Dzisiejsza konferencja rosyjskich specjalistów od katastrof lotniczych dowodzi niezbicie jednego - prowadzone przez nich działania na pewno nie służą rzetelnemu wyjaśnieniu sprawy, są natomiast kolejnym elementem rozgrywki Kremla z Polską. Rozgrywki, która niestety w znacznej części inspirowana jest z Warszawy.
Sądzę tak dlatego, ponieważ to co zaprezentowała dziś pani Tatiana Anodina mało ma wspólnego z rzeczywistością wyłaniającą się z zastanych faktów (znaleziska ważnych części samolotu na terenie katastrofy, stan zabezpieczenia terenu, publikowane liczne, bardzo przekonujące hipotezy wypadku), jest natomiast kalką tez, które od tygodni stawia Gazeta Wyborcza. Dla mnie podstawowym argumentem przemawiającym za fałszem całego tego przedstawienia jest postawiona przez MAK teza (choć nie wypowiedziana wprost , jednak jasno sformułowana), jakoby ktoś (w domyśle prezydent Kaczyński) wymuszał lądowanie. Powodem rozpatrywania takiego scenariusza jest rzekomy fakt osobistego zmuszania załogi przez prezydenta RP do lądowania w Tbilisi. Rosjanom znającym polskie doniesienia prasowe w tej sprawie łatwo jest budować podobne hipotezy w odniesieniu do obecnej katastrofy – co aby oczyścić siebie z podejrzeń skwapliwie uczynili. Problem jednak w tym, że takie zmuszanie pilotów w ogóle nie miało miejsca. Prezydent na piśmie zwrócił się do dowództwa armii (a nie do pilotów) o wydanie rozkazu lotu do Gruzji (jeszcze podczas postoju samolotu na płycie lotniska), następnie rozkaz ten dotarł już jako decyzja władz wojskowych do kapitana (faksem) ale ten odmówił. Wersję tę potwierdzają osoby z pokładu samolotu. Jeśli ktoś tu widzi wymuszanie czegokolwiek, to cóż – jego (zła) wola, ja niczego podobnego nie jestem w stanie tu dostrzec. Wyklucza to oczywiście użycie lansowanego argumentu „podobieństwa” obu spraw, bowiem skoro wtedy nikt nie wymuszał, to i teraz wymuszanie jest mało prawdopodobne. Gdyby Polacy mieli świadomość jak naprawdę wyglądała „sprawa gruzińska”, że nie było żadnych nieformalnych nacisków, Rosjanie nigdy nie postawiliby takiej tezy, gdyż wszyscy uznaliby ją za całkowicie absurdalną i szkalującą zmarłego. Teraz, kiedy Wyborcza (moje wskazanie ze wstępu o inspiracji z Warszawy) przygotowała odpowiedni grunt stało się to możliwe. Logika medialna może i została zachowana, ale nie zgadzają się fakty.
Cała ta konferencja była zresztą bardziej zadziwiająca. Pełno było zdumiewających sugestii i zapowiedzi ze strony rosyjskiej, jak choćby ta, że to „psycholog zbada, czy nie było nacisków na pilotów”. Nie znam się na badaniu przyczyn katastrof lotniczych, ale wydaje mi się, że zadaniem komisji technicznej nie jest badanie morale załogi samolotu, a jedynie ustalenie twardych, mechanicznych przyczyn wypadku. Być może się mylę, ale zdrowy rozsądek nakazuje przypuszczać, ze nagłe zainteresowanie MAK naukami humanistycznymi i środowiskowymi nie jest przypadkowe, zwłaszcza w tej sprawie.
Reszta tego co mówili Rosjanie była równie niewiarygodna. Na początku w kokpicie miało nie być nikogo prócz załogi (Seremet stwierdził tygodnie temu, że ujawnione zostaną nagrania z czarnych skrzynek, ale bez intymnych rozmów pilotów, nic nie wspominał o innych głosach). Potem okazało się, że jest nagranie kolejnego głosu, a jakiś świadek widział kokpicie maszyny leżącej w rumowisku jedną osobę więcej niż powinno tam być. Media donosiły wówczas, że któryś z urzędników MSZ jedzie rozpoznać ów dodatkowy głos. Choć początkowo podano, że był to głos kobiecy, ostatecznie stanęło na tym, iż słychać tam Mariusza Kazanę – szefa protokołu dyplomatycznego MSZ. Teraz, po oświadczeniu rosyjskiej komisji okazuje się, że dodatkowe głosy były dwa, a ten rozpoznany to prawdopodobnie głos jednego z generałów WP (a nie Kazany?), dodatkowo właz do kokpitu był otwarty (ciekawe jak to ustalono)…
W całej tej konferencji zupełnie szokuje pominięcie wątku odpowiedzialności wieży i rosyjskich kontrolerów lotu (co jednak jest niestety typowe dla rosyjskich „śledztw”). Stwierdzono też, że lotnisko było dobrze przygotowane, co w świetle powszechnie dostępnej wiedzy jest po prostu bezczelnym kłamstwem (nawet TVN pokazał relację, na której było widać wkręcanie żarówek i instalację nowego sprzętu ułatwiającego lądowanie, ale już po katastrofie).
Kolejną tajemniczą sprawą, która nie daje mi spokoju, a chyba żaden dziennikarz o to nie zapytał wysokiej komisji, jest dość dziwny czasowy przebieg zdarzenia. Z ujawnionych informacji wynika, że Tupolew zerwał linię energetyczną o 8:39:50, a spadł kilkaset metrów dalej o 8:41:04. Jak tu kiedyś obliczył jeden z blogerów (niestety nie pamiętam który), w tym czasie (ponad 1 minuty) samolot Tu-154 lecący z prędkością 290 km/h (jest to minimalna prędkość tej maszyny) przeleciałby dystans kilku kilometrów. Jak jest więc możliwe, że spadł już po kilkuset metrach (a przecież nie mógł lecieć wolniej, bo spadł by od razu)? Moim zdaniem uprawdopodabnia to hipotezę o tym, że sieć mógł zerwać zupełnie inny samolot, na przykład wojskowy IŁ podchodzący do lądowania przed samolotem prezydenckim (to by też wyjaśniało kilkunastominutową zmianę godziny katastrofy dokonaną na samym początku). Oczywiście podobnych pytań bez odpowiedzi i jawnych kłamstw jest w tej sprawie znacznie więcej…
Tak naprawdę po dzisiejszych wynurzeniach pani Anodiny możemy być pewni jednego: Niczego poza tezami rzucanymi z myślą o rozgrzewaniu i ustawianiu sporów w Polsce się nie dowiemy. Teraz jak na dłoni widać, iż przekazanie sprawy Kremlowi, który od lat fałszuje wszystko co jest do sfałszowania było ogromnym błędem. A różne wrzutki, sugestie, dwuznaczności pokazują, że nie jest to dochodzenie techniczne, a brudna, cyniczna i polityczna gra. Parafrazując Stalina nieważna jest prawdziwa przyczyna katastrofy, ważne kto ją ustala.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka