Dzisiaj publikujemy wywiad z Pawłem Śpiewakiem, który opowiada o społecznych następstwach stanu wojennego.
z Pawłem Śpiewakiem rozmawia Marcin Herman
Gdy czyta się wspomnienia ludzi, którzy świadomie przeżyli stan wojenny, uderza w nich rozpacz, utrata nadziei, klęska. Czy stan wojenny był traumą, po której polskie społeczeństwo długo nie mogło się pozbierać?
– Przede wszystkim warto sprecyzować, że mówiąc „stan wojenny”, często mamy na myśli całą dekadę lat osiemdziesiątych – choć sam stan wojenny trwał kilkanaście miesięcy. Nastroje, o których pan mówi, dotyczą mniejszości. W rodzinach związanych z „Solidarnością” rzeczywiście dominowało poczucie klęski, brak nadziei. Na to nakładały się ciągłe problemy ze zdobyciem podstawowych towarów, kartkami, ubóstwem. To wszystko było poniżające. Ale większość Polaków zachowywała się nie według logiki buntu, lecz według logiki przetrwania.
Na czym to polegało?
– W reakcji na stan wojenny zaczęła dominować tendencja do „prywatyzacji” życia, izolacji w kręgu rodziny i przyjaciół, zamknięcia się w domu. Nie przez przypadek stan wojenny zaowocował wielkim wzrostem liczby urodzeń. Dalej rosła rola Kościoła. Nauczyliśmy się też sami dbać o swoje interesy. Kombinować, zarabiać pieniądze dzięki różnym fuchom, drobnemu handlowi, sezonowej pracy na Zachodzie. Wreszcie bardzo dużo ludzi wyemigrowało na stałe. Było ich sporo, około miliona.
Skąd wzięła się ta względna swoboda? Przecież pierwsza połowa lat 80. to czas represji na szeroką skalę.
– Antykomunistyczna, patriotyczna poprawność nakazuje mówić, że wszyscy uczciwi Polacy cierpieli. A tak naprawdę wielu ludzi w latach 80. całkiem dobrze sobie radziło. To dlatego, że w tym okresie państwo zostało ostatecznie unieruchomione i zdeligitymizowane. Przestało pełnić swoje funkcje do tego stopnia, że nawet członkowie KC, mimo swoich układów, nie byli w stanie załatwić sobie różnych towarów, czy przywilejów. Aż do czasu rządu Rakowskiego państwo było w zastoju, stosowano prymitywne, nieefektywne praktyki, stan gospodarki ciągle się pogarszał. Maskowały to represje polityczne. Zabierając więc wolność polityczną, pozostawiono obywatelom miejsce właśnie na indywidualną zapobiegliwość. Również sporo ludzi identyfikujących się z opozycją potrafiło się jakoś w tym odnaleźć. Na przykład na uniwersytetach udało się utrzymać względną swobodę, był też dość łatwy dostęp do wydawnictw drugiego obiegu. Ale tym, co najbardziej łączyło opozycyjne elity, było poczucie pogardy. Do lat 80. władzy się baliśmy, w latach 80. zaczęliśmy nią pogardzać. Pogardzaliśmy Jaruzelskim, partią, bezpieką. Nawet ich propaganda była żenująco słaba, nieprzekonująca. Nie mieli po swojej stronie już żadnych liczących się argumentów i autorytetów. Nikt po prostu za komunistami nie stał. Oni też nie wierzyli w już w to, co robią. W 1989 roku nikt nie bronił komunizmu, nawet ludzie nomenklatury.
Mówi pan, że uciekliśmy w życie prywatne. Ale przecież większość ludzi oburzały zbrodnie i represje. Na przykład na pogrzeby zamordowanego Grzegorza Przemyka, czy księdza Popiełuszki przychodziły tłumy.
– Bo ludzie się tym tak po ludzku przejmowali. Te zbrodnie sprawiały, że państwo stawało się dla większości jeszcze bardziej obce i godne pogardy. Ale nie spowodowało, że ludzie masowo porzucili logikę przetrwania na rzecz logiki buntu.
Czy to, że po upadku komunizmu frekwencja w wyborach zawsze była niska, nie mówiąc już o małej bezpośredniej aktywności politycznej Polaków, na przykład działalności w samorządach, czy partiach politycznych, ma jakiś związek ze stanem wojennym?
– Badania socjologiczne pokazują, że liczy się dla nas przede wszystkim życie prywatne – rodzina, praca, szczęście osobiste itd. Zawsze wykazywaliśmy tendencje do takiego myślenia, ale w latach 80. nauczyliśmy się, że jest to także skuteczne. A władza to coś obcego i można ją winić za wszystkie nieszczęścia. Jednocześnie niewiele od władzy się oczekuje. Ale Polacy są dość spokojnym narodem. Wbrew pozorom i medialnemu szumowi mało protestują, mało jest dramatycznych podziałów społecznych.
Badania wykazują też, że w Polsce jest niski poziom zaufania. Polacy niechętnie angażują się w jakąkolwiek działalność społeczną. Czy to także efekt stanu wojennego?
– Nie obwiniałbym o wszystko stanu wojennego. To akurat dziedzictwo całego komunizmu. Na Zachodzie społeczeństwo obywatelskie tworzyło się wiele dekad. Poważniejszym problemem jest to, że w wyniku stanu wojennego w III RP weszliśmy z ogromnymi problemami gospodarczymi i i ze strukturą społeczną, która pozostała bez zmian jeszcze przez długi czas.
Co ma pan na myśli?
– Stan wojenny pomógł w 1989 roku wygrać nomenklaturze. Elity aparatu PRL, nomenklatura partyjna, ludzie cywilnych i wojskowych służb specjalnych przeszli do biznesu i do dziś są w tym biznesie. Długo zachowywali więc dominującą pozycję w społeczeństwie. Mimo oczekiwań, ci drobni przedsiębiorcy, którzy zaczynali od handlu i kombinowania w latach 80., nie stali się elitą polskiego kapitalizmu. Dramatycznie pogorszyła się sytuacja rolników, którzy dzięki indywidualnemy rolnictwu w latach 80. odnieśli spory sukces. Najwięcej straciła wielkoprzemysłowa klasa robotnicza i część inteligencji. Oznacza to, że mimo zmiany systemu, przez długi czas po 1989 roku struktura społeczna pozostała bez większych zmian. Ponadto w latach 80. była znikoma presja na edukację. System nie dawał ludziom szansy na porządne wykształcenie, zresztą sami rozumieli, że wykształcenie się nie opłaca. W związku z tym Polska wychodziła z komunizmu z jednym z najmniejszych w Europie odsetkiem ludzi w wyższym wykształceniem, czyli około 5,5–6 proc. Miało to fatalne konsekwencje zwłaszcza dla naszej gospodarki. Koszty przemiany tego wszystkiego w bardziej nowoczesny system społeczny, gospodarczy i polityczny były ogromne i właściwie płacimy je do dziś.
Ile czasu minie, zanim ostatecznie poradzimy sobie z wszystkimi następstwami stanu wojennego, czy szerzej, komunizmu?
– To już się dzieje, już tworzy się nowa hierarchia społeczna. Pogodziliśmy się też z demokracją, nową Polską. Zaczynamy ją bardzo lubić i się w niej odnajdywać i uważać państwo za wartość. Nie ma nostalgii za PRL. Nawet wpływy ludzi nomenklatury PRL-owskiej w gospodarce i polityce zanikają. Ci ludzie co prawda są i działają, ale w związku z rozwojem gospodarki, przemianami społecznymi, zmianami pokoleniowymi, globalizacją, członkostwem w UE ich rola jest z roku na rok coraz mniejsza. Jeśli ten kryzys gospodarczy jakoś strasznie nie dotknie Polski, myślę, że po nim powinno być naprawdę dobrze.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka