Niedawno znajomy rosyjskojęzyczny pisarz zwrócił się do mnie z nietypową prośbą. Zresztą, prośba jak prośba, ale motywacja… Krócej mówiąc, znajomy poprosił mnie, żebym przetłumaczył jego książkę dla dzieci na język białoruski. A kiedy mechanicznie zapytałem go, rosyjskojęzycznego zarówno w domu jak i za pisarskim stołem, “Po co to tobie?”, to usłyszałem w odpowiedzi – niech zostanie dla wnuków.
Koń trojański, autor: Tama Leaver, źródło: flickr.com
Swoją drogą ten dość dziarski dziadek – który przez całe życie mówił po rosyjsku i napisał po rosyjsku dwie dziesiątki książek – w prawie całkowicie zrusyfikowanej łukaszenkowskiej Białorusi jest dziwnie przekonany, że jego wnuki będą czytać i rozmawiać po białorusku! Aby utwierdzić się w swoim przekonaniu, pisarz jest gotowy nawet sypnąć groszem i przeznaczyć honoraria z moskiewskich wydań na swoją wytwornie ilustrowaną białoruskojęzyczną książkę.
Przyznaję się – byłem urażony, ale nie dałem tego po sobie poznać. Może i tak powinno być. Tylko zacytowałem swojemu znajomemu Kupałę:
“Do woli i do prawd poznania
My wyrąbiemy sobie szlak!
I będzie wnuków panowanie”
- J.Kupała, „Wrogom Białorusi” (tłum. Józef Lenart)
Celowo „zapomniałem” o ostatnim wersie tego znanego czterowiersza, bo dziadek wcale nie płakał, a przyjechał na spotkanie całkiem reprezentacyjnym samochodem.
Przez dość długi czas nie opuszczało mnie wtedy dziwne uczucie. Na co dzień byliśmy dalecy od jednomyślności, ale w pełni zgadzaliśmy się, co do wizji białoruskiej przyszłość. I w tej przyszłości my- różnojęzyczni i odmienni światopoglądowo – tak samo widzieliśmy nasz kraj. Białoruskojęzyczną Białoruś. Umocnioną jednym językiem.
Przypomniałem sobie, że mistrzyni olimpijska Nadzieja Astapczuk (pchnięcie kulą) przyznała się do stosowania niezwykłego bodźca. Okazuje się, że ma ona w zwyczaju przed samym startem zamienić parę słów po białorusku. I – od razu odczuwa przypływ energii. Rezultat – złote i srebrne medale, które wielu osobom nie dają spokoju. Miejmy nadzieję, że ten „mocny bodziec” białoruskiej medalistki nie wywoła podejrzeń u wielu zawziętych ostatnimi czasy kontrolerów z Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
Język to siła. Zarówno dla jednej sportsmenki jak i dla wielomilionowego narodu. Jak pokonać taką siłę? Trzeba ją osłabić od wewnątrz. I tak do obozu nieprzyjaciela wysyła się doświadczonego zwiadowcę, który potrafi demoralizować wrogie wojska. W ten sposób pod korę zdrowego drzewa wpełza kornik i zaczyna je toczyć – do samego rdzenia drzewa.
Kornikiem języka białoruskiego jest trasianka. Od dawna istniała ona na marginesie życia społecznego, nie mając w nim decydującego znaczenia. Ale ostatnimi czasy status trasianki zaczął sztucznie rosnąć. Pojawili się przemądrzali intelektualiści, którzy okrzyknęli trasiankę oryginalnym i ciekawym zjawiskiem językowym, mającym prawo do aktywnego życia. W trasiance zaczęli pisać niektórzy młodzi poeci i oto już rozniosła się po kraju pogłoska o pierwszej trasiankowej książce z charakterystycznym tytułem „Piszczawyja liszki”. Co ciekawe, w obronie trasianki wielokrotnie występował i występuje nadal przewodniczący Towarzystwa Języka Białoruskiego Aleh Trusau (“Łupicie na trasiancy” , “Nas spasajet trasianka”). Punktem kulminacyjnym narzucania społeczeństwu trasianki był ostatni spis ludności, podczas którego przywódca Białorusi powiedział całemu kraju, że mówi w trzech językach- po rosyjsku, po białorusku i … w trasiance. Po takim wyznaniu uzasadnionym byłoby czekać na rozporządzenie lub referendum o trzech państwowych językach. Ale nie budźmy licha, niech dalej śpi spokojnie.
Przemądrzali intelektualiści tłumaczą, że trasianki różnych gatunków są rozpowszechnione na całym świecie, porównują białoruski wariant z pidżynem i surżykiem. Ale pidżyn to zjawisko zupełnie innego rodzaju, istnieje w ekstremalnej sytuacji, przy międzyetnicznych kontaktach (czasem- konfliktach), kiedy pojawia się pilna potrzeba porozumienia się, żeby nie narobić jeszcze większej biedy. A surżyk- to taki sam kornik, tylko toczy on język ukraiński. Z trasianką są naprawdę jak bliźnięta – mają i takie samo pochodzenie, i sposoby przeniknięcia.
Młodzi poeci chcą się wyróżnić, chcą uniknąć podobieństwa do innych. Wszyscy piszą po białorusku? A ja będę w trasiance, do czego to i wzywa przewodniczący TJB. I oto już i facebooki i twittery roznoszą po świecie na przykład takie rymowanki: „Kobieto z wiadrem na głowie, kogo chcecie nim straszyć? My wam przecież nie płacimy za skandaliczne wybryki, kobieto z wiadrem na głowie”. Śmieszne? Jeszcze jak. Młodzież lubi docinać. Ale takie docinki nudzą się już po pierwszej dawce. Dobrze to rozumieli Dunin-Marcinkiewicz w „Pińskiej Szlachcie”, Kupała w „Tutejszych”, Hilewicz w „Rodnych dzieciach”, którzy wprowadzali do tekstu trasiankę w małych porcjach, i tylko po to, żeby pokazać swoich bohaterów-konformistów w komicznym świetle.
Cieszący się autorytetem historyk Aleh Trusau ma, oczywiście, prawo wystąpić w obronie trasianki. Ale, tak na logikę, musiałby na początku ustąpić ze stanowiska przewodniczącego TJB. Bo co to za ogrodnik, który do powierzonego mu sadu nosi koszami korniki? Kiedyś publicznie, w obecności szanownego Aleha Anatolewicza, zaproponowałem, by zmienić nazwę z trasianki na trusankę – na jego cześć. Za szczególne, można tak powiedzieć, zasługi. I… Nie usłyszałem słowa sprzeciwu. Widocznie pomysł się spodobał. Jeśli tak – niech będzie trusianka. Przynajmniej przyszli etymologowie nie będą musieli łamać sobie głowy nad pochodzeniem rdzenia, bo w trasiance można usłyszeć pewną gorączkę [biał. трасца - przyp. tłum.].
Jeśli stanowisko przewodniczącego TJB w sprawie trasianki- trusianki wygląda dziwnie, to stanowisko „trójjęzycznego” Łukaszenki jest jasne jak Boży dzień. „Trzeci język” jest potrzebny do rozmywania, do wydrążenia pierwszego. Kornik trasianki wydrąży język białoruski i wtedy „ drugi państwowy” zapanuje na Białorusi z całym właściwym sobie rozmachem.
Trasianka – rzecz dalece nie nieszkodliwa, jak komuś może się wydawać. To zjawisko szkaradne, antykulturowe. To- trojański koń rusyfikacji, i niebezpiecznie jest go wciągać na białoruskie podwórko.
Białorusinom trasianka dała się we znaki jeszcze na samym początku stalinowskiego terroru. Nie, w tym języku „trojki” nie pisały swoich wyroków. Po prostu ówczesny sekretarz językowej komisji Instytutu Białoruskiej Kultury Jazep Wołk- Lewanowicz w 1929 roku wystąpił na językowej konferencji w Akademii Nauk z jawnie prowokacyjną propozycją- wprowadzić do użytku następujące formy słowne: inciaresy, licieratura, szczot, słuczaj, faural [interesy, literatura, liczydło, sprawa, luty - przyp. tłum.] czy inne. Pisarze i językoznawcy zaczęli protestować przeciw widocznym niedorzecznościom. Ich protesty były śledzone przez Państwowy Zarząd Polityczny, i w 1930 wszyscy niezgodni z zaśmiecaniem języka białoruskiego znaleźli się w GUŁAGu. W ślad za nimi do białych niedźwiedzi zesłano i Wałka- Lewanowicza, skąd on, jak i większość jego kolegów, już nie wrócił.
Język białoruski przetrwał wielu swoich przytajonych nieżyczliwców i zaciętych wrogów. Rosyjskiego cara, który wyjął go spod prawem. Pierwszego sekretarza KC KPB, który pisał na niego donosy Stalinowi. Moskiewskiego genseka, któremu przeszkadzał on w przejściu na komunizm. Wszystkich przeżył. Zgodnie ze słowami Hienadzia Burakina, i „tych bezsprzecznie przeżyje, kto ma trasiankę w głowie”.
Najmądrzej postąpiła studentka- kopistka w Drazdach. Usłyszawszy z państwowych ust o trzecim języku- trasiance – mężnie ją zignorowała i nawet nie zaznaczyła takego w osobnej rubryce “trójjęzyczność” w ankiecie.
Autor: Mihas Skobla – poeta, tłumacz, eseista. Urodził się w 1966 roku na Grodzieńszczyźnie. Skończył Wydział Filologii na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym, pracował w Ministerstwie Kultury i Druku, w redakcji czasopisma “Rodnaje słowa”, w wydawnictwie “Biełaruskij knihazbor”. Autor pięciu tomików poezji, opracował antologię “Piękno i siła: białoruska poezja XX w. “. Prowadzi autorską audycję “Wolne studio” w Radio Svaboda.
źródło: svaboda.org .
tłumaczenie z j. białoruskiego: Joanna Kozioł
Inne tematy w dziale Kultura