Z Bronisławem Komorowskim, marszałkiem Sejmu (PO) rozmawia Sonia Termion
Spadły na pana gromy po wypowiedzi na temat gruzińskiej wyprawy pana prezydenta. Nie żałuje pan tych słów?
– Nie, absolutnie. To była najłagodniejsza forma dezaprobaty dla tego, co się wydarzyło. Kolejne napływające informacje potwierdzają moją opinię, że wizyta była fatalnie przeprowadzona, ze stratą dla polityki polskiej, i że jest coraz więcej pytań o motywy działania strony gruzińskiej. Moja krytyka dotyczyła odpowiedzialnego za tę wizytę prezydenta Saakaszwilego.
Były marszałek Dorn, który co prawda sam nie wydaje się być wzorem do naśladowania jeśli chodzi o elegancję wypowiedzi, uznał, że stracił pan mandat do pełnienia urzędu.
– Marszałek Dorn chciał zaistnieć politycznie. Odpowiedziałem na jego list w ten właśnie sposób. Dzisiaj mogę dodać, że nawet prezydent przyznał, że nie było zamachu, że strzelano w powietrze, że strona gruzińska popełniła błędy, że polska ochrona została zablokowana. Nie wiem, czemu kontynuuje dywagacje, że Osetyjczycy to to samo co Rosjanie. Podtrzymuję moją opinię, że to polski prezydent został wmanewrowany przez Gruzinów w sytuację niezręczną, niepoważną lub niebezpieczną.
Mówi pan o wmanewrowaniu, czyli mieliśmy do czynienia z gruzińską prowokacją?
– Nie posunę się tak daleko. To wyjaśni śledztwo, ale mnożą się pytania.
Nie oszczędza pan strony gruzińskiej. Jaki jest pana stosunek do Gruzji? Może to dla was niewygodny partner i dlatego oddaliście monopol na relacje z Gruzją prezydentowi?
– Niepodległość Gruzji leży w polskim interesie narodowym. Ale nie można w imię chęci udzielania wsparcia niepodległej Gruzji kryć wszystkie błędy Saakaszwilego. Można i trzeba się z Gruzją przyjaźnić i wspomagać ją mądrze i skutecznie, a nie ulegać pokusom występowania w roli partyzanta na tym terenie.
Dlaczego?
– Bo to przynosi profity tylko Rosji. Tym wypadem tylko dostarczono jej amunicji. Dla niepodległej Gruzji byłoby lepiej, gdyby jej najbliżsi sojusznicy, jak prezydent Kaczyński, nie znajdowali się w niezręcznej sytuacji, bo to obniża jego wartość jako rzecznika Gruzji na arenie międzynarodowej.
A co pan powie na słowa prezydenta o istnieniu silnego lobby prorosyjskiego w Polsce? Jak się zdaje, do tego grona zalicza tych, którzy po tym incydencie winią jego i prezydenta Gruzji.
– Proponowałbym nie opierać się na wrażeniach. Insynuowanie bez podawania nazwisk to stała metoda towarzystwa z PiS. Dziś niestety Rosja, która zawsze prowadziła i prowadzi politykę agresywną wobec sąsiadów, działa głównie przez prowokowanie zachowań kompromitujących dany kraj w świecie. Paradoksalnie najwięksi radykałowie i krzykacze są więc jej najbardziej na rękę. Rosja ma wystarczająco dużo na sumieniu, także na Kaukazie. Dlatego nie ma sensu szukać okazji do oskarżania jej bez dowodów, jeśli można przy tym stracić wiarygodność. Wysuwanie nieprawdziwych oskarżeń, że Rosjanie strzelają do polskiego prezydenta, jest podkładaniem się.
Rozumiem, że tym radykałem i krzykaczem jest prezydent Kaczyński.
– Źle pani rozumie. Proszę mnie nie naciskać w sprawie nazwisk.
Przed chwilą to pan miał pretensje do prezydenta o insynuacje bez podawania nazwisk.
– Bo chodzi nie tylko o polityków polskich i nie tylko dzisiaj. Jestem historykiem z wykształcenia.
Czyli chodzi o Saakaszwilego. Ale zamknijmy ten temat. Popiera pan postulat z programu PO, by zmniejszyć liczbę posłów o połowę?
– Taki postulat mamy, wymaga on jednak zmiany konstytucji, a żadne inne ugrupowanie się na to nie zgadza. A, by zmienić konstytucję, trzeba mieć dużo więcej niż połowę głosów w Sejmie.
Ale gdyby PO w kolejnych kadencjach miała wystarczającą liczbę głosów, zmniejszyłaby liczebność Sejmu?
– Taki jest program PO i jest to swoiste zobowiązanie dla jej wszystkich członków.
Czyli jest pan za.
– Tak, uważam, że polski parlament mógłby zachować pełną reprezentatywność, gdyby było w nim mniej posłów. Poza tym, miałbym trochę nadziei, że dałoby się przekuć ilość w jakość.
Ubolewa pan nad tą jakością? Ostatnio np. opinia publiczna bulwersowała się alkoholowymi wybrykami posłów.
– Generalnie jakość życia politycznego w Polsce nie jest najwyższa. Jeśli chodzi o incydenty alkoholowe, to niestety Sejm nie jest zakładem pracy, a posłowie odpowiadają nie przed marszałkiem, ale przed wyborcami. Co najwyżej, jeżeli wpłynie wniosek, może się nimi zająć Komisja Etyki. Ale jeśli w grę wchodzi choroba alkoholowa, to nie ma mowy o piętnowaniu – trzeba pomóc. A to należy do kolegów z klubu. Dlatego zwróciłem się do klubów, by rozpoznały problem w swoich szeregach i wyznaczyły osoby, które będą pilnować kolegów.
A co z likwidacją senatu?
– Tylko PO się za tym opowiada. Póki nie ma większości, by to przeprowadzić, jest to problem teoretyczny, a nie praktyczny.
A z immunitetem?
– W komisji jest projekt bardzo poważnego jego ograniczenia. Ale nie chce go poprzeć PiS. A bez niego tej sprawy nie załatwimy. Liczę jednak na nacisk w tej sprawie opinii publicznej i mediów.
Media donoszą, że premier Tusk w obecności pana, Chlebowskiego i Schetyny powiedział: jeden z was będzie moim następcą.
– To nieprawda.
A jak pan zareagował na wystąpienie Palikota, że to pan powinien być kandydatem PO na prezydenta?
– W polityce nie komplementy są ważne, a poczucie odpowiedzialności za partię. W każdej partii kluczowa jest zasada pracy drużynowej – z liderem i na lidera. Liderem jest Tusk, który musi mieć pewność, że jeśli ma dobre sondaże i sprawdzi się jako premier, to ma za sobą całą partię. Jestem przekonany, że Tusk doskonale wie, że w takim przypadku ma także i moje poparcie i będzie je miał. A takie rozważania, które wprowadza Palikot, służą głównie rozgrywaniu PO w środku, ja w tym nie chcę uczestniczyć.
Czyli ma pan żal do niego.
– Za to, że mnie chwali? Mam tylko inny sposób uprawiania polityki. PO służy, gdy jest postrzegana jako partia jednolita, a takie wypowiedzi mogą być wykorzystywane przeciw niej.
A jakie są pańskie ambicje polityczne?
– Jestem politykiem spełnionym i przygotowanym do różnych funkcji, ale nigdy nie zajmowałem się planowaniem rozwoju mojej kariery. Nic nie muszę, wiele mogę.
Kogo wobec tego widziałby pan jako następcę Tuska, gdyby ten został prezydentem?
– Tego, kogo wskaże PO.
A Schetyna ma na to duże szanse?
– Jak Tusk zostanie prezydentem, będziemy się zastanawiali.
Ostatnio media coraz częściej donoszą o napięciach na linii Tusk–Schetyna.
– Obserwując z bliska sytuację, żadnych oznak konfliktu nie dostrzegam. Dlatego sadzę, że są to wyłącznie dziennikarskie spekulacje.
Czyli nie ma atmosfery rywalizacji?
– Nie. Jest atmosfera współpracy. Tusk jest premierem, Schetyna – wicepremierem i to rozstrzyga o wzajemnych relacjach.
Niedawno minęła rocznica rządu. A jak pan ocenia bilans Sejmu po roku?
– Rola marszałka jest o wiele trudniejsza niż ministra czy nawet premiera, bo ja nic nie mogę posłom kazać. Ale mam satysfakcję, że udało się utrzymać bardzo dobre tempo pracy. A także uniknąć stosowania metody grubego kija wobec opozycji, co zdarzało się poprzednio – łamano parytet przy wyborze szefów komisji, odwołano szefa Komisji Samorządu.
Zaliczam sobie też na plus, że udało się załagodzić chęć politycznego rozegrania problemu Rzecznika Praw Dziecka. Poza tym ograniczyłem sejmową turystykę, wyjazdowe posiedzenia komisji. Nie doszło do gorszących scen wyrywania sobie przez marszałka z wicemarszałkiem laski marszałkowskiej. I psa również w Sejmie nie było. Doprowadziłem też do zmiany w Regulaminie Sejmu, która ogranicza możliwość blokowania prac parlamentu, a z drugiej strony – pełną samowolę marszałka, np. w kwestii niepoddawania pod głosowanie wniosku o odwołanie go.
Czyli podda pan pod głosowanie zapowiedziany przez szefa PiS wniosek o odwołanie pana?
– Tak. Odmienne zachowanie, którego dopuszczali się moi poprzednicy, uwłacza godności marszałka i Sejmu.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka