Nad nami noc. Goreją gwiazdy,
dławiący, trupi nieba fiolet.
Zostanie po nas złom żelazny
i głuchy, drwiący śmiech pokoleń.
Serce się szarpie niczym kruk w klatce,
Skrwawione ciało zwisa na siatce,
A kłębek mięsa przeszywa ból,
Gdy tną go nici stalowych kul.
Dłonie otula kolczasty drut,
Świat się zanurza w arktyczny chłód…
Nagły blask słońca powietrze tnie!
Budzę się, Matko, czy jeszcze śnię?
Zza okna wolno wtacza się dzień –
To jawa, Matko, czy jeszcze sen?
Ciężka łza wolno, wolno się toczy.
To łza? Czy może wykłute oczy?
Twarz kryję w błoto,
Chrzęści gdzieś szkło,
Na ostrzu noża świeci się złoto,
Skrwawione ciało spada na dno.
Co jeszcze, Matko, co mi się zdarzy?
Czerwone cęgi przy mojej twarzy
I werbel serca, i butów stuk,
I lot Ikara – prosto na bruk.
To przyjaciela wzniesiona dłoń,
I świst nahajki powietrze tnie,
Pada trup nagi w gnojówki toń.
To koszmar, Matko, czy budzę się?
Światłem? Dotykiem? Zapachem? Tchem?
Jakże rozpoznać – co jawą, snem?
Inne tematy w dziale Kultura