nowym polu. Bo o to mniej więcej chodzi- o bój między umocowaną tradycją, która daje poczucie bezpieczeństwa, a dostosowania się życia społecznego do nowych  oczekiwań i wyzwań.

O to chodzi, ale chyba już nie w Polsce.

Główna partia konserwatywna, pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego wprowadziła zupełnie nową jakość życia publicznego, używając do swoich celów najbardziej ekstremalnej grupy „ludu smoleńskiego”. Z prawdziwym zdumieniem słuchałam słów prezesa o tym, jak to dobrze, że na polskie salony polityczne wróciło słowo „zdrajca”. Przyznam, to stwierdzenie – mimo, że już mało co mnie dziwi- jednak szokuje. Dla kogo dobrze, że wróciło? Dla kraju? Dla rozwoju? Dla funkcjonowania państwa, wewnętrznie i na arenie międzynarodowej?

Tak po prostu, bez wyroku, bez sądu?

Różne inwektywy, mniej lub bardziej udane i uzasadnione można sobie w polityce mówić, można oponenta określić mianem nieudacznika, zarzucać mu niekompetencję, lenistwo, głupotę, naiwność- wszystko można, jeśli się ma taką ocenę sytuacji.

Ale wrzucanie w oficjalny obieg „zdrajcy” to nie inwektywa- to oskarżenie o chyba najpoważniejsze przestępstwo osób, którym społeczeństwo powierza władzę w powszechnych wyborach, zaś osoby te świadomie i celowo społeczeństwo oszukują, w imię niejasnych, ale na pewno nie społecznych interesów.

Wrzucenie w polityczny obieg określenia „zdrajca” może służyć i cieszyć tylko i wyłącznie Jarosława Kaczyńskiego oraz tych polityków, którzy- jakby sondując, ile da się powiedzieć w oficjalnym obiegu, nie wysługując się anonimowym tłumem, ostatnio wyraźnie rozpędzają się i tracą granicę umiaru. To, co jeszcze parę miesięcy temu było vox populi, dziś staje się wyraźnie vox dei, bez usprawiedliwiania się już „to na demonstracji, to emocje, to nie my, to naród”.

Teoria o zamachu, jeszcze chwilę temu traktowana przez prawicę jako politycznie pożądana, ale zbyt absurdalna by głosić ją publicznie, dziś staje się pełnoprawną wersją. I absolutnie nie ma znaczenia fakt, że wprawdzie przez brak wraku i czarnych skrzynek nic nie można powiedzieć o przyczynach katastrofy i świadczy to absolutnej klęsce rządu i naszych służb, a jednocześnie, mimo braku możliwości choćby zobaczenia wraku i przesłuchania czarnych skrzynek, z Ameryki czy Australii świetnie widać, że to był zamach i dwie bomby.

Logika nie ma już absolutnie żadnego znaczenia, bo jej po prostu nie potrzeba- kiedy ma się kilkutysięczny tłum ludzi na ulicach i kilkudziesięcioosobowy tłum dziennikarzy, zawsze chętnych na nowe, świeże sensacje od prezesa.

Cała ta zabawa była by właściwie tylko przykrym zjawiskiem, obserwowanym z coraz większym niesmakiem, gdyby nie fakt, że do wyborów daleko, a granicy nie widać. To, co w zeszłym roku było aluzją, dziś jest oficjalną wersją, to, co było epitetem z tłumu, dziś weszło na salony- i nic. I nic się nie stało, nikt nikogo nie pozwał, na ulicę nie wyszli przeciwnicy takiego uprawiania polityki, część dziennikarzy się oburzy, zapraszając do studia co bardziej krewkich polityków i znakomicie podgrzewając atmosferę, część przyklaśnie. Wszystkim rośnie sprzedaż i słupki, bo nic tak nie nakręca koniunktury jak afera, radykalizacja postaw, konflikt.

Każdy, kto ma coś do ugrania- media, partie polityczne, w tym PiS, jako największy beneficjent ( przypominam, że wszystkie inne pomysły tej partii na zdobycie władzy zawiodły)- będą korzystać na zaognianiu sytuacji. Jest tylko jeden haczyk- czas do wyborów. Kiedy się powiedziało A, czas powiedzieć B i ciągnąć alfabet dalej. Jeśli ktoś jest zdrajcą Polski, to nie usiądę z nim do stołu, nawet w studio, nie mogę prowadzić ze zdrajcą dialogu, co więcej, każda możliwa droga służąca do zdemaskowania zdrajcy i odsunięcia go od władzy będzie dobra, bo słuszna- cel uświęca środki. Nie można zatrzymać się  w pół drogi, nie można odpuścić, żeby samemu nie być posądzonym o zdradę. Więc co dalej, na te najbliższe parę lat? Mordercy? Zbrodniarze?  Oprawcy?

Czy faktycznie mam przestać odzywać się do mojego sąsiada tylko dlatego, że głosował na cynika, usiłującego dla własnej politycznej korzyści podzielić społeczeństwo, oskarżając o najgorsze?

Czy faktycznie mój sąsiad ma sobie dać wmówić, że za moją przyczyną, bo min. moim głosem został wybrany człowiek, który zabił prezydenta i zdradził ojczyznę?

 Bo do tego to się sprowadza, tylko taką metodą, takim radykalnym podziałem jest w stanie PiS , nakręcając emocję i wyłączając myślenie, jakimś paroksyzmem jeszcze raz chapnąć władzę.

Nie wiem, jak inni- ja nie zamierzam wejść w tę chorą grę i niniejszym publicznie obiecuję, że kiedy tylko zobaczę mojego sąsiada, będę uśmiechać się promiennie i witać radośnie. Szaleństwo mi ulicy nie zniszczy.

 

 

 

 

dorola
O mnie dorola

włażę między wrony, ale nie kraczę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka