Polska – wbrew opiniom niektórych komentatorów – nie powinna obawiać się prezydentury Baracka Obamy. Krakanie, że jego zwycięstwo będzie złe dla naszego kraju wydaje się nie mieć podstaw. Nie widzę powodów do pesymizmu.
Wygrana Obamy wręcz leży w naszym interesie, bo dzięki niej Ameryka odzyska przynajmniej część autorytetu, którym cieszyła się przed prezydenturą Busha. Teraz ten autorytet znajduje się na dnie, a jest on niezbędny do efektywnej aktywności na arenie międzynarodowej. Obama nie będzie antagonizował całego świata, jak Bush. On szanuje partnerów, potrafi z nimi rozmawiać i negocjować. Poza tym będzie doceniał sojuszników USA, których ten osłabiony kraj będzie potrzebował - czy to w Afganistanie, czy w przyszłości gdzieś w Afryce, czy też gdy zagrożona będzie Ukraina.
Polska pozostanie sojusznikiem Ameryki, nasze zdanie będzie brane pod uwagę w przypadku wspólnych problemów. Ale zainteresowanie USA nami w ostatnich latach rządów Busha bardzo zmalało. Nasza wartość jako partnera relatywnie się zmniejszyła, z punktu widzenia polityki amerykańskiej. Osiągnęła punkt kulminacyjny gdy dwaj ważni sojusznicy Stanów - Niemcy i Francja - odwrócili się od nich plecami przy okazji inwazji w Iraku. Wówczas na krótko zajęliśmy ich miejsce.
Nie miejmy jednak złudzeń, istotną rolę w stosunkach z Ameryką może odgrywać wspólna Europa. Bezpośrednie relacje Polski z Waszyngtonem w dużym stopniu nieuchronnie są klientelistyczne z powodu dysproporcji sił. Dlatego ranga naszego kraju w oczach USA będzie zależała od naszej zdolności wpływania na politykę europejską, od tego na ile będziemy mogli reprezentować kraje zza naszej wschodniej granicy, które czują się zagrożone przez Moskwę.
Sugestie jakoby Obama odczuwał sentyment do Rosji to bzdury. Przecież jednym z jego bliskich doradców jest Brzeziński uznawany za jednego z najbardziej antyrosyjskich polityków amerykańskich. Inną, słuchaną przez niego, doradczynią jest Madeleine Albright, która również nie może być uważana za prorosyjską. To Bush robił słodkie oczy do Putina i mówił, że widzi w nich dobrą duszę. Obama z pewnością będzie traktował Rosję jako bardzo ważnego partnera ze względu na terroryzm czy jej zasoby ropy naftowej i gazu. Będzie oczywiście próbował prowadzić politykę porozumienia, tam gdzie będzie to możliwe. Ale w żadnym wypadku nie spodziewam się polityki ustępstw tam, gdzie będzie chodziło o interesy strategiczne świata demokratycznego.
W ogóle przewidywanie, jaką politykę będzie prowadził Obama jest bardzo trudne z uwagi na niezwykłą złożoność sytuacji. Przypuszczam, że on sam tego jeszcze nie wie. Pole manewru będzie miał bardzo ograniczone – są wyzwania oczywiste – trzeba zakończyć sprawę Iraku, toczy się wojna w Afganistanie, jest dramatyczny problem Iranu i jeszcze większy problem rosnącej potęgi Chin i Indii – co uwypukla obecny kryzys finansowy. Są więc problemy, które, zwłaszcza przy ograniczonych środkach, którymi USA będą dysponowały, będą bardzo ograniczały Obamę w polityce zagranicznej.
Skądinąd prawdą jest, że polityk ten prawdopodobnie nie jest specjalnie wrażliwy na Europę. Prawie jej nie zna. Pamiętajmy jednak, że Bush przed objęciem funkcji nigdy z USA nie wyjeżdżał, a jego wiedza o świecie była bardzo ograniczona. Obama ze względu na swoje dziedzictwo zapewne będzie umacniał w polityce amerykańskiej tendencję obecną już od 20 lat – przemieszczania centrum zainteresowania ku Azji. Obecny kryzys zapewne jeszcze wzmocni tę tendencję. Wielkimi partnerami USA staną się teraz Chiny i Indie i to niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka