Normalny dom zawsze jest lepszy od najbardziej sterylnego i najstaranniej pilnowanego sierocińca. Więzów krwi nie zrekompensuje super - żarcie, największy plac zabaw, ani też wychowawca „swój chłop”.
Unia Europejska nie dość, że od lat produkuje emocjonalne sieroty, to jeszcze chce wręcz zakazać praktykowania normalnych więzi wspólnotowych – rodzinnych, narodowych i religijnych.
Wśród objawów tzw. „choroby sierocej” dominują zaburzenia wyobraźni, niezdolność do logicznego rozumowania, ograniczona zdolność do abstrakcyjnego myślenia i brak rzeczywistej kreatywności.
Dotknięte nią osoby szukają często więzi zastępczych, są niezrównoważone psychicznie, a bywa, ze popełniają zbrodnie - bez wyrzutów sumienia, czasem wręcz z wyłączeniem świadomości znaczenia własnego czynu.
Warto zatem zadać sobie zasadnicze pytania.
Kto promuje niezdrowy porządek i kim się posługuje?
Przede wszystkim zaś, dlaczego tyle w to zainwestował, i jakich zysków oczekuje?
Zdrowemu, a więc świadomemu Polakowi trudno jest być „euro-entuzjastą’, bo zbyt dobrze poznał łajdacki charakter tutejszej polityki i zepsucie mieszkańców Starego Kontynentu.
Tylko wyrodek może palić się do wspólnego państwa z Niemcami, Francuzami i Holendrami.
Nas przecież prawie wszystko dziś dzieli i wcale nie musimy - razem, ani - tak samo!
Szukanego na siłę „narodu europejskiego” nie ma i nigdy nie będzie – tak samo, jak fikcją okazał się być kiedyś miłujący pokój „naród radziecki”, który podobno scalał w jedną szczęśliwą rodzinę Rosjan, Ukraińców, Litwinów, Czeczeńców i Gruzinów.
Zresztą samo użycie słowa „entuzjazm” w odniesieniu do europejskiej polityki - w przeciwieństwie do zdroworozsądkowego „sceptycyzmu”, a zwłaszcza „realizmu” - także nie budzi zaufania w kwestii prawidłowości odpowiedniego procesu myślowego.
Więc może lepiej na chłodno, i na spokojnie.
Wmawiano nam przed referendum akcesyjnym, że oto „wracamy do Europy”.
Mieliśmy zatem zostać wpuszczeni w przestrzeń, z której nas w Jałcie wspólnie wysiudano, a otwierali nam drzwi ci sami, którzy wcześniej skreślali z mapy suwerenną Pierwszą, a później Drugą Rzeczpospolitą.
Polacy znowu mają być rozbrojeni z przypisywanego im od czasów Oświecenia „fanatyzmu religijnego” i „ducha rokoszowego”. Mają być przydatni w nowej roli, niezmiennie jednak jako przedmiot manipulacji i wyzysku, nie jako pełnoprawny suwerenny podmiot europejskiej polityki. W podziale pracy znów wyznaczono nam rolę pracowników niższego i średniego szczebla, nie zaś - właścicieli, partnerów, czy konkurentów.
Jest to klasyczna próba podboju i kolonizacji, oparta na znanych nam z ostatnich stuleci założeniach, a nawet projektach. Ważne by uzależnić. zdemoralizować i zniszczyć pamięć.
Konfederacja Barska zła, obrońcy Westerplatte pijani, obozy zagłady polskie, komunizm obalili Niemcy, samochody kradną Polacy.
Europejczycy są dzisiaj w stanie zabijać siebie bez wojen, wyskrobując miliony własnych dzieci i pomagając umierać niedołężnym rodzicom. Matki aplikują swym córkom antykoncepcję, a ojcowie porzucają kolejne swoje „związki”, wraz z obrzydliwie pomieszanym potomstwem.
Jakie są zatem powody zachłyśnięcia się „europejskością” tych,
którym tak naprawdę niewiele się obiecuje?
Rzecz ma się tutaj podobnie, jak z lojalizmem czasu zaborów, czy powojenną kolaboracją z sowietami. Częstokroć deklarowano, że ewidentne akty zdrady dokonywane są z tzw. „przekonania”. Przywoływano argumenty „mniejszego zła”, „ocalenia substancji”, lub zwyczajnie „konieczności dziejowej”.
Naprawdę chodziło o wygodne życie, majątek i serwowane przez obcych zaszczyty.
PZPR- owcy „reformatorzy”, czy „narodowcy”, usiłujący jeszcze dzisiaj mieszać nam w głowach, potrzebowali jedynie legendy dla usprawiedliwienia swoich osobistych świństw.
Jej powtarzanie świadczyć może tylko o resztkach wstydu i konieczności tłumienia wyrzutów sumienia, jakich nie mieli partyjniacy typu Mieczysława Moczara, którzy jasno deklarowali, że ich „prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki”.
Z kolei likwidacja analfabetyzmu, elektryfikacja wsi, reforma rolna, sprawiedliwość społeczna… Czyż to nie brzmiało wspaniale dla tych, co to niczego nie mieli - dla tych, którzy niczego po przodkach nie odziedziczyli – dla tych, których salonem była miejscowa karczma?
Bezrolni, bez szkoły, często nieznanego ojca…
Adoptowani przez wroga - janczarzy.
Nadwiślański „euro-entuzjazm” jeżeli nie przynależy grupom narodowo obojętnym, lub nawet polskości wrogim, jest chorobą, której wirus wyhodowano na zdegradowanej rzeczywistości PRL-u i wmówionym Polakom przez klasę polityczną, niczym nieuzasadnionym poczuciu niskiej wartości.
Radość wypływająca z faktu zezwolenia nam na poruszanie się i dopuszczenia do pracy w lepiej sytuowanych wspólnotach narodowych jest kompromitująca zwłaszcza w kontekście funkcjonowania polskiej rodziny.
Pozbawiony autorytetu ojciec nie tylko nie potrafi zabezpieczyć swym dzieciom podstaw materialnego bytu, ale także stanowi bolesną lukę w przekazywaniu tradycji i narodowej dumy.
Utrzymująca rodzinę matka nie jest w stanie okazać swoim dzieciom dostatecznej czułości i troski, więc najlepiej wysłać je do żłobka, przedszkola, lub przedwczesnej szkoły.
Uparcie lansowana idiotyczna idea tzw.„małżeństwa partnerskiego”, w którym ciągle odbywa się targ i negocjacja, nikomu nie pozwala dobrze wypełniać swych obowiązków.
Czyż zatem nie lepiej do grupy, czyż w tej sytuacji nie lepiej żyć we wspólnocie?
Uśmierzająca ból rewolucyjna bajka o „wspólnej Europie”, może nam przynieść więcej strat, ,niż 123 lata rozbiorów, a nawet 45 lat sowieckiej okupacji, zwanej dziś pieszczotliwie PRL- em. Realnie skorzystać mają Niemcy, do trzech razy sztuka, będzie jak poprzednio.
Unia Europejska w obecnie proponowanym kształcie jest chorym snem Pokolenia/68, którego ideologiczny wyziew spełnia dzisiaj podobna rolę, jak chlor w pierwszej, a Cyklon B w drugiej wojnie światowej.
Z tym, że wiatr często zmieniał kierunek, a kobiety „rasy panów” prostytuowały się na koniec w ruinach własnej stolicy za chleb - z murzynami i Mongołami.
Nb. prof. Fritz Haber, który jesienią 1914 roku przedstawił sztabowi niemieckiemu koncepcję użycia chloru w wojnie pozycyjnej, wynalazł także Cyklon B (org. Zyklon B), którego 5 kg pozwalało zatruć na śmierć nawet 1500 osób.
Przyjmuje się, że w samym KL Auschwitz – Birkenau Niemcy zagazowali ok. 1mln osób, a zaczynali skromnie od prób na romskich dzieciach.
Niemiecki noblista z roku 1918 musiał jednak opuścić III Rzeszę w roku 1933, z powodu żydowskiego pochodzenia.
Jak widać, także wiatr historii często zmienia kierunek.
Polskiego „euro-sceptycyzmu”, czy „euro-realizmu” nie można dziś łączyć jedynie z montowanym na siłę kontynentalnym super- państwem, które ma zastąpić zupełnie przytomną wizję unii współpracujących ze sobą (w stale negocjowanym zakresie) suwerennych państw.
Każdy z nas, pomny historii Europy, jako części świata zdegradowanej na własne życzenie, musi dopuścić refleksję, że nie ma bardziej odmiennych, skłóconych i wzajemne nie lubiących się narodów, jak te europejskie.
Dowodu na to dostarczają kolejne badania, potwierdzające np. stale rosnącą niechęć Niemców do Polaków, przy odwrotnym trendzie z drugiej strony granicy na Odrze i Nysie.
Dlaczego Polacy są zdolni zaakceptować Niemców nawet jako członków rodziny, i wyrażają się o nich z uznaniem, pomimo historycznych zaszłości – podczas, gdy tamci z lubością pogłębiają krzywdzące nas stereotypy?
Po raz kolejny nie potwierdza się zatem, że demony przeszłości znikają.
Nie jest też prawdą, że „nacjonalizm’, czy „ksenofobi” cechują właśnie Polaków.
To właśnie Stara Unia płonie dziś w ogniu rasizmu, rewanżyzmu, egoizmu narodów i grup społecznych - wbrew poprawnym deklaracjom, oraz obowiązującym interpretacjom faktów.
Wszystko to tłumić ma, lub podsycać władza montowanego paneuropejskiego imperium, zgodnie ze starą zasadą „Divide et impera”.
Wyniki takich właśnie badań polecać należy polskim „euro-entuzjastom”, którzy dziś deklarują. że ich „prawdziwą ojczyzną będzie Unia Europejska”.
Będzie, ale tylko na chwilę i na takiej samej zasadzie, na jakiej dla Moczara, oraz jego kumpli z NKWD ojczyzną był zbrodniczy ZSRR.
„Wspólne” państwo gwarantuje nam jedynie dalszy ciąg nieszczęść w skali narodowej, kontynentalnej, a w dłuższej perspektywie być może nawet światowej.
Warto pamiętać, że związki i federacje rzadko kiedy obywają się bez nienawiści, oszustw, oraz wyzysku, a rozpadają się przeważnie krwawo.
Należy zatem wspierać nielicznych, którzy nie ulegają presji w sprawie ratyfikowania Traktatu Lizbońskiego - jako obrońców życia, tradycji, prawa do samostanowienia narodów, a w przyszłości także pokoju na Starym Kontynencie.
Kraków, 7 maja 2009r. Jan Szczepankiewicz
Inne tematy w dziale Polityka