Poczucie sukcesu w obozie PO, poza pełnymi jadu wypowiedziami Niesiołowskiego, czy skręcającym fetorem wydobywającym się z gardła Palikota jest bardzo umiarkowane. I nie ma się czemu dziwić, bowiem jeśli dokładnie przeanalizować słupki rzeczywistego poparcia dla kandydatów PiS i PO, widać wyraźnie iż operacja „wszyscy przeciwko Kaczyńskiemu” nie przyniosła zamierzonego rezultatu.
Jest co prawda pięciopunktowa przewaga Komorowskiego nad szefem PiS, ale należy pamiętać, że – co zresztą wynika z badań sondażowych sprzed lokali wyborczych – na Komorowskiego głosowała większość wyborców Napieralskiego, Korwina Mikke, a także połowa głosujących na Pawlaka, i spora część elektoratu pozostałych kandydatów. W tej sytuacji, teoretycznie wygrana kandydata Platformy powinna być miażdżąca, a jak widzimy nie jest. Oznaczać to może, iż w zdobywaniu nowego elektoratu zdecydowanie lepszy był Kaczyński, co więcej, rzeczywista siła PiS jest zdecydowanie większa niż wynika to z publikowanych w mediach sondaży. Jeżeli lider PiS w osamotnieniu był w stanie zdobyć 47-48% wynik, to podejrzewam nawet, iż obecnie poparcie dla partii Kaczyńskiego jest o kilka punktów procentowych wyższe niż dla Platformy. Dodatkowo atutem PiS będzie monopol władzy skupiony w rękach jednego obozu, optymalny z punktu widzenia konstruowania strategii politycznej i rozliczania obietnic. Wszyscy powtarzają, że kończy się czas, w którym „brzydki prezydent” był „hamulcowym” reform. Teraz partia rządząca ma możliwość otwarcia szuflad pełnych projektów ustaw i zaprezentowana ich społeczeństwu. Jeśli jednak pracowitość rządu w nadchodzących miesiącach będzie podobna do tej z ostatnich lat, to można mieć wątpliwości co do reformatorskich zdolności partii Tuska, i z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że wygra na tym właśnie PiS.
Moim zdaniem wczoraj obserwowaliśmy coś w rodzaju maksymalnej mobilizacji wyborców wrogo nastawionych do projektu IV RP. Jeśli to pospolite ruszenie (wszystkich - od mediów, po autorytety) objawiające się na przykład masowym głosowaniem poza miejscem zamieszkania (co zresztą wymaga dopełnienia dodatkowych formalności), dało efekt w postaci jedynie minimalnego zwycięstwa, to prognozy na przyszłość muszą być dla PO bardzo umiarkowane. Głosy, że PiS nie podniesie się „po czwartych przegranych wyborach” są po prostu śmieszne. PO jest u władzy dopiero trzy lata, a mimo to kandydat partii opozycyjnej, startujący samodzielnie, bez poparcia innych ugrupowań i wpływowych środowisk zyskał blisko 50% poparcia. Na zachodzie, partie przebywają w opozycji czasem po kilkanaście lat, i nie upadają. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość otrzymało właśnie ogromny impuls rozwojowy i ma realne szanse wygrać wybory za rok. Ja bym tego nie nazywał klęską. Dziś nastąpiła taktyczna porażka – prestiżowa, ale pozwoli ona zająć lepsze pozycje do walki o realną władzę i rząd. Wbrew pozorom PiS-owi będzie też służyć już widoczne powyborcze zaostrzenie języka takich osób jak Palikot. Mimo obaw nie zaszkodzi także planowany przez PO skok na media publiczne. Nic bowiem tak nie kompromituje władzy jak jednostronna, ordynarna propaganda, a takiej się możemy w najbliższych miesiącach spodziewać. Przekonało się o tym SLD, przekona się też Platforma. Za rok moim zdaniem PiS wraca do władzy.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka