Spotkalem raz znajomego na konferencji w Santa Barbara. Willy wracał nazajutrz po konferencji do domu do Niemiec, a mnie czekało wiele godzin nudnej jazdy drogą 5 na północ. Nie spieszyło nam się. Zaoferowałem, że odwiozę go na lotnisko LAX w Los Angeles, a przedtem możemy wpaść do nowo otwartego muzeum sztuki współczesnej. Po zjezdzie z drogi 101, jadąc ulicami L.A., nagle kątem oka zauważyłem kościół. Kościołów w Ameryce jest mnóstwo, ale to nie był zwyczajny kosciol! To była, ni mniej ni więcej, tylko siedziba główna Kościola Scjentologii. Spojrzeliśmy po sobie. Dwie sekundy później skręcalem już w jego kierunku.
Postanowilismy zasięgnąć informacji o Kościele, udajac osoby zainteresowane ewentualnie przystąpieniem. Dano nam dwóm osobistą prezentację tego, co tam robią. Nie, żadnych tajemniczych rytuałów ani scen z "Dziewiątych Wrót" Polańskiego (niestety!!!). Ale byla ładna prezentacja, z filmami. Zobaczyliśmy też wiele Kwantowych Symulatorow Osobowosci (tak, przypomnialem sobie te nazwe, nie robię sobie żartow). Stały na korytarzach, działały z tego co pamietam na monety. Po dość długich badaniach dostaliśmy nawet pełną, darmową diagnostykę naszych własnych dusz. Długi wydruk z komputera kończył się podsumowaniem jakie kurso-seminaria sa nam polecane dla uwolnienia całego tkwiacego w nas potencjalu, i konkretnie za ile. Moja osobowość wymagała naprawy za $450 plus podatek, tak na początek, ale moj kolega miał więcej rzeczy do wymiany, miał zapłacić więcej. Nota bene, to był bogaty kościół, miał wielu sponsorów.
Pytaliśmy, jak działają ich Kwantowe Symulatory i skąd komputer wie co naszym osobowościom dolega, ale co do tego oprowadzajacy uprzejmie odmowili informacji: wszystko to, czego mozna sie dowiedziec, bylo juz opisane w broszurze Rona Hubbarda, zalozyciela i guru sekty. Dali nam oczywiście te kolorowe broszury. (Później okazało się, że i tam nie bylo żadnych szczegółów). Musieliśmy się zadowolić wysłuchaniem opowieści o imponujacych wcześniejszych osiagnięciacia zyciorys Hubbarda. Do muzeum nigdy nie dotarlismy, ale wizyta w Kosciele sekty Scjenotologow dala nam sto razy wiecej niezapomnianych wrazen, a takze bol miesni. Nielatwo pare godzin tlumic naturalny, przeponowy odruch smiechu. Willy, mimo sceptycyzmu, musial jednak podswiadomie uwierzyc w rewelacje ktore nam pokazywali i potrzebe zmian w sferze duchowej, bo pol roku pozniej rozwiodl sie i ozenil powtornie. Ja pozostalem sceptykiem i do tej pory czekam, az ktos wyjawi mi, jak te maszyny dzialaly, bo ze dzialaly, to owszem, widzialem na filmie.
* * *
Swiat nauki diametralnie rozni sie od swiata Religii, a takze od swiata Biznesu. W swiecie religii wierzymy w to, co mowia swiete ksiegi (albo guru). Przynajmniej odpada problem dzielenia sie informacja. W swiecie biznesu, a zwlaszcza finansow strzezemy zazdrosnie naszych tajemnic przed okiem postronnych. Upublicznienie ich mogloby sie zle skonczyc. W biznesie tym, ze konkurencja dowie sie o tym co my wiemy, a w finansach, klienci - ze nic nie wiemy. W swiecie Nauki, jesli ktos chce dowiedziec sie co i jak robimy, to wrecz przeciwnie - jestesmy zaskoczeni i uradowani. Witamy goscia od progu tak wylewnie, ze spedza u nas caly wieczor i wychodzi na koniec obladowany jak prezentami, informacjami o naszych metodach. Bezwarunkowo zdradzamy nasze warunki: poczatkowe, brzegowe i jakie tylko chcecie. Tak, naprawde naukowcy sa tym lepsi, im gorsi byliby w interesach: kupuja swa wiedze bardzo drogo, a sprzedaja tanio (tak mawial przed laty prof. Zonn, albo moze ktorys z jego nauczycieli). Sami przepychaja sie do wydawnictw, a teraz nawet o zgrozo placa $150 od strony publikacji, zeby tylko wyzbyc sie swych tajemnic.
Otwarty obieg informacji, czytanie i wzajemne cytowanie badan, to istota nauki. Gdybysmy proponowali zeby nasi klienci kupowali koty w workach, wykleto by nas i poszczuto psem. A jak jest w swiecie.... polityki, polityki smolenskiej?
Eksperci zespolu parlamentarnego Macierewicza, mimo ze maja zewnetrzne atrybuty naukowosci, sa jak najdalsi od dzialania zgodnego z metodologia nauki. Raczej widze dokladne analogie ze naukologia (scjentyzmem). Do tej pory czekam na zbior wejsciowy programu LS-DYNA... W sejmie zaprezentowano symulacje zderzenia Tupolewa #101 z brzoza Bodina (wlasciciela dzialki), gdzie skrzydlo w niezlomny sposob pokonuje brzoze. W tym zbiorze tekstowym wszystko powinno byc wyjasnione, najwazniejsze szczegoly modelu: jakiej grubosci jest duraluminium na poszyciu, a jakiej na zeberkach, jakie belki dzwigarow w srodku, ile wazy takie modelowe skrzydlo, czy ma przednie skrzela i jakie, i tak dalej. A dostaje tu w salonie24 kolorowe filmy do obejrzenia na dobranoc i odpowiedz od dra KaNo, eksperta z zespolu posla Macierewicza, ze prof. Binienda juz na slajdach w prezentacji wszystko co bylo do wyjasnienia, wyjasnil. Reszta jest kwestia wiary? Pytani o to, co doktoranci prof. Biniendy tak naprawde zderzali w komputerze i z czym, ludzie z kregu zespolu sejmowego zachowuja sie tak, jakby byli oskarzani o ciezka zbrodnie. Przeciez powiedzieli - symulowali skrzydlo Tupolewa i to najlepiej jak umieli. Nawet sugeruja ze jak ktos ma inne zdanie, powinien sam zrobic swoj film i... no wlasnie, nie wiem -- pokazac go w Sejmie?
Trzeba będzie dobudować na Wiejskiej dwie sale projekcyjne, żeby oglądanie szło szybciej, na jednej projekcji skrzydlo będzie się łamać, na drugiej bedzie błyszczące i całe, a samolot za brzoza bedzie latal szorujac brzuchem po zaroślach albo gdiześ wysoko nad drzewami (niepotrzebne skreślić), aż w koncu spektakularnie wybuchnie zestrzelony dwoma rakietami termobazarowymi, potrzebnymi żeby odtworzyć dwa drgniecia detektorow spowodowane tak naprawde koszeniem drzew. Wbrew wszelkiej logice (po co sie zamachiwac? i tak samolot nie do uratowania), przeciw fizyce, przeciw zdublowanym rosyjskim i polskim czarnym skrzynkom i zeznaniom licznych świadkow z obu krajów. Pozostaje mi chyba, tak jak to robia tutejsi blogerzy badawczy, ogladac pod lupa klatka po klatce filmy zrobione w dniu katastrofy telefonem komorkowym, a wolnych chwilach koić wzrok i umysł symulacją skończonych niedbale elementów.
Komentarze