FB
FB
Eternity Eternity
773
BLOG

Polacy, będziecie umierali 'srając' pod siebie…

Eternity Eternity Społeczeństwo Obserwuj notkę 38

Nie mieszkam w Polsce od wielu lat. Nadal jednak interesuje się medycyną. Poniższy tekst zauważyłem i przeczytałem na FB.

Tekst jest zastraszający. Mówiąc jednym zdaniem: Polacy, będziecie umierali srając pod siebie.

Ciekawy jestem Waszej opinii.


Cyt:


Bardzo długo zastanawiałam się, czy ten post powinien się w ogóle pojawić. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę w tej kwestii milczeć. Nie ma na to mojej zgody.
Miesiąc temu pożegnałam swojego tatę. Nie wiem kiedy ten czas minął, ale minął bardzo szybko. Nawet nie wiem, czy nie za szybko.


Z końcem stycznia Andrzej trafił do szpitala na ulicy Lutyckiej w Poznaniu. Pogotowie zabrało go po 23:00, całą noc spędziliśmy na SORze. Ludzie w salach byli poupychani jak małe chomiki w klatkach, lekarka zaginęła na kilka dobrych godzin, recepcja szpitala spała, a zgłaszający się do szpitala ludzie albo chcieli wyjść na własne żądanie, albo szukali jej dobre pół godziny. Sufit złożony z kasetonów był w niektórych miejscach dziurawy jak szwajcarski ser, pojedyncze buty były rozrzucone na korytarzu, nikt nic nie wiedział. Koszmar i mało śmieszny żart obyczajowy.


O szpitalu na Lutyckiej można powiedzieć wiele. Tata, w ciężkim stanie - z niewydolnością nerek, spędził kilkanaście godzin leżąc na korytarzu. Trzeba było czekać. Czekać i czekać i czekać. A on umierał na naszych oczach. Podkreślę - na korytarzu. Takich ludzi, w całym tym czasie, kiedy w szpitalu przebywałam 70% swojego czasu, było zdecydowanie więcej. Starszych, schorowanych, pozbawionych godności i tak ważnego dla zdrowia spokoju. Prawa pacjenta? Zapomnij.


W dzień, w którym mój tata odszedł, miał wrócić do domu. Byłyśmy gotowe na jego powrót. Ten dzień miał się skończyć zupełnie inaczej. Tego dnia wydarzyło się wiele, łącznie z walką o podanie morfiny zamiast pyralginy w kroplówce.
Na sali było także trzech innych Panów. Z moim tatą łącznie było ich czworo. I kiedy zbliżało się najgorsze, oni w tym wszystkim byli z nami. Widzieli, co się dzieje. W międzyczasie na sali było nawet dziecko, które takiego widoku nie powinno oglądać. Pod wieczór udało nam się w końcu znaleźć na korytarzu mały parawan, dzięki któremu na chwilę oddzieliliśmy nasz smutek od szpitalnej publiczności.


Bardzo bym chciała, żeby ta chwila mogła być choć w minimalnym stopniu intymna, rodzinna i nieskrępowana, abyśmy ze swoimi łzami, emocjami i przeżywaniem ogromnej dla nas tragedii, mogli choć na chwilę poczuć się bezpiecznie, jakkolwiek można było tam się tak w ogóle wtedy poczuć.
Mały parawan i my. Spróbujcie to sobie chociaż wyobrazić.
Tego dnia na sali pojawił się także nowy pacjent. Wszysycy mieli założone cewniki. I temu nowemu pacjentowi ten cewnik chyba pękł. Najpierw, przez kilka godzin, pod jego łóżkiem powiększała się plama kapiącego moczu. Po zwróceniu uwagi personelowi, czy można coś z tym zrobić, naszym oczom ukazał się widok, który naprawdę ciężko ogarnąć rozumem.
W kałużę moczu zostało rzucone prześcieradło. I tyle. Po kilku godzinach Pani przyszła znów, zabrała nasiąknięty materiał i rzuciła nowy. I tak bez końca. Mojego tatę żegnałam schowana za małym parawanem, a w powietrzu unosił się zapach uryny.
Czy właśnie tak powinny wyglądać pożegnania z najbliższymi w szpitalach? Czy tak wyglądają prawa człowieka-pacjenta w Polsce?
Strata rodzica to jedna z największych podróży emocjonalnych, jaką przechodzi się w życiu. Andrzej odszedł uśmiechnięty, a kilka chwil przed powiedział, że jest w domu. I był, bo wszystkie byłyśmy z nim do samego końca.


Jest taki smutek w każdym z nas, który trzeba przeżyć samemu/samej. Jest to bardzo osobiste doświadczenie, uczące pokory. Wielkim szczęściem było dla mnie to, że mogłam zdać się z tatą na szczerość, której wielu się boi albo nie chce. I za to dziękuję losowi - że mogłam powiedzieć i zapytać Cię o to, co chciałam. I nie było na to za późno.
Ten post wrzucam, aby uświadomić wam, w jak wielkiej czarnej dziurze jesteśmy z naszym publicznym zdrowiem. Jest to wielka tragedia każdego z nas. Posłanka partii rządzącej swoim środkowym palcem dobitnie zobrazowała sytuację, w jakiej przyszło nam funkcjonować. Nie ma już godności, nie ma humanitarności. Empatia staje się słowem anonimowym. Miłość do bliźniego wydaje się być nękana jakimiś demonami.

Halo, czy leci z nami pilot?


W tym poście chodzi o nas. Pacjentów i pracowników szpitala. Bo tych wszystkich ludzi, którzy znajdują się po drugiej stronie "barykady", też rozumiem. Zaufanie do polskiej służby zdrowia kuleje w każdym obszarze. Zarówno pacjenta, jak i pracownika. Nie mam do nikogo zatem pretensji, bo narastająca złość i irytacja dotyka każdego z nas.
Jednak ciągle chodzi za mną pytanie - co musi się jeszcze wydarzyć, co musi zostać napisane, powiedziane, zobaczone, aby ktoś w końcu postarał się ten system ratować? Kampania prezydencka trwa w najlepsze, co dalej z palcem posłanki Lichockiej?
Jest wiele rzeczy, które chciałabym wykrzyczeć, ale nie mogę. Najgłośniej krzyczy się bowiem w milczeniu i samotności z najbliższymi. Dbajcie przede wszystkim o siebie, bo nikt inny o was nie zadba. I tym zakończę.


PS


Składam podziękowania dla całego personelu oddziału Interny, który w ostatnich dniach starał się nam pomagać w opiece nad tatą.
Nigdy nie proszę o udostępnienia, ale teraz chyba muszę. Niech coś się w końcu zmieni.
Doma Jarosz


Eternity
O mnie Eternity

Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo