era-liftera era-liftera
309
BLOG

Czy polska sztuka filmowa skazana jest na pesymizm?

era-liftera era-liftera Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

      Od zawsze uwielbiam filmy, w których z ekranu spływa na widza afirmacja ziemskiego bytu, czyli tej naszej ludzkiej wadliwej, dalekiej od doskonałości, bolesnej, a czasem po prostu nudnej egzystencji. Mogę te filmy mogę oglądać non-stop, nieprzerwanie, wracać do nich wielokrotnie, czując się po nich za każdym razem lepszym. Lubię to uczucie, gdy po wyjściu z kina choć przez chwilę czuję, że rosną mi skrzydła u ramion. Że mi się znów chce. Że warto. Zwykle tak działa na mnie klasyka, westerny, dużo kina amerykańskiego, ale nie tylko. Również europejska kinematografia potrafi człowiekowi zapodać parę litrów rześkiego powietrza w zapadłe płuca, jeśli dobrze poszukać (polecam zwłaszcza nagrodzone Oskarem niemieckie "Życie na podsłuchu" z 2006 r., mówiące o tym, że w każdych, nawet tych najtrudniejszych warunkach, każdy z nas ma wybór i może wreszcie zacząć postępować jak człowiek, a nie tak, jak wynikałoby ze wszechmocnych pozornie silniejszych od nas uwarunkowań).  

      Tak się zdarzyło, że tydzień temu obejrzałem wreszcie film, na który od dawna ostrzyłem sobie zęby. Mam na myśli "Taksówkarza" Martina Scorsese, z Robertem De Niro i Judie Foster w rolach głównych. Film to stary, liczący cztery dekady z okładem, a jednak potrafiący, niczym magnes, przykuć oko do ekranu na pełne dwie godziny. Mimo że w finalnych scenach krew bryzga na prawo i lewo, a na ścianie speluny musimy oglądać mózg z rozpłatanej czaszki alfonsa, film, co mnie samego (programowo niechętnego wszelkim jatkom i zbyt krwawym scenom w filmie) bardzo zdziwiło, jest w swej wymowie dziełem na wskroś pozytywnym, jakby na przekór tej brutalności, z którą widz nieoczekiwanie zostaje skonfrontowany. Oto zwykły człowiek, kierowca nocnej taksówki, który zabija, zostaje uznany za bohatera, gdyż to, co czyni, czyni to w imię wyższych celów.

      Za obraz polskiej kinematografii, jaki każdy z nas ma przed oczyma, odpowiada w swej przeważającej większości cała masa filmów pesymistycznych, smutnych, mających za przedmiot zainteresowania reżysera bezwolę, zniechęcenie i abnegację, czyli tzw. filmów skażonych niemocą twórczą. Czy jednak faktycznie skazani jesteśmy na odwieczną konfrontację z pesymistycznym przekazem? Czy naszym, tzn. widzów, udziałem, musi być estetyka rodem ze Stachury? Nakręcony według jego powieści film fabularny "Siekierezada" z 1986 r. był co prawda tak piękny, że i dziś wzrusza, jednak naprawdę szkoda, że zakończył się marszem Janka Pradery w stronę lokomotywy i oczyma Gałązki Jabłoni wyżartymi przez tęsknotę i czekanie.

      Czy naprawdę musimy być wiecznie raczeni obrazami bezsilności, która od lat pokonuje wszystkich polskich protagonistów podejmujących walkę z systemem? Jeden z najlepszych filmów ostatniej dekady, "Układ zamknięty" Ryszarda Bugajskiego, z genialną rolą Janusza Gajosa, nawiązujący do losów twórcy Optimusa, Romana Kluski, a pośrednio także innych przedsiębiorców dotkniętych pazernymi działaniami fiskusa, mówi nam jasno: "Ten system jest silniejszy od nas. Nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Nie jesteśmy w stanie go zmienić. Trzeba się z tym pogodzić".

      Dokładnie te same uczucia wszechogarniającej bezsilności dekadę wcześniej widz wynosił z seansu "Dług" w reżyserii nieżyjącego już Krzysztofa Krauzego, w którym rolę życia zagrał Robert Gonera. Podobnie jak w przypadku "Układu zamkniętego" sukces filmu Krzysztofa Krauzego wziął się stąd, że fabuła filmu została oparta na realiach, których nie zdołałby wymyślić żaden scenarzysta - akcję obu tych polskich filmów wyreżyserowało samo życie, realia postokrągłostołowe, a zarówno Krzysztof Krauze jak i Ryszard Bugajski, tylko przenieśli to, co napisało życie, na ekran.

      Wymowa kina amerykańskiego jest zupełnie inna. Tam zwykły człowiek krzyczy całym sobą: "NIE! Zobaczycie, postawię się, narażę siebie, ale wyrwę tę biedną naiwną istotę z waszych parszywych rąk, wy politycy! Nie pozwolę, byście ją przemielili tak, jak przemieliliście mnie, właśnie w Wietnamie" - w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi w "Taksówkarzu".

     I tak sobie myślę - a może by tak spróbować zestawić polski "Dług" (1999) z nieco wcześniejszym amerykańskim "Taksówkarzem" (1976)? W obu filmach chodzi przecież o to samo - o niezgodę na zło. I czy potrzeba nam jakiegokolwiek innego porównania, jeśli chcemy zrozumieć, na czym polega różnica między Starą Europą a Nowym Światem?

     Naprawdę, trudno o lepszy instrument, niż zestawienie zakończeń obu filmów, unaoczniający tę dyskretną różnicę między światami po obu stronach Atlantyku. W filmie reżyserowanym przez Martina Scorsese w jednej z ostatnich mamy scen list rodziców, którzy odzyskali nieletnią córkę (byłą prostytutkę), pisany do leżącego w śpiączce taksówkarza - Travisa Bickle - który ją z tego półświatka wyciągnął. W drugim, tym w reżyserii Krauzego, mamy kojącego się przed wymiarem sprawiedliwości Adama Boreckiego z kajdankami na rękach, którego gra nie kto inny, jak polski taksówkarz, Robert Go Nero.

      Warto oglądać klasykę. Zawsze warto oglądać klasykę.

      I tylko szkoda, że Tomasz Raczek nie zdążył swego czasu zapytać Krzysztofa Krauzego, czy taka a nie inna obsada "Długu" nie była przypadkiem swoistym jego nawiązaniem do Martina Scorsese...


era-liftera
O mnie era-liftera

.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura