Dorota Kania Dorota Kania
1131
BLOG

Droga Platformy Obywatelskiej od konserwatyzmu do barbarii

Dorota Kania Dorota Kania PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 31

Dwadzieścia lat temu powstała Platforma Obywatelska. Teraz, gdy już wybrzmiały pierwsze komentarze i podsumowania, gdy opadły emocje, warto na spokojnie spojrzeć i ocenić formację, która miała być konserwatywnym środkiem, a stała się konkurentem skrajnej lewicy.

Okrągłe rocznice skłaniają do refleksji i pogłębionych analiz, tak stało się i tym razem. Przypominano okoliczności powstania PO i to, co zostało zrealizowane. A także długą drogę, którą przebyła Platforma, wchodząc coraz bardziej w narożnik będący w rzeczywistości ślepym zaułkiem lewicowego ultracyzmu.

Atrakcyjna oferta

24 stycznia 2001 r., Hala Olivia w Gdańsku. Na scenie Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński i Donald Tusk ogłaszają powstanie nowego stowarzyszenia na scenie politycznej (jako partia pod nazwą Platforma Obywatelska RP zostanie zarejestrowane rok później, 5 marca 2002 r.). Ta informacja zostaje przyjęta wybuchem entuzjazmu zgromadzonych na miejscu 4 tys. osób.

Powstanie Platformy Obywatelskiej część konserwatywnych wyborców przyjęła z radością – w nowej formacji znaleźli się ludzie z piękną historią walki z komunizmem w czasach PRL. Maciej Płażyński, Artur Balazs, Jan Maria Rokita byli wyznacznikami kursu chrześcijańskiej demokracji, która dla wielu zwolenników PO była niezwykle atrakcyjna. Nie było wówczas na scenie politycznej takiego obozu, którego polityczna oferta byłaby atrakcyjna dla młodych wyborców mających liberalno-konserwatywne poglądy, zwłaszcza na sferę gospodarczą. Mimo że w nowej partii znalazło się sporo działaczy i polityków Unii Wolności, niewiele osób widziało w nowo powstałym ugrupowaniu kontynuację programu czy też ideologii UW. To, że Donald Tusk był kontestatorem Bronisława Geremka, stanowiło atut dla zwolenników PO, którzy byli przekonani, że ten nowy polityczny twór będzie zaprzeczeniem „nieboszczki Unii”.

Gdy pół roku później powstało Prawo i Sprawiedliwość, zaczęto coraz częściej mówić o szerokim porozumieniu PO–PiS, co zresztą nastąpiło przed wyborami samorządowymi w 2002 r. Powołano wówczas wspólny komitet wyborczy, co dało wymierne efekty: w wyborach do sejmików komitet PO–PiS uzyskał 12,11 proc., zdobywając 79 mandatów, co dało czwarty wynik w skali kraju. 

Rok później, w 2003 r., zostaje ogłoszona – dziś niechętnie wspominana przez polityków PO – deklaracja krakowska: „Klub Poselski Platformy Obywatelskiej, zebrany w dniu 18 maja 2003 r. w Krakowie, pragnie zamanifestować w dawnej stolicy Polski swoją wolę i wiarę we wprowadzenie naszej Ojczyzny do Unii Europejskiej. Traktujemy ten akt jako wypełnienie patriotycznego testamentu polskich powstańców, legionistów, AK-owców i ludzi Solidarności, jako dokończenie wielowiekowego procesu prowadzącego Polskę ku jedności z chrześcijańskimi narodami zachodniej Europy. Zarazem my, ludzie Platformy Obywatelskiej, zobowiązujemy się publicznie, że od pierwszego dnia polskiej obecności w Unii Europejskiej będziemy z determinacją walczyć o wypełnienie najważniejszych polskich interesów państwowych i narodowych w Europie”.

Dziś, gdy widzimy posłów Platformy Obywatelskiej biegających z piorunami na maseczkach, które przypominają symbolikę hitlerowskich Niemiec, trudno uwierzyć, że kiedyś PO odwoływała się do wartości chrześcijańskich.

Niszcząca trauma Tuska

W 2005 r. głównym strategiem Donalda Tuska była Natalia de Barbaro, absolwentka psychologii i socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, która wcześniej była doradcą w sztabach Tadeusza Mazowieckiego i Jana Marii Rokity. Specjalizowała się m.in. w szkoleniach z komunikacji i przywództwa. Według nieoficjalnych informacji to właśnie ona okazała się pomysłodawcą grania w kampanii na konflikt i wykorzystywania emocji, które miały doprowadzić Donalda Tuska do zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Jednak ta strategia w 2005 r. okazała się całkowicie błędna – nie dość, że Tusk przegrał wyścig o prezydenturę z prof. Lechem Kaczyńskim, to jeszcze chwilę później PO przegrała z PiS wybory parlamentarne.

I właśnie ten moment zadecydował o tym, że politycy PO wzorem swojego pryncypała zaczęli publicznie posługiwać się językiem znanym z ulicznej barbarii, szumnie nazywającej się Strajkiem Kobiet. Jak już pisałam na łamach „Codziennej”, Platforma Obywatelska od 2005 r. do dziś buduje podział „my i oni”: my – inteligencja miejska, czyli prawdziwa elita, do której przynależność nobilituje, oraz oni – potomkowie chłopów folwarcznych, ciemnogród. W walce „elita” może wszystko – skakać po pomnikach poświęconych ofiarom tragedii smoleńskiej, pójść pod dom „wroga” i urządzać jarmarczną zabawę.

Skutki tego podziału okazują się coraz bardziej niebezpieczne – dochodzi do fizycznych ataków i mamy do czynienia z eskalacją agresji, której uczestnikami są także małe dzieci. W miniony piątek reporter Gazety Polskiej VOD zarejestrował sytuację, gdy w ślad za liderką OSK Martą Lempart obecne na manifestacji kilkuletnie dzieci krzyczały w głos: „Hej, hej, aborcja jest okej!”. Chwilę później dziewczynka histerycznie wrzeszczała na policjanta – działo się to bez żadnej reakcji ze strony dorosłych. Niestety, to jest smutny wyznacznik społeczeństwa, które wyhodowała PO.

Opadanie masek

To, co teraz obserwujemy w polityce Platformy Obywatelskiej i zachowaniach jej członków, jest wypadkową wielu czynników. Przede wszystkim nastąpiło odejście z tej formacji wielu zacnych ludzi – Macieja Płażyńskiego, jednego z założycieli PO, już w 2003 r. Gra na podziały nie pozostała bez echa w samej PO, w której dochodziło do brutalnych czystek partyjnych, o których sami politycy i działacze PO mówili, że są rodem z filmów mafijnych.

Potężnym ciosem wizerunkowym było odejście z PO Andrzeja Olechowskiego w 2009 r. oraz wystąpienie Gromosława Czempińskiego w Polsacie, z którego wprost wynikało, że w założeniu PO miały swój udział służby specjalne. Komentatorzy szybko powiązali fakty – w czasach PRL Gromosław Czempiński, funkcjonariusz komunistycznych służb specjalnych, zarejestrował Andrzeja Olechowskiego jako TW o pseudonimie „Must”. Wystąpienie Czempińskiego wywołało lawinę – okazało się, że PO jest powiązana ze służbami głębiej, niż mówił o tym Czempiński.

Platforma powoli kruszała, mimo dwukrotnie wygranych wyborów. Jednak największy cios nie przyszedł z zewnątrz, lecz z samego serca partii. Zadał go Donald Tusk, porzucając Platformę i Polskę na rzecz nic nie znaczącej, acz świetnie płatnej synekury w Unii Europejskiej.

W 2016 r. została podjęta nieudana próba przeprowadzenia puczu i odbicia władzy z rąk PiS, a gdy się to nie udało, Platforma zaczęła podążać drogą wiodącą na zatracenie – a wiedzie ku niemu obecny przewodniczący PO Borys Budka. Porzuceni wyborcy PO co pewien czas przypominają sobie, kto za tą sytuacją stoi – w mediach społecznościowych wypominają Donaldowi Tuskowi, że uciekł do Brukseli, że zawiódł nadzieje „milionów Polaków”, że jest chwiejny i niepoważny, a na koniec że może lepiej, iż nie wystartował w wyborach prezydenckich, „bo i tak by przegrał”.

Wiele wskazuje na to, że Platforma, która już dawno zamieniła swój partyjny kolor z błękitnego na czerwony, będzie staczała się w odmęty agresywnej lewicowej narracji. A nowy dokument ideowy, nad którym pracuje Tomasz Siemoniak ze swoim zespołem, znajdzie swoje miejsce jedynie w sztambuchu. A twórcy i członkowie zespołu ds. naprawy Rzeczypospolitej, którzy chcą „wzbogacić dyskusję wewnątrz PO”, znajdą się razem z Platformą, SLD i Martą Lempart w jednym miejscu, z którego raczej nie ma szans na wygrane wybory.


https://www.youtube.com/channel/UCMrVl0BayeHHj1JPjEBJiYw

Dziennikarka, pisarka ( "Resortowe dzieci" i nie tylko), scenarzystka, reżyser

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka