Cztery lata temu malutkim światkiem polskiej polityki wstrząsneła tzw. afera Rywina. Jak wszyscy pamiętają poszło o bakszysz w wysokości 17,5 milionów dolarów za które czerwona lewica chciała sobie zrobić medialną szczekaczkę. Sprawa odsłoniła zaplecze władzy i ukazała poziom relacji pomiędzy postkomunistycznym rządem a prywatnym biznesem. Kompromitujęce negocjacje pomiędzy koncernem medialnym "Agora" a Grupą Trzymającą Władze pokazały jak się naprawdę rządzi w prywislańskim kraju i co jest przedmiotem szczególnej uwagi sprawujących władzę. Chciałoby się powiedzieć, że w normalnym państwie nie da się robić takich numerów bez ponoszenia drastycznych konsekwencji. Tyle tylko, że Polska nie jest normalnym państwem. Szczególnie w czasach rządów szalejącej miłości, które już zdąrzyły się wsławić tym, że pod ich auspicjami sąd uznał całą sprawę za nie byłą.
To co uderzało w Rywingate to kompletny brak logiki w relacjach GW oraz fakt zatajenia i przetrzymywania przez ludzi Agory dowodów przestępstwa przez prawie pół roku, przy równoczesnych negocjacjach z GTW. Pomimo tego, że przesłuchania sejmowej komisji śledczej odsłoniły wiele matactw obu stron tej farsy, wiele rzeczy udało się skutecznie zamieść pod dywan co zaowocowało niedawnym orzeczeniem sądowym o nieistnieniu GTW (oficjalny powód - brak dowodów).
Brak konsekwencji zrobił swoje. Dzisiaj, po czterech latach od tamtych wydarzeń sytuacja zdaje się powtarzać. Iwona Śledzińska-Katarasińska - posłanka PO znana z upodobania do jazdy po pijaku i sporządzania kompromitujących raportów o stanie mediów - jest obecnie "główną macherką" od spraw medialnych z ramienia swojej partii. Jej rola w "porządkowaniu" rynku zaczyna się nieodzownie kojarzyć z osobą Aleksandry Jakubowskiej. Wskazują na to podobne metody pisania nowego prawa medialnego z charakterystycznym ewoluowaniem co ważniejszych paragrafów (metoda a lá "...lub czasopisma"). Nie znamy zespołu prawników, który sporządza ten dokument. Nie wiemy czy prace trwają w gmachu sejmowym, czy w którymś z biurowców głównych beneficjentów przyszłej ustawy. Znamy natomiast ewentualne efekty rzeczonej ustawy - całkowite przeoranie rynku informacyjnego po myśli obecnie rządzących i wspierających ich koncernów medialnych.
Kto wysłał Śledzińską-Katarasińską do "robienia w mediach"? To pytanie tak samo retoryczne jak to o Rywina i jego mocodawców. Formalnie zrobiła to jej macierzysta partia. Również formalnie, Śledzińska-Katarasińska jest pracownicą koncernu Michnika (na bezpłatnym urlopie) a nowopowstająca ustawa jest zdumiewająco przyjazna dla jej pracodawcy.
Wszyscy obserwatorzy sceny politycznej zdają sobie sprawę z ról jakie w aferze Rywina odegrały takie osoby jak Miller, Czarzasty, Kwiatkowski czy Jakubowska. Pomimo tego do dziś formalnie nie wiemy kto go wysłał do Michnika. Miesiące komisji śledczej, żmudne pokazywanie kompromitujących faktów, bilingów, SMS-ów. Wszystko na nic. Jak to zwykle bywa w polskiej rzeczywistości, sprawa rozeszła się po kościach i nie stanowiła żadnego ostrzeżenia dla ewentualnych naśladowców. Płacimy dzisiaj wysoką cene za sądowy bezwład. Za to, że autorzy Rywingate nie zostali skazani i posadzeni na długie lata w pierdlu. Za to, że państwo polskie jest słabe i nie ma możliwości pokazać łapówkarzom gdzie powinno być ich miejsce.
Dobrze by było skończyć z praktykami fachowców od rozmiękczania faktów. W przeciwnym wypadku tego typu ekscesy będą się powtarzać periodycznie. Mniej więcej co cztery lata.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka