Miało być pieknie, wyszło ...jak zawsze czyli wtopa! /Mat Google I.A.S.
Miało być pieknie, wyszło ...jak zawsze czyli wtopa! /Mat Google I.A.S.
el.Zorro el.Zorro
320
BLOG

Przewał na innowację.

el.Zorro el.Zorro Gospodarka Obserwuj notkę 10

Kiedy się czyta raporty NIK powstałe po 1990,
z przerażenia włosy stają dęba, nawet łysemu.



        Stało się przerażającą normą, że nad czym by się inspektorzy tej szacownej instytucji nie pochylili, natrafiają na tak wieki, excusez-moi, totalny rozpiździel, że nawet niemieckie pogardliwe określenie polskiej niekompetencji, czyli „Polnishe Witrschaft” nie oddaje skali patologii.
Co gorsza, winowajcy odpowiedzialni za taki stan rzeczy nie tylko nie ponoszą dokładnie ŻADNYCH konsekwencji, ale bardzo często są kreowani w mediach jako „wybitni eksperci” a bywa, że w nagrodę za koncertowe zmarnotrawienie budżetowych, nawet setek milionów złotych, otrzymują jeszcze bardziej lukratywne synekury, pewnie tylko po to, by  marnotrawić mogli jeszcze więcej publicznych pieniędzy.
        Teraz trochę łyku historii, jako że 100.lecie restytucji Polski zobowiązuje, nieprawdaż?
Najwyższą Izbę Kontroli powołano u zarania restytucji Polski, bo w lutym 1919 roku i OD POCZĄTKU swojej działalności miała za zadanie kontrolowanie pracy administracji oraz wojska, zwłaszcza na niwie gospodarności i celowości w wykorzystywaniu publicznych pieniędzy.
Było też zasadą, że prezesami NIK byli ZAWSZE reprezentanci opozycji, co miało skutecznie ukrócić kumoterstwo i partyjny nepotyzm w układzie rządzącym.
Bo co tu ukrywać, „lepkie ręce władzy ”, to zjawisko równie stare, co pojawienie się uprzywilejowanej kasty dworskich pasożytów, znane już w najstarszych państwach. Nawet za partyjnej pamięci PRL prezesami NIK były osoby niezwiązane z nomenklaturą partyjną PZPR.
Tak było do czasów dyktatury aferalno-omłotowej, czyli rządów sitwy PO-PSL, kiedy to szemrane lobby przeflancowanych do politycznie poprawnych służb tajniaków od Jaruzelskiego doprowadziło do:
po pierwsze, marginalizacji NIK jako organu kontrolnego,
po drugie, do obsadzenia kierownictwa NIK przez ludzi nie tylko powiązanych z ich politycznymi koteriami, ale wręcz dyspozycyjnych.
Obecnie mamy przypadkowo okres równowagi, bo, mimo usilnych prób, nie udało się PiS-manom odsunąć obecnego prezesa NIK, więc dochodzi do „skandalicznego” obnażania skali złośliwszego nowotworu, toczącego polską gospodarkę.
        Kiedyś już samo wkroczenie inspektora NIK powodowało u aparatczyków nerwowe odruchy, bo: primo, „święci są tylko w niebie”, secundo, nawet rzetelne prowadzenie powierzonych spraw nie gwarantowało automatyczne tego, że wszywko odbyło się wedle kanonów lege artis. Przepisy czasem bywają kolizyjne, nie wszystkie podjęte kroki dają spodziewane pożytki, a kto lubi się wgryzać w meandry raportów pokontrolnych i potem pisać merytoryczne wyjaśnienia  lub polemiki z takimi raportami.
Dziś te powinności są przenoszone na piony obsługi medialnej, oraz na hojnie opłacane, oczywiście z kieszeni podatnika, zewnętrzne kancelarie prawne, dzięki którym to zleceniom wkrótce nawet sprzątaczka w takiej kancelarii będzie posiadała doktorat z nauk prawnych, bo podpowiedziała zblazowanemu pryncypałowi sposób na wykpienie się z poważnych zarzutów, a ten wykorzystał jej pomysł do uzyskania habilitacji.
Więc będący z partyjnego nadania winowajcy, często monstrualnych wtop „śpią spokojnie”, jeśli oczywiście, wpierają tylko te projekty, które zatwierdziło Politbiuro macierzystej partii.
        W III Rzeczpospolitej, słusznie Patologiczna zwanej,
mamy kilka obszarów, będących klasyką finansowej  dziury bez dna i do tego kwintesencją „lodziarni” dla polskojęzycznego tajniactwa, które służy, niestety  zwykle wielu panom, czasem nawet interesom Polskiej Racji Stanu.
Pierwszym takim obszarem jest pion  logistyki Wojska Polskiego,
drugim obszar innowacyjnych technologii,
trzecim publiczna opieka zdrowotna.

Na tych obszarach bezkarnie, acz nader lukratywnie, hulają sobie wszelkiej maści szalbierze, nierzadko z profesorskim cenzusem, których jedynym celem jest nieutrudzone „gonienie króliczka”,
czyli prowadzenie w nieskończoność mało efektywnych, o ile w ogóle efektywnych, badań, których zamierzonym efektem nie jest wcale rozwiązanie problemu, ale, dokładnie, jak najdłuższe prowadzenie tychże badań.
To, że prawie obecnie trwają klasyczne polowania na prezesów państwowych molochów korporacyjnych, to tylko ściema, mająca odwrócić uwagę Pospólstwa od skali pasożytowania na ich ciężkiej i marnie opłacanej pracy, zwykle ocierającej się o niewolniczy wyzysk i gospodarczy rozbój.
Zdaniem Zorra, zatrzymuje się tylko te osoby, które ostro „przegięły pałę” lub „zerowały się ze smyczy”, zapominając o „potrzebach materialnych” tych, którzy ich na tych lukratywnych stołkach posadzili.
Takie działanie, zdaniem Zorra,  ma też terroryzować resztę partyjnej nomenklatury, wysyłając jasny sygnał „rzuconym na odcinki” co do ich losu, kiedy partyjna Egzekutywa uzna ich za „niespełniających oczekiwań”.

        Szanowni Czytelnicy,
może któryś ma wiedzę i oświeci resztę co do zaistnienia po 1990 roku faktu, w którym jakiś polski naukowiec, lub wynalazca, do tego pracujący w Polsce i sponsorowany przez polskiego podatnika, dokonał jakiegoś, choćby niewielkiego przełomowego odkrycia i potem wdrożył je w życie, przynosząc sobie i Polsce pożytki?!
Bo z tego, co Zorro wie, czegokolwiek by się Polacy tknęli, po obiecującym początku, kończyło się spektakularną klapą i finansową wtopą!

Zaczynając chronologicznie od śmigłowca „Sokół”, na produkcji grafenu kończąc.
-Śmigłowiec „Sokół”, choć nadaj kilka egzemplarzy lata, ma przerażający współczynnik awaryjności i spowodowanych nimi katastrof,
-Polskie uzbrojenie zwykle okazuje się groźniejsze dla ich nosicieli, niż celów, (na przykład, polskie bomby i rakiety zestrzeliły podczas odpalania kilka samolotów i zabiły przynajmniej dwóch ich pilotów).
-Przedstawiany jako sukces czołg „Twardy”, to w istocie obłożony kosatkami sprasowanego trotylu licencyjny T-72, do którego polskie stalownie NIE POTRAFIĄ do chwili obecnej wyprodukować lufy do armaty, a z powodu coraz większej iloci nowych dostawek obsługujących współczesne pole walki, trudno dziś do niego wejść przez włazy, a co dopiero go szybko opuścić, nawet lekko kontuzjowanej załodze.
-KTO „Rosomak” może jest i dobry na afgańskich mudżahedinów, ale na europejskim teatrze wojennym będzie tylko kosztowną zbiorową  trumną na kółkach, gdyż albo posiada zdolność pokonywania przeszkód wodnych i jest wrażliwy na ostrzał nawet małokalibrowych pocisków wzmocnionych, albo zostawszy dopancerzony drogimi płytami made in Izrael, pływa niczym siekiera, czyli momentalnie idzie na dno zbiornika.
-Pierwotnie fregatę, zdegradowaną do roli kutra patrolowego „Gawron”, budowano dłużnej niż rosyjski lotniskowiec „adm. Kuźniecow”, nic dziwnego, że w chwili wodowania okręt okazał się już zabytkiem i aby miał JAKAKOLWIEK realną wartość bojową, należałoby na nim WYMIENIĆ PRAKTYCZNIE WSZYSTKIE systemy pola walki.
-Opracowany w Polsce niebieski laser produkują ...Japończycy, no bo tak się jakoś porobiło, że w dalekiej Japonii wiedzieli więcej o wynikach pracy polskiego instytutu, niż w polskim rządzie, głównie z tego powodu, że w polskim rządzie zatwierdzono fundusze na prace rozwojowe, ale w Japonii jakoś tak szybciej udało się wdrożyć efekty prac polskiego instytutu i to za niewielkie pieniądze zainwestowane w potrzeby materialne sfrustrowanych pracowników.
-Ostatnio NIK wręcz wyśmiał manianę, jaka odstawia sitwa „białych kołnierzyków” wokół unikalnej i do tego opracowanej w Polsce, na polskich laboratoriach technologii produkcji grafenu, czyli surowca dającego wręcz atomowego kpa nanotechnologii półprzewodnikowej.
        Cóż, któryś kabareciarz powiedział, że Polacy są w stanie doprowadzić do sytuacji, w której na pustyni zabraknie piasku.
A dzieje się tak TYLKO z jednego, prozaicznego powodu!
W Polsce stanowiska kierownicze i koordynujące są obsadzane przeważnie w drodze partyjnego nepotyzmu do tego przez osoby pozbawione jakiejkolwiek praktyki.
Więc nie dziwmy się, że potem każdy projekt kończy starannie „zamiatana pod dywan” klęska, na przykład taka, jaka miała miejsce podczas projektu polskiego samochodu klasy GT, czy polskiego samochodu elektrycznego.

Tak się bowiem złożyło,
że osobom odpowiedzialnym za te projekty starczyło kompetencji JEDYNIE do zamówienia kilkukrotnie przepłaconej wizualizacji projektu, aby któryś partyjny kacyk u „Narodowego Koryta” miła tło do swojej ordynarnej autopromocji.

Co do okazania było. Amen.
Zorro

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka