Artur Ceyrowski
Artur Ceyrowski
Fideista Fideista
524
BLOG

"Inko, trwaj w pamięci Gdańska. Trwaj w pamięci całej Polski. Cześć i chwała"

Fideista Fideista Polityka Obserwuj notkę 7

Na skwerku przy ulicy Gościnnej w Gdańsku Oruni odsłonięto dziś (tj. 30 08) pomnik Danuty Siedzikówny „Inki”, sanitariuszki Armii Krajowej, którą 28 sierpnia 1946 roku zamordowali funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Odsłonięciu pomnika towarzyszyła msza święta, w której wzięło udział około tysiąca osób. Uroczystości celebrował arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Metropolita gdański w podniosłych słowach przypomniał tragizm bohaterów podziemia niepodległościowego, którzy w walce o wolną i niepodległą Polskę ponosili bardzo często ofiarę najwyższą. - Inko, trwaj w pamięci Oruni. Trwaj w pamięci Gdańska. Trwaj w pamięci całej Polski. Cześć i chwała bohaterce! - tymi słowami metropolita zakończył kazanie poświęcone Danucie Siedzikównie.

I tyle tytułem oficjalnego wstępu. Dalej będzie nietypowo. Można nie czytać.

Scena 1.

Godzina 12. Upał niemiłosierny. Trwają przygotowania do uroczystości. Organizatorzy biegają, tłumek zebranych powoli gęstnieje. Wszędzie mnóstwo osób duchownych. To akurat nic dziwnego, wszak stoimy przed kościołem, na terenie parafii. Czuję się nieswojo. Obok mnie stoją kibice Lechii Gdańsk. Trzymają napis: "BÓG HONOR OJCZYZNA". Za nimi ustawiło się dwóch kukizowców. Nie mają transparentu. Wiem, kim są, bo mają czarne t-shirty z napisem "Kukiz Army". Zastanawiam się, czy tam nie powinno być apostrofu. Dużo starszych osób. Niektórzy z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Obok tych z Lechii stoi dwóch starszych z napisem: "Liga Suwerenności Narodu". Są na każdej takiej imprezie, znam ich transparent. Za nimi dwóch młodych chłopaków. Jeden ma pryszcze, drugi Raybany, trzymają baner: "Młodzież Wszechpolska Gdańsk". Przyjechał ambulans. Zasłabła jakaś dziewczynka. Gra orkiestra wojskowa. Znów kilku duchownych. Ołtarz. Za ołtarzem scena, na której gra inna orkiestra i śpiewa jakaś solistka. Przed ołtarzem krzesła. Powoli zaczynają pojawiać się oficjele – lokalni politycy, działacze i - jak to się zwykło pisać na tych znanych nie wiadomo skąd – przedstawiciele środowisk twórczych. Gadam z jakimś gościem z radia. Znam go z widzenia, spotkałem parę razy wcześniej, ale nie mam pojęcia jak ma na imię. Przywitałem się też z jednym fotografem, którego kiedyś poznałem jeszcze w czasach pracy dla WP. Wiem, jak ma na imię, kiedyś razem piliśmy wódkę. Fotograf ze mną nie gada, tylko się przywitał i uciekł. Jak piliśmy, to nie wiedział, że jestem prawicowym oszołomem. Nie dziwię się - dzisiaj mam na sobie koszulkę z biało-czerwoną flagą, jestem w grupie ryzyka. Wtedy miałem jakąś koszulę, bo to oficjalna impreza miała być. Ten z radia mówi mi, że jest prawie tysiąc ludzi wg ich wyliczeń. Nie wiem, skąd wie, ale ludzi jest naprawdę dużo. Postanowiłem uwierzyć temu z radia i tak później napisałem.

Scena 2.

Godzina 12.30 Muszę z kimś pogadać. Wypowiedzi mieszkańców już mam, wszyscy mówią niemal to samo. Niestety, to anonimy, można zmyślać i pisać cokolwiek. I tak nikt nie zna mieszkańców Oruni, którzy na uroczystość przyszli z dwójką małych chłopców. I starszej Pani z biało-czerwoną opaską na ramieniu. I dwóch gości w czarnych t-shirtach z wilkiem. Musi być ktoś nieanonimowy. Tylko nieanonimowi się liczą. Mam. Jest. Krzysztof Kosik, gdański historyk, barwna i znana postać. Zapytam go ogólnie najpierw, potem się zobaczy. - Panie Krzysztofie, mogę na słowo? - Pewnie, tylko teraz, bo po uroczystości będzie jeszcze więcej załatwiania i biegania. - Dobra. Proszę powiedzieć, dlaczego "Inka" to tragiczna i ważna postać i dlaczego jej pomnik powinien stanąć w Gdańsku? - Tragedia tego dziecka powoduje, że oprawcy żyją do końca z wyrzutami sumienia. Żaden system partyjny nie motywował ich do zbrodni na dziecku. Dlatego to jest tak tragiczna postać. Jednocześnie patrzymy na Inkę w perspektywie szerszej – tego, co to dziecko przeszło, jak straciło rodziców i jak się zachowało do końca. Jest to ze wszech miar wzór, który należy przekazywać z pokolenia na pokolenie – mówi nieanonimowy historyk. A czemu tu, na Oruni? – dopytuję. - Ten pomnik w Gdańsku to hołd złożony Ince. Po tylu latach ciszy, kiedy prawda powoli zaczyna się przebijać do szerokiej świadomości chcielibyśmy, aby to miejsce stało się centrum wszelkiego rodzaju patriotycznych manifestacji i obchodów i na stałe weszło w kalendarium wielkich wydarzeń Polskości w naszym mieście - spiszę później z dyktafonu. Zastanawiam się przez chwilę, czy Polskość pisać wielką czy małą literą.

Potrzeba oddania czci. Złożenia hołdu. To podkreślali wszyscy, z którymi rozmawiałem.

Scena 3.

Godzina 13.30, może później. Odchodzę odrobinę od miejsca, w którym odbywały się uroczystości. Jak zwykle mam szczęście. Kumpel, z którym przyjechałem powie później – bo ty masz taką twarz, że ludzie ci ufaja i chcą z tobą gadać. Taki ryj swojaka – dodaję ja. No chciałem być delikatniejszy – mówi kumpel.

No więc gadamy. Na murku obok lokalnej "Żabki" siedzi trzech autochtonów. Wiek ciężki do określenia. Najstarszy – jak się za chwile dowiem – teść, miał może 60-tkę. Może więcej? Ciężko powiedzieć. Ile mieli "młodzi" nie mam pojęcia. Gdyby najstarszy nie powiedział, że jest teściem, to myślałbym, że wszyscy są w tym samym wieku. - Wczoraj mieliśmy imprezę - usprawiedliwia się. Mi nie trzeba się tłumaczyć - mówię. Bo wie pan - najstarszy wstał - nie lubię tak na siedząco rozmawiać - mówi. Ja wiem, że pan jest w robocie. Ale tam nie ma sensu robić zdjęć - pokazał na plac, na którym odbywały się uroczystości. Niech pan idzie dalej, tam młodzi - pokazuje na dwójkę siedzących - chcieli sobie wykupić mieszkanie. Ale się nie dało. Nie można! - Jak to nie można wykupić? - pytam. No zwyczajnie. Nie da się. Wszytko do wyburzenia, bo Adamowicz chce kolejne TBS-y stawiać. - A co będzie z ludźmi, którzy tam mieszkają? Może dostaną przydział w czynszówkach? - dopytuję. A gdzie tam, panie. Nic nie dostaną. Wyrzucą ich, bo mieszkania nie są własnościowe i będą do likwidacji. Niech pan tam idzie, niech pan tam zrobi zdjęcia. Napiszcie o tym, jak ludzie żyją. Że obok tych nowoczesnych TBS-ów stoją toi-toie. Normalnych kibli nigdzie nie ma. - To może was do tego TBS-u jednak przesiedlą, jak już powstanie? - dopytuję. - Nie przesiedlą. Panie, tu się takie jaja dzieją. Nikt nie wie, o co chodzi - odzywa się "młody". - Tu za nami był kiedyś komisariat. Znam dobrze, nie raz mnie na 48 gościli. Wie pan, za pierdoły. Raz dałem w ryja strażnikowi, bo mi chciał mandat za sikanie w parku wystawić. A ja mu mówię, że my w domach nie mamy kibli, to gdzie mam szczać? A on, że go to nie obchodzi i wypisuje mandat. Zamknęli mnie potem na 48. Kilka razy mnie zamykali. Ale teraz to oni już nikogo nie zamkną, bo to ich zamknęli. Cała trójka się śmieje. Jak to zamknęli? Komisariat zamknęli? – pytam. No tak – odzywa się najstarszy. Niech pan sobie wyobrazi, że zamknęli. Jakaś Niemka sobie przypomniała po 50-latach, że to jej własność. I przenieśli ich do przychodni zdrowia – odzywa się kobieta. – Ale urzędują tylko do 17. Znowu śmiech. No nic, uciekam. Trzymam kciuki, żeby się udało z tymi mieszkaniami – rzucam tak bez sensu, choć wiem, że nie będzie łatwo się im wywinąć. Nie, niech pan idzie najlepiej z nami, porobi zdjęcia i napisze o tym – nakręca się „młody”. Kiedy indziej zrobię zdjęcia u was. Dzisiaj nie mogę. Ale napisze pan chociaż, że o nas to Adamowicz zapomniał? A ja, proszę pana, to jak na swoim podwórku kamieniem rzucę, to mógłbym w Neptuna trafić. Ale o nas tu nikt nie myśli. No to jak, napisze pan?

Napiszę.

Scena 4.

Godzina 14.00. Wracam na teren uroczystości. Zły. Trochę skołowany. Może trzeba byłoby tym ludziom jakoś pomóc? A tu jedno polskie plemię buduje pomniki i się modli, a drugie stawia galerie handlowe i wpierdala ośmiorniczki. A zwykli ludzie nie mają kibli i niedługo nie będą mieli gdzie mieszkać. Z tego głupiego stanu wyrywa mnie mała dziewczynka, która idzie z mamą, przepychając się przez tłum. Mama ma wielki plecak i kask przypięty do paska, przyjechała na rowerze. Dziewczynka trzyma w dłoni czerwoną różę. Wciąż trwają uroczystości, dookoła jest mnóstwo ludzi. Ale ta mała prowadzi mamę pod pomnik. Idę za nimi.

Dziewczynka kładzie różę pod pomnikiem. I mówi, zaskakująco głośno i wyraźnie: „dziękuję”.
Później podskakuje. I wraca z mamą po rower.

A ja stoję. I zupełnie nic nie rozumiem z tego, co się wokół mnie dzieje.

Kurtyna.

Fideista
O mnie Fideista

The truth is you're the weak. And I'm the tyranny of evil men. But I'm tryin', Ringo. I'm tryin' real hard to be a shepherd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka