Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn
46
BLOG

„Konserwatyzm” – kontrabanda w polskiej prawicy

Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn Polityka Obserwuj notkę 0

Jeszcze trochę, a będzie wstyd o sobie mówić, że jest się konserwatystą - bez cytowania definicji, tłumaczenia co też ten termin naprawdę znaczy, a dalej odcinania się od wybryków rozmaitych wariatów.

Miałem już okazję słyszeć tego typu wyjaśnienia od profesora,  który zaproszony niegdyś na kongres konserwatywny na początku swej wypowiedzi zastrzegł, że nie uważa siebie za „konserwatystę”, chyba że miałby na myśli pozytywny stosunek do potrzeby zachowania tradycyjnych wartości.  Czyli jednak zauważył, że za terminem tym kryje się jakiś „obciach”.

Warto zatem zadać sobie w końcu pytanie:

dlaczego tak właśnie się dzieje i co za tym stoi?

Galopująca degradacja i dezintegracja środowisk potencjalnie mogących na progu III RP stworzyć prawdziwą opcję prawicową nie przebiegała w sposób całkowicie naturalny. Autentyczna była tu jedynie ignorancja polityczna poddanych procesowi mieszania pojęć, skłócania osób i rozpraszania sił.

Stosunkowo powszechna zgoda Polaków na demontaż sowieckiego systemu, gwałtowny wybuch przedsiębiorczości, a także zahartowany w bojach  (bardziej, lub mniej ludowy) katolicyzm stanowić mogły niemały problem polityczny w zagospodarowaniu przestrzeni, która powstała po rozbiórce peerelowskich konstrukcji.

Nie po to jednak uzyskano zgodę na systemową „transformację” i dalej ustaloną „konwergencję”, by dać się ponieść sile, która zyskując środki ekonomiczne oraz polityczne mogłaby wymusić racjonalizację państwa w kierunku - uproszczenia prawa, obniżki przymusowych danin, likwidacji pasożytującej biurokracji, wzrostu konkurencyjności firm, czy wreszcie wszechstronnego zabezpieczenia narodowej substancji. Wszystkie siły skierowano więc przeciwko tworzącej się spontanicznie klasie średniej i rodzącej się świadomości prawicy.

Niezwykle groźne dla zaplanowanych procesów zjawiska wynikające

z polskiego przywiązania do tradycyjnych wartości - etos narodowy, spontaniczna religijność, zachowane w zasadzie normalne życie rodzinne, a wreszcie ciąg na dorobienie się czegoś w działaniu na własną rękę – trzeba było poddać wieloetapowym, perfidnym zabiegom, by w rezultacie zohydzić i wyhamować.

To co w sferze społeczno – gospodarczej głównie można przypisać działaniom firmowanym przez transformacyjnych guru Leszka Balcerowicza i Jacka Kuronia, w politycznym tyglu pierwszych lat wolności objęte zostało równie skuteczną i porządkującą opieką „selekcjonerów”.

Uruchomiono przy tym oryginalny mechanizm „zmydlania” napływających chętnych do zajmowania się własnym państwem, zamykając wreszcie pseudo- demokratyczny system ustawami o ordynacji wyborczej i finansowaniu partii politycznych.

Odbierając ludziom optymizm, uderzono w odradzający się po okresie zniewolenia naród w sposób perfidny i niebywale precyzyjny.

Po dwudziestu latach większość aktywnych gospodarczo straciła pierwotny impet, zaś chętnych do „politykowania” skutecznie zniechęcono lub ogłupiono.

Nie mogło być zresztą inaczej, jeśli do sejmu z ramienia „narodowych” partii wchodzili dewianci, dewoci i pomyleńcy, wybierani często przez wprowadzanych w błąd patriotów – poczciwych, lecz nieświadomych.

Z czasem dopełnił się los dwóch partyjnych „przystawek”, zbudowanych w dużej mierze z sierot po PRL-u, które coraz bardziej celowały w czerwonym populizmie, a z czasem ujawniły także swą preferencję geopolityczną.

Szkodzący de facto Kościołowi dewoci  mieszali się w nich ze zwyczajnymi b. komunistami rodem z niedawnej „wiodącej siły narodu” – prosowieckiej PZPR.

Nie zmienia to faktu, że polityczna papka jaką podają dziś wypaleni i uwikłani służy jedynie dalszemu zniechęcaniu ludzi do zajmowania się sprawami publicznymi. Wisienki na tym cuchnącym torcie stanowią więc sex – afery i spec- komisje, wieńcząc dziś wszechobecny moralny brud, korupcję, nepotyzm i finansowy przekręt. W tej sytuacji nikt już nie wątpi, że tam „na górze” jest „be” i że należy pozostawić ją dzielnym „politykom – profesjonalistom”.

Pozostali na „prawicowym” placu boju robią często za „pożytecznych idiotów”, lub wręcz pracują na zlecenie konkurencji. Zastanówmy się co było przyczyną dla której obecnie za „liberałami”, ”konserwatystami”, czy „narodowcami” na równi padają obelżywe słowa, zaś w społeczeństwie niezmiennym uznaniem cieszą się „prawicowe” partie spłodzone tak, czy inaczej pod „okrągłym stołem”?

Nie wnikając w szczegóły prawdziwy konserwatyzm wyrósł z radykalnie negatywnego stosunku do ideologii Oświecenia, pozostając przy krytycznej ocenie cech natury ludzkiej, naturalnej (wręcz organicznej) wizji społeczeństwa oraz zdrowej koncepcji ustroju gospodarczego opartego na prywatnej własności i zasadzie konkurencji realizowanej przez rynek.

Konserwatysta jest zatem pragmatyczny i zdroworozsądkowy, a w ścisłym przestrzeganiu prawa własności dostrzega nie tylko możliwość zabezpieczania wolności indywidualnej czy narodowej, ale też warunek odejścia od biedy, a dalej wzrostu zamożności ogółu.

Czyż na czas zmian systemowych nie było to podejście ze wszech miar warte popularyzacji, a nawet więcej – wyjątkowo zgodne z oczekiwaniami Polaków i w tamtym okresie możliwe dla nich do zaakceptowania?

Profesjonalna przewaga w „robocie z ludźmi” dała jednak o sobie znać w sposób najbardziej widoczny w przypadku wyboru „gospodarzy” poszczególnych zagród, w których następowała neutralizacja.

Najlepiej procesy postępującego „baranienia”, „strzyżenia” i dalej politycznego „uboju” można zaobserwować na przykładzie planowej hodowli polskich „konserwatystów”.  W opanowanych przez fachowców organizacjach każdy mógł stracić entuzjazm, czas i pieniądze.

Idee „konserwatyzmu” od początku pozwolono krzewić osobom, których życiorys i cechy charakteru nijak nie przystawały do tradycyjnie pielęgnowanych w Polsce cnót, a głoszone głupoty nieomylnie sprowadzały na - niby to konserwatywne myślenie niemal ogólny ostracyzm.

Przy okazji dołożono starań, by tak pomyślany produkt wmanewrować  z powrotem w wiodące do nikąd koleiny pozostałe po anty- niepodległościowym skarleniu i antypolskiej agenturze przełomu wieków XIX i XX.

Wybitnie ciekawym przykładem może być postać odpychającego ogół, obrażającego kobiety i wzniecającego konflikty faceta, którego życiowe praktyki nijak się miały do tradycyjnie pojmowanych wartości , co nie przeszkadzało mu sprawnie zawłaszczać temat oraz zaciekawiać zwłaszcza ludzi młodych - a w rezultacie latami „zmydlać” garnących się do idei konserwatywnych oraz wolnościowych.

Specjalnością tego „operatora” był „wolnościowy” szoking, mieszany z jednoczesną promocją tyranii w formie najbardziej azjatyckiej z możliwych.

Pełen wewnętrznych sprzeczności przekaz był kierowany głównie do „silnych mężczyzn”, co fascynować mogło przejściowo chłopców znużonych obowiązującą poprawnością polityczną. Działało dobrze, rozsądnych zniechęcono, pierwotną siłę organizacji zniszczono.

W ten oto sposób już na początku stworzono obraz „konserwatysty - ekshibicjonisty”, którego nawet w piaskownicy trzeba by izolować od innych dzieci, a zwłaszcza dziewczynek.

Pod wieloma względami stali się oni podobni do homoseksualistów, za którymi nie przepadają. Przede wszystkim zaś są mniejszością nieestetyczna intelektualnie, a przy tym budowaną w opozycji do najlepszych polskich tradycji i cech narodowych, z których jako naród jesteśmy dumni.

„Monarchiści”, których głównym zajęciem jest wychwalanie obcych tyranii i  „tradycjonaliści” specjalizujący się w krytykowaniu „posoborowych” porządków w Kościele Katolickim - z utęsknieniem spoglądają na wschód, propagując wśród ludzi naiwnych pozbawiony intelektualnej higieny powrót do „sojuszu” z Rosją i „pojednanie” z Prawosławiem.

Fantazjując i jątrząc faktycznie stali się jednym z czynników szkodzącym realnemu i pozytywnemu myśleniu o partnerstwie wschodnim oraz pożądanych procesach ekumenicznych.

Z drugiej strony diabli wiedzą dlaczego faceci w sile wieku zamiast zajmować się swoimi stanowymi obowiązkami, wchodzą w rolę krytyków i opiniują działania hierarchów Kościoła, z certyfikowaniem wypowiedzi papieskich włącznie.

Jak to się stało, że „konserwatyści” kwestionują zasady właściwości i hierarchii, publicznie poniżając podobno im miły Kościół?

Powód jest prosty. To kontrabanda.

Niszczący przemyt - ideologiczny, kulturowy i religijny.

Oznaką autentycznego myślenia „konserwatywnego”, „prawicowego”, a dalej „narodowego”  w wydaniu tych dziwolągów ma być w wielu przypadkach historyczne spotwarzanie własnego narodu, (delikatnie mówiąc) niechętny stosunek do mniejszości narodowych i religijnych, obsesyjne śledzenie masonów, demonizowanie liberalizmu, a dalej o zgrozo – bezkrytyczne uwielbienie barbarzyńskiego Wschodu.

Przecież tylko człowiek chory na umyśle może dzisiaj na trzeźwo proponować powrót do monarchii absolutnej, a tym bardziej pochwalać nienawistną ludziom i Bogu bizantyjską tyranię.

Przeprowadzane analizy „teologiczne”, „filozoficzne” i  geopolityczne” wskazują natomiast na  zupełną ignorancję w większości tematów, a często niedojrzałość, czy wręcz wypaczenie osobowości.

Niektórzy posiadając stosowną wiedzę uprawiają jednak rozmyślną deprawację narybku.

„Konserwatyści” jednak przede wszystkim za nic mają realia gospodarcze, społeczne i polityczne.  Wbrew podstawowym cechom autentycznej doktryny konserwatywnej jeżeli rzeczywistość opisana w faktach i liczbach nie przystaje do ich fantastycznych wizji, to oczywiście w ich mniemaniu - tym gorzej dla rzeczonej rzeczywistości.

W ten oto sposób „konserwatyzm” będący de facto wrogą kontrabandą w łonie autentycznej prawicy, zastępując normalne myślenie konserwatywne wyrobił sobie Polsce opinię ideologii właściwej dla –

ciemniaków, wariatów, dewotów i krypto- komuchów.

Niemożliwe? A jednak.

Kraków, 12 stycznia 2010r.                       Jan Szczepankiewicz

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka