Zachwyty Europy nad Barackiem Obamą, pozbawione na razie jakichkolwiek rzeczowych podstaw, są nie tylko wyrazem ideologicznie motywowanych nadziei lewackich elit na przewrót w polityce amerykańskiej. To także wyraz tęsknoty za przywódcą. Za osobowością. Za mężem stanu.
Europa przeżywa wyjątkowy wprost nieurodzaj, jeśli chodzi o polityków wielkiego formatu. Dzisiejsi prezydenci państw europejskich, premierzy, czołowi członkowie Komisji Europejskiej są raczej rozmiarów kieszonkowych. To albo śmiertelnie nudni administratorzy, biurokraci bez żadnej wizji i szerszego oddechu, albo błazny medialne nastawione tylko na doraźny efekt.
Przykładem biurokraty bez żadnych właściwości jest premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, który zarządza bez polotu i bez pomysłu już nie krajem, ale jego masą upadłości, trzymając się kurczowo stołka. Jego popularność topnieje z dnia na dzień i jeśli wybory odbędą się w terminie, to znaczy w przyszłym roku, Labour Party może nie wprowadzić do parlamentu ani jednego posła. Po raz pierwszy w historii. Przykładem trefnisia medialnego jest z kolei premier Włoch Silvio Berlusconi, który dla efektu, dla rozgłosu gotów jest zrobić największe i szkodliwe głupstwo polityczne. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorow do tej kategorii sam zaliczył się prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Teatralność jego zachowań przekroczyła nie tylko normę zwykłą we Francji, gdzie pewne nadużycie gestu jest przyjęte, ale także granicę dobrego smaku. Obu, Berlusconiego i Sarkozy'ego, łączy jeszcze polityczny dyletantyzm. Gdyby znali historię rosyjskiej dyplomacji od czasów Piotra I i rozumieli jej zasady, nie narobiliby tylu zbędnych głupstw w stosunkach z Moskwą.
Poza tymi dwoma, politycy europejscy to zbiorowisko przeciętności i nijakości. Właściwie ostatnim mężem stanu na naszym kontynencie, zasługującym na to zaszczytne miano, był kanclerz RFN Helmut Kohl. Ostatni z pokolenia, które otarło się świadomie o II wojnę światową i ostatni z wizjonerów, który potrafił porwać za sobą tłumy. Być może te dwie sprawy mają ze sobą związek, rozumne przeżycie wielkiej katastrofy i zdolność do patrzenia na politykę z szerokiej perspektywy, a nie tylko czteroletniej kadencji i następnych wyborów. Dzisiejsi politycy, piastujący najważniejsze stanowiska, są na ogół bardzo sprawni w wewnątrzpartyjnych intrygach i rozgrywkach frakcyjnych, potrafią eliminować potencjalnych przeciwników, na ogół – choć nie wszyscy – doskonale sobie radzą z manipulowaniem i wykorzystywaniem mediów, ale na tym kończą się ich kwalifikacje przywódcze.
W zasadzie, z punktu widzenia obywateli, skromny i sprawny administrator na czele państwa lepszy jest od ambitnego wizjonera, wprowadzającego napięcie i niepokój. Ale to tylko w czasach stabilizacji, dobrobytu i pokoju. Kiedy wszystko toczy się gładko ustalonym trybem, którego nie warto zakłócać. Tyle tylko, że takich czasów nie ma. Ani gospodarczo, ani politycznie. Jest kryzys światowy. Toczy się globalna wojna z terroryzmem. Na obrzeżach Europy Rosja próbuje i brutalnie, i podstępnie odbudować swoje imperialne wpływy. Europejscy politycy wydają się wobec tego wszystkiego bezradni jak dzieci. Zagłaskują rzeczywistość i usypiają Europejczyków.
Kiedy Ojcowie Założyciele tworzyli Europejską Wspólnotę Gospodarczą, dzisiejszą UE, mieli wizję Europy zintegrowanej w rożnorodności, fundowanej na wolności, równości i swobodach gospodarczych. Co z tego zostało pod rządami obecnych elit? Moloch biurokratyczny, nastawiony na uniformizację, drobiazgową regulację i centralizację. Zamiast oazą wolności gospodarczej, Europa jest świątynią protekcjonizmu. Zamiast wizji europejskiej przyszłości, mamy wizję nowych urzędów, nowych stanowisk biurokratycznych i nowych dyrektyw.
Największą zaletą Angeli Merkel, która cieszy się spośród wszystkich przywódców europejskich chyba najlepszą opinią, jest umiejętność znakomitego balansowania pomiędzy narodowym interesem Niemiec i deklaratywnym poparciem dla idei europejskich. Merkel jest Everybody's Darling, ulubienicą wszystkich. Co oznacza po prostu, że nie jest przyjaciółką nikogo. Z punktu widzenia kwalifikacji, czy ich braku wśród innych przywódców, to bardzo wiele.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że w krajach europejskich mamy do czynienia w polityce z doborem negatywnym. Jeśli przyjrzeć się życiorysom członków elit politycznych, to dominują w nich nauczyciele, którzy dzięki gładkiemu obejściu, układności, kompromisowości i zdolności do przemawiania do obywateli jak do dzieci w szkole, pięli się pomału po szczeblach partyjnych karier, aż wyniosło ich na szczyty. Dla większości, może nawet dla wszystkich dziś rządzących, stanowczo za wysoko. Winę za ten trwający w krajach o ugruntowanej od dawna demokracji wolnorynkowej ponosi oczywiście kapitalizm. Piszę to z sarkazmem, ale jest tak, że przy różnicy zarobków, jakie oferuje najzdolniejszym, najbardziej obrotnym i energicznym gospodarka, a jakie można uzyskać uprawiając politykę, najlepsi zarządzają przedsiębiorstwami. Państwami i Europą zarządzają wybiórki.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka