Fakt - Opinie Fakt - Opinie
1979
BLOG

Claus von Stauffenberg - bohater czy kontrowersyjna postać?

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 19

Dziś prezentujemy ciekawą polemikę między wicemarszałkiem Sejmu Stefafem Niesiołowskim a zastępcą redaktora naczelnego „Faktu” Piotrem Bugajskim na temat organizatora zamachu na Hitlera płk. Clausa von Stauffenberga. 

Stefan Niesiołowski:Stauffenberg - bohater Europy
   

 

Pan redaktor Piotr Bugajski był uprzejmy napisać: „W przeciwieństwie do Niemców, którzy lansują kontrowersyjnego von Stauffenberga, mamy prawdziwych bohaterów. Czy ktoś o nich pamięta?” („To mnie wkurza” z 8–9 listopada). Nie oceniając rozważań na temat naszego patriotyzmu i polskich bohaterów, których wielkości nikt chyba nie kwestionuje, chciałbym jedynie odnieść się do niezrozumiałego i niczym nieumotywowanego stwierdzenia o „kontrowersyjności” pułkownika hrabiego Clausa von Stauffenberga.
    Nie wiem, na czym mają polegać te „kontrowersje”. Chyba nie na samym wzięciu na siebie śmiertelnego ryzyka związanego z dokonaniem zamachu na Hitlera i kierowaniem w Berlinie próbą obalenia narodowo-socjalistycznego reżimu. I chyba nie na powiedzeniu do ciągle wahających się i niezdecydowanych z różnych powodów spiskowców, że nie chodzi o to, aby „powiedzieć Führerowi, ale o to, aby zabić tę świnię i ja to zrobię”. I wreszcie chyba także nie na wcześniejszej wypowiedzi na zebraniu oficerów w Winnicy, gdzie płk von Stauffenberg powiedział, że to, co robią Niemcy na Wschodzie, jest wstydem i hańbą.
    Kierowany przez Clausa Philipa Schencka hrabiego von Stauffenberga zamach miał nie tylko charakter wojskowego przewrotu zmierzającego do likwidacji zbrodniczego systemu i zakończenia wojny, ale także, a istnieje bardzo wiele dokumentów – jak np. znana wypowiedź Henninga von Tresckowa porównująca działania niemieckich przeciwników Hitlera do ofiary, dzięki której Bóg oszczędził Abrahama – że jego organizatorzy świadomi znikomych szans na odniesienie sukcesu chcieli, aby przynajmniej miał on charakter moralnego symbolicznego protestu.
    Komuniści w swojej propagandzie zawsze atakowali zarówno samego Stauffenberga, jak i cały prawicowy, konserwatywny niemiecki ruch oporu jako „reakcyjny” i zmierzający do utrzymania podbojów Hitlera. Podobna była także argumentacja polskich nacjonalistów i populistów. I jedni, i drudzy wykorzystywali zbrodnie niemieckie popełnione w Polsce do własnych celów politycznych, udając niezłomnych patriotów, którymi nigdy nie byli. Potrzebowali takiej wizji najnowszej historii, w której wszyscy Niemcy popierali Hitlera, a tym samym nie mógł istnieć żaden niemiecki ruch oporu, a jeśli istniał to był siłą rzeczy podejrzany i nie mógł być kierowany przez szlachetnych ludzi.
    Ale nie widzę powodu, aby podtrzymywać te kłamstwa i insynuacje. Hrabia von Stauffenberg nie walczył o granicę na Odrze i Nysie, bo nie był patriotą polskim, ale niemieckim. Nie wiemy, jak potoczyłaby się historia Europy, gdyby zamach się udał, ale to inne zagadnienie, niemające wpływu na moralną ocenę jego postawy. W programie politycznym, za który do końca walczył i bohatersko zginął rozstrzelany na podwórku ministerstwa wojny przy Bendlerstrasse (dziś Stauffenbergstarsse) z okrzykiem „Es lebe unser heiliges Deutschland” (Niech żyją nasze święte Niemcy), obok likwidacji brunatnego totalitaryzmu było odbudowanie demokracji w oparciu o zasady chrześcijańskie, respektowanie praw jednostki i narodów, pomoc ze strony Niemiec dla narodów pokrzywdzonych przez Hitlera, w tym Polski, budowa pokojowej Europy przyjaznych państw i narodów.
    Za swoją postawę prawie wszyscy przyjaciele Clausa von Stauffenberga zapłacili najwyższą cenę, zamordowani w okrutny sposób, z wyroku sądu kierowanego przez arcyzbrodniarza Rolanda Kreislera, poniżani, lżeni i zniesławiani, a następnie wieszani na strunach fortepianowych w więzieniu Plotzensee. Dziś każdego roku w rocznicę zamachu 20 lipca kanclerz i prezydent Republiki Federalnej składają tam kwiaty. Do końca wierni swoim przekonaniom, odważni mimo torturowania, patrząc w twarz okrutnej śmierci, potępiali nazistowskie barbarzyństwo, niezłomni, pełni godności, o nic swoich oprawców nie proszący, jakże odmienni od ofiar stalinowskich czystek, którzy idąc na śmierć, zapewniali o swojej miłości do Stalina i komunizmu, ratując honor Niemiec (to dzięki ich ofierze łatwiejsze było odbudowanie przez Konrada Adenauera, także więźnia gestapo, demokratycznych i pokojowych Niemiec) i ludzką godność w najgorszych czasach, nazwanych później przez Andre Malraux czasami pogardy. I dlatego należy im się także nasza wdzięczność i cześć.

Piotr Bugajski: Niemcy mają większych bohaterów 

Nie odmawiam hrabiemu von Stauffenbergowi odwagi i zgadzam się, że czyn, którego dokonał, wymagał bohaterstwa. Ale te przymioty jeszcze nie wystarczą, by jemu – podobnie, jak wielu innym historycznym postaciom – wystawiać jednoznaczną moralną ocenę. Jeśli bowiem jako miernik cnót traktować zaangażowanie w walkę z nazizmem, to dlaczego nie gloryfikować niemieckich komunistów Ernsta Thälmanna czy Ericha Honeckera? Im też przecież nie można odmówić odwagi w walce z Hitlerem. Rzecz jednak w tym, jakie wartości reprezentowali i jakie mieli cele.
    Dlatego argument Stefana Niesiołowskiego, że von Stauffenberg był niemieckim, a nie polskim patriotą, jeszcze mnie w moich wątpliwościach utwierdza. Właśnie jako niemiecki patriota von Stauffenberg może w nas, Polakach, budzić mieszane uczucia. Nie znajduję powodu, dla którego mielibyśmy oceniać go przez pryzmat niemieckiego patriotyzmu i niemieckich interesów.
    Ironiczna w zamierzeniu uwaga pana marszałka, że Stauffenberg nie był zwolennikiem granicy na Odrze i Nysie, jest przy tym bardzo słuszna, bo przecież uczestnikom spisku marzyło się raczej przywrócenie granic z 1914 r., a więc sprzed traktatu wersalskiego. Czy za to mamy więc okazywać Stauffenbergowi wdzięczność?
Jednak nie tylko w Polsce von Stauffenberg budzi mieszane odczucia. Proszę zwrócić uwagę choćby na gorącą dyskusję, jaka wybuchła niedawno w Niemczech przy okazji filmu o Stauffenbergu („Walkiria” z Tomem Cruisem). Już sam fakt, że tak ostre spory o Stauffenberga mają miejsce w jego ojczyźnie, uzasadnia użycie w stosunku do niego przymiotnika „kontrowersyjny”.
    W tej dyskusji padały też ważkie argumenty dotyczące szerszego problemu – rozliczeń Niemców z własną przeszłością. Film o Stauffenbergu pojawił się bowiem w momencie, gdy Niemcy częściej i chętniej mówią o własnych bohaterach antynazistowskiej opozycji i eksponują martyrologię cywilnych ofiar wojny po swojej stronie. Dlatego publicysta „Sterna” Stephan Maus pisał z przekąsem, że film z hollywoodzką gwiazdą w roli głównej to dla Niemców „świadectwo czystości” (Persilschein) i świetna kampania wizerunkowa po 60 latach, w czasie których amerykańskie kino pokazywało wyłącznie okropnych nazistów trzaskających obcasami („Stern” nr 50/2007).
    Niemcy mają prawo do pamięci o swoich ofiarach i bohaterach, nawet jeśli nam, Polakom, może się to nie podobać. Pod warunkiem jednak, że nie towarzyszy temu umniejszanie nazistowskich zbrodni. I nie przeszkadza to w dociekaniu historycznej prawdy i zadawaniu trudnych pytań. Na przykład o rolę, jaką Stauffenberg odegrał w tworzeniu formacji SS złożonych z rosyjskich i ukraińskich ochotników – takich jak brygada Kamińskiego, która zasłynęła okrucieństwem przy pacyfikacji powstania warszawskiego.
Nie przekonuje mnie też argument pana Niesiołowskiego, że w programie politycznym, o który Stauffenberg walczył, była „odbudowa demokracji w oparciu o zasady chrześcijańskie, respektowanie praw jednostki i narodów, pomoc ze strony Niemiec dla narodów pokrzywdzonych przez Hitlera, w tym Polski, budowa pokojowej Europy przyjaznych państw i narodów”. Tego rodzaju motywacje można przypisywać grupie skupionej wokół hrabiego Helmutha von Moltke, a więc Kręgowi z Krzyżowej, ale czy także Stauffenbergowi?
    Cytat z jego listu do żony, często przywoływany przy okazji wspomnianej debaty w Niemczech, dowodzi czegoś innego. „[Miejscowa] ludność to niesłychany motłoch, bardzo wielu Żydów i mieszańców. To lud, który dobrze czuje się tylko pod batem. Tysiące jeńców wojennych przyczynią się do rozwoju naszego rolnictwa” – pisał Stauffenberg w 1939 r. z Polski, którą podbijał wraz z oddziałami Wehrmachtu. W innym zaś liście przekonywał: „Najważniejsze jest to, abyśmy w Polsce właśnie teraz zaczęli planową kolonizację”. Czy rzeczywiście więc w następnych kilku latach Stauffenberg stał się gorącym orędownikiem „pokojowej Europy przyjaznych narodów”, gotowym nieść pomoc Polakom pokrzywdzonym przez Hitlera? A może miłość do pokoju obudziła w nim nieuchronna wojenna klęska Niemiec?
    Dlatego znacznie większy szacunek budzą we mnie tacy bohaterowie antynazistowskiej opozycji, jak rodzeństwo Scholl, pastorzy Dietrich Bonhoeffer i Martin Niemöller czy wielu katolickich księży, którzy znacznie wcześniej rozpoznali zło kryjące się w narodowym socjalizmie. I można niemal z pewnością powiedzieć, że kierował nimi nie tylko niemiecki patriotyzm, lecz uniwersalne wartości. Ich moralna postawa i przekonania nie budzą tylu moich wątpliwości, co w przypadku Stauffenberga.

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Polityka