Fakt - Opinie Fakt - Opinie
222
BLOG

Edmud Phelps: Recepty na kryzys są na wyciągnięcie ręki!

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Gospodarka Obserwuj notkę 13

Z Edmundem Phelpsem, laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z roku 2006 rozmawia Joanna Berendt

Politycy i ekonomiści na Zachodzie coraz częściej przewidują, że kryzys gospodarczy skończy się już niedługo. Jaki pozostawi po sobie ślad?
- Zdecydowana część wielkich banków ciągle walczy z kryzysem, w rezultacie niechętnie udzielając ludziom pożyczek. Problem nie leży jednak tylko w sektorze finansowym. Wydaje się, że ludzie utracili pewność siebie i ten ogromny optymizm, które napędzały ekonomię w połowie ostatniego dziesięciolecia. Możliwości finansowania nowych inwestycji przez kraje, które znalazły się w kryzysie – np. przez USA – są bardzo ograniczone. Mniejsza ilość zamówień przez sektor publiczny dodatkowo pogłębia recesję w amerykańskiej gospodarce. W związku z tym wydaje mi się, że kiedy kryzys odejdzie, gospodarka amerykańska nie powróci do dokładnie tego samego punktu, w którym była przed kryzysem. Wróci pewnie do momentu, w którym była w połowie lat 90., przed boomem na rynkach nieruchomości i rozkwitem na rynku internetowym.

Ale na pewno nie będzie to wyglądało jednakowo dla wszystkich gospodarek. Która z tych dwóch największych - amerykańska czy europejska - wyjdzie z kryzysu mocniejsza? Dolar czy  euro?
- Na pewno wiele problemów, z którymi muszą sobie radzić USA, pojawiło się także w Europie, tyle że nie w takim samym stopniu. Nie były one tam aż tak poważne, jak w Stanach, bo banki nie zdążyły rozwinąć jeszcze tak ekspansywnej polityki kredytowej. Oznacza to, że nie udzieliły tak ogromnej ilości złych pożyczek - czyli takich, o których z góry wiadomo było, że będą problemy z ich spłatą. Bezrobocie w Europie również nie jest tak wielkie jak w USA. Wydaje się, że skutki kryzysu do Europy dochodzą wolniej, w
związku z czym później ona również z tego kryzysu wyjdzie - nie wiem jednak, czy mocniejsza.

Czy to możliwe, że osłabienie gospodarek amerykańskiej i europejskiej może wzmocnić inne, na przykład chińskie czy hinduskie, rynki? Czy mają one szanse dzięki temu kryzysowi wzmocnić swoją pozycję na świecie?
- Niewątpliwie USA będą musiały się starać bardziej o wpływy na rynkach np. w Ameryce Łacińskiej. Można się spodziewać, że gospodarki azjatyckie istotnie zyskają relatywnie silniejszą pozycję, ale nie jakoś znacząco. Ostatecznie kryzys osłabił również potrzebę eksportu towarów i usług do Chin czy Indii. Ciężko zatem powiedzieć, w jaki sposób kryzys miałby się przyczynić do radykalnego umocnienia tych gospodarek względem ich zachodnich partnerów.

A co z gospodarką Europy Wschodniej? W latach 30. wyjście z wielkiego kryzysu zajęło USA ok. 3 lat, podczas gdy Polska zmagała się z jego skutkami do II Wojny Światowej. Czy dzisiaj będzie inaczej, gdy wszystkie rynki bardziej niż kiedykolwiek są ze sobą połączone i od siebie zależne?
- Nie sądzę, aby zła sytuacja i stagnacja na rynku w USA mogły aż tak spowolnić proces uzdrowienia europejskiej czy polskiej gospodarki. Te rynki powinny wyjść z kryzysu stosunkowo silniejsze niż ta w USA.

Co z punktu widzenia makroekonomii w czasach kryzysu mają zrobić takie kraje jak Polska, które ciągle muszą inwestować, aby dorównać poziomem rozwoju krajom zachodnim – skupiać się na budowaniu rezerw walutowych czy inwestowaniu kapitału?
- Kluczem jest zachowanie odpowiedniej równowagi między budowaniem rezerw a wydawaniem pieniędzy na infrastrukturę, bo potrzebne są obie te rzeczy. Natomiast politycy nie powinni zapominać, że przez kryzys nie są wcale bogatsi i powinni dwa razy się zastanawiać przy każdej inwestycji.

Polski rząd zastanawia się nad możliwościami załatania dziury budżetowej – alternatywą dla podniesienia podatków jest przekazanie całkowitego zysku banku centralnego do budżetu. Czy nie byłoby to ryzykowne?
- Bank centralny nie jest obcym państwem, które byśmy okradali, zabierając mu środki. To jest kwestia tego, jak podchodzi się do banku centralnego – w USA jest on częścią kapitału skarbu państwa, z którego można bez przeszkód korzystać. Zabieranie stamtąd pieniędzy może zachęcić do zwiększenia wydatków z jednej strony, a zapobiec podwyżce
podatków – z drugiej.

No właśnie, politycy podczas ostatniego szczytu G8 uznali, że podwyżka podatków w dobie kryzysu jest absolutną ostatecznością, podczas gdy w Polsce mówiło się o ewentualnym podniesieniu podatków pośrednich.
- Kiedy gospodarka w Stanach upadała, rozsądnie było pozwolić deficytowi budżetowemu się powiększyć, obciąć tymczasowo wydatki. W momencie jednak, kiedy deficyt osiąga 30 proc. PKB, nie można pozwolić, aby dalej się powiększał i trzeba podjąć radykalne kroki. Natomiast przy obecnym deficycie w Polsce byłoby nierozsądnie podnosić podatki. Chyba że mówimy właśnie o podatkach pośrednich, VAT, i na chwilę obecną nie są one wyższe niż 10 proc. Jeżeli wynoszą powyżej 20-25 proc., to nie jest to zalecane rozwiązanie.

Panie profesorze, pisał pan o zależności inflacji i bezrobocia, a z bezrobociem mamy obecnie w Polsce problem – pod koniec roku może ono wynieść blisko 13 proc. W jaki sposób państwo może kontrolować rynek pracy?
- Trzeba wprowadzić taki sam system, jaki wprowadzono w Singapurze. Tam PKB jest na najlepszej drodze, aby osiągnąć 9-procentowy spadek względem roku ubiegłego. Jednak dzięki programowi pomocy finansowej dla osób z niskimi dochodami pracodawcom bardziej
zależy na ich pracownikach i bardziej o nich dbają. A najciekawsze jest to, że
uruchomienie tego programu zajęło niecałe 24 godziny, bo przy skomputeryzowanym systemie pomocy socjalnej więcej czasu na to nie potrzeba. W takich warunkach recesja nie powinna mieć już prawa bytu – zbawienie jest na wyciągnięcie ręki.
 

A czy bodźcem do wyjścia z kryzysu mogłoby być dla Polski przystąpienie do strefy euro?
- Przyjęcie waluty euro na pewno niesie ze sobą ryzyko. Zrozumiałe jest, że przy tak wysokim bezrobociu podejmowanie podobnego ryzyka jest niewskazane. Z drugiej strony ze ściśle ekonomicznego puntu widzenia nie powinno się tego odkładać w nieskończoność.

Załóżmy, że kryzys się teraz kończy. Co powinniśmy robić w czasach, kiedy koniunktura jest dobra – jak najwięcej inwestować czy raczej sposobem norweskim oszczędzać i budować rezerwy w bankach centralnych? I jeżeli mielibyśmy jednak oszczędzać, to jaki byłby optymalny poziom oszczędności?
- W takim kraju jak USA bardzo wskazana byłaby większa odpowiedzialność obywateli przy zaciąganiu kredytów i tak samo państwa w kwestii zaciągania deficytu budżetowego. Wiadomo, że wydatki USA są teraz dużo większe niż wpływy do skarbu państwa. Trzeba wpierw odbudować gospodarkę, która w związku z kryzysem siłą rzeczy się cofnie. Jeżeli chodzi o Polskę, podejrzewam, że tu się dużo nie zmieni - Polacy nadal będą równie ostrożni w kwestii zaciągania kredytów i równie rozsądni w swojej polityce oszczędnościowej. Wydaje się, że rząd również powinien postawić na stopniowe dążenie do równowagi w budżecie. Z drugiej strony nie sądzę jednak, aby to było największe wyzwanie dla polskiego rządu.

Jakie zatem priorytety powinien sobie rząd w Polsce wyznaczyć?
- Przede wszystkim powinien skupić się na rozruszaniu polskiej ekonomii, postawić na dynamizm i kreatywność sektora biznesowego. Innowacyjność tego sektora wpływa na wzrost produktywności. Praca w takich warunkach jest przyjemniejsza. Wyzwania, które stawia przed ludźmi - bardziej stymulujące. Pracownicy mają szansę dowiedzenia się więcej o
sobie i swoich mocnych stronach, a pracodawcy doceniają ich wysiłki i promując talenty. Satysfakcja z pracy w takiej atmosferze automatycznie rośnie. Wtedy też nie ma większego znaczenia, czy przyrost PKB jest o jeden punkt ujemny czy dodatni. Najważniejsze jest to, że państwo wspiera i promuje dynamizm i innowacyjność w biznesie.

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka