Kilka tygodni temu napisałem, że Jarosław Kaczyński ma szansę wygrać zbliżające się wybory prezydenckie. Nadal tak uważam, jednak aby tak się stało sztab kandydata PiS musi wprowadzić pewne zmiany do stylu i treści prowadzonej obecnie kampanii wyborczej.
Wiadomo, że Kaczyński przeżył ogromną traumę, która prawdopodobnie bardzo go wewnętrznie zmieniła. Osobiste przeżycia prezesa PiS sprawiły, iż początkowy okres agitacji wyborczej był – co zupełnie zrozumiałe - wyciszony, nastawiony na refleksję. W tamtym okresie kampanii, kiedy w ludziach silne były emocje wywołane katastrofą smoleńską spokojny ton zmagań wyborczych był ze wszech miar słuszny i pożądany. Mam jednak wrażenie, że teraz, kiedy sprawa tragedii nieco już przycichła a w kraju pojawiły się nowe problemy (powódź, spory polityczne), wyborcy oczekują czegoś więcej niż piękne, ale jednak nie za bardzo porywające słowa o narodowym pojednaniu.
Kampania Bronisława Komorowskiego jest coraz bardziej aktywna. Gdzie by nie spojrzeć, tam Komorowski. Kandydat PO zawitał nawet z pielgrzymką do „moherowego” Lichenia. Wypowiada się na każdy temat, podsumowuje bieżące wydarzenia, wszędzie go pełno. W tym kontekście strategia kandydata PiS wydaje się niezwykle pasywna. Jarosława Kaczyńskiego widać mało, bardzo oszczędnie wypowiada się on dla mediów, prócz tego, że „chce łączyć” i „budować” nie wiemy praktycznie nic więcej. Wydaje mi się, że czas kampanii, to jednak okres w którym gładki, spokojny język (choćby nie wiem jak przepełniony merytoryczną treścią) musi przegrać z retoryką zagrzewającą do walki. Ludzie oczekują z jednej strony słów o tym że „więcej nas łączy niż dzieli”, ale atmosfera wymusza stosowanie haseł przyciągających, aktywizujących, a przez to bardziej wyrazistych. Komorowski się tej wyrazistości nie boi: Brak osobistej charyzmy nadrabia prowadzeniem ewidentnie negatywnej, zaczepnej kampanii „antykaczyńskiej”, gdzie w każdej praktycznie wypowiedzi jest jakieś krytyczne odniesienie do kandydata PiS, czym skupia wokół siebie wszystkich niechętnych Kaczyńskiemu. Mimo lapsusów słownych, kompromitujących wpadek z komitetem poparcia, taka taktyka okazuje się skuteczna, co widać w wysokich i ciągle rosnących notowaniach kandydata PO.
Sztab PiS przyjął taktykę realizowania „polityki miłości”. Kaczyński jak dotychczas ani razu nie odniósł się do działań i programów innych pretendentów do fotela prezydenckiego, starając się w zamian prezentować pozytywne „przesłanie jedności”. Nie krytykował i nie recenzował tego co robią inni. W normalnej demokracji taka „pozytywna kampania” zapewne byłaby doceniona, jednak wydaje mi się, iż w Polsce kandydat, który chce zdobyć szersze poparcie musi się w jakiś sposób odnieść do bieżących wydarzeń, zaistnieć w świadomości ludzi konkretnym, jasnym, stanowczym przesłaniem. To co teraz robi Kaczyński jest jednak - zapewne nieświadomym - uwiarygodnianiem tez stawianych choćby przez Andrzeja Wajdę, niż rzeczywistym otwarciem się na przyszłość i nowych wyborców. Kaczyński mówiąc, że chce końca wojny „polsko-polskiej” niejako potwierdził tezę znanego reżysera, iż właśnie taką wojnę toczymy. Tymczasem abstrahując od tego, czy ta „wojna” ma dla zwykłych ludzi jakieś wielkie znaczenie (moim zdaniem ma niewielkie, gdyż bardziej jest to konflikt elit), kandydat PiS chcąc nie chcąc przejmuje cześć odpowiedzialności za ten spór. To jest dla mnie o tyle niezrozumiałe, iż na przykład ja i moja rodzina, a także wszyscy wyborcy PiS jakich znam od dawna doskonale wiedzą kto ten spór wywołał, i że nie była to „nasza strona”.
Tak więc i rękę do porozumienia powinien wyciągać kto inny. Zresztą w moim przekonaniu spór ten nie jest niczym czego należałoby się wstydzić, a podział na „prawych” i „nieprawych” Polaków ma sens, bowiem jest oparty na faktach, tak jak na przykład to, że część ludzi jest uczciwa, a cześć kradnie. I ja jako obywatel wcale nie oczekuję zamazywania tej oczywistości.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka