Po smutnej rebelii 6 stycznia upadłego prezydenta USA Donalda Trumpa nie uznającego przegranej w wyborach o drugą kadencję swojej prezydentury świat krzyknął o zmierzchu demokracji.
Ten okrzyk był – moim zdaniem – emocjonalną reakcją na widok demolowania Kapitolu /symbolu amerykańskiej demokracji/ przez tłum ogłupionych ludzi z głębokiej amerykańskiej prowincji uwiedzionych przez Trumpa „mianowaniem” ich solą Ameryki. Oto obraz pesymizmu.
Przeciwny temu jest mój optymizm oparty na ludziach z obozu Trumpa, którzy w obliczu próby lojalności wobec swego lidera lub konstytucji wybrali konstytucję i tą postawą uratowali demokrację. Stanęli bowiem po stronie praworządności i konstytucyjnego szacunku dla wyborców Bidena, owej demokratycznej większości dającej mu prezydenturę Ameryki.
Warto pokazać tych sprawiedliwych z obozu Trumpa, na przyklad jego wiceprezydenta Mike’a Pence’a czy lidera republikanów w senacie Mitch’a McConnella.
Dużym szacunkiem należy obdarzyć sędziów SN USA głównie tych wytypowanych przez Trumpa, o czym tak mówił prezydent elekt Joe Biden:
- Demokracja przeżyła dzięki sędziom, którzy reprezentowali niezawisłe sądownictwo tego kraju. Mamy wobec nich ogromny dług wdzięczności - mówił Biden o próbach podważenia wyników wyborów prezydenckich przez Trumpa.
- Musimy poświęcić się praworządności w tym kraju, ożywić instytucje wewnętrzne i demokratyczne. Nie ma ważniejszego miejsca niż Departament Sprawiedliwości, który został tak bardzo upolityczniony. Potrzebujemy przywrócić honor, integralność i niezawisłość Departamentu Sprawiedliwości. Chcę powiedzieć jasno do osób, które będą nim kierować. Nie będziecie pracować dla mnie. Ne jesteście ludźmi prezydenta czy wiceprezydenta. Macie być lojalni wobec prawa i konstytucji. Macie gwarantować sprawiedliwość - mówił Biden.
Nie jest trudno skojarzyć te słowa z obecnym stanem upolitycznienia polskich sądów przez obecny obóz rządzący, którego liderzy latami demonstrowali sympatię do prezydenta Trumpa i nie zdobyli się nawet dzisiaj na najmniejsze potępienie jego „rebelii”:
• prezydent polski Andrzej Duda nie potępił dewastacji Kapitolu tylko lakonicznie oświadczył,
że wydarzenia w Waszyngtonie to wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych, które są państwem demokratycznym i praworządnym. Władza zależy od woli wyborców, a nad bezpieczeństwem państwa i obywateli czuwają powołane do tego służby. Polska wierzy w siłę amerykańskiej demokracji.
A tak w przeciwieństwie do naszego prezydenta brzmią pod adresem Trumpa słowa krytyki innych przywódców Europy:
• kanclerz Niemiec, Angela Merkel, oświadczyła, że jest „zła i zasmucona”;
• prezydent Francji Emmanuel Macron mówił o „zwolennikach odchodzącego prezydenta, którzy chwycili za broń, żeby podważyć wyniki uczciwych wyborów”;
• premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson nazwał atak na Kapitol „haniebnymi scenami” (ang. disgraceful);
• prezydentka Słowacji Zuzanna Čaputová napisała na Twitterze: „Sceny z Kapitolu pokazują, jak groźna jest retoryka nienawiści. Pogarda dla demokratycznych instytucji prowadzi do erozji praw obywatelskich i może podważyć porządek polityczny”.
Wielu publicystów dziwi się, że prezydent Polski nie wspomniał, iż na Kapitolu wydarzyła się rzecz niedopuszczalna, bo zaatakowano serce amerykańskiej demokracji, a prezydent Duda ograniczył się zaledwie do stwierdzenia, że to wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych.
Mój optymizm na temat amerykańskiej demokracji polega właśnie na tym, że ważne osobistości z rządu Donalda Trumpa tracący przecież swoje urzędy – po przegranej prezydenta USA – w tej krytycznej chwili nie zawahali się potępić go i w Kongresie postąpić zgodnie z nakazem konstytucji.
Trzeba wierzyć, że za przykładem USA i w ślad za polskimi sędziami staną polscy politycy obozu rządzącego i ostatecznie nie dopuszczą do całkowitej likwidacji polskie demokracji, co tak konsekwentnie zapowiadają prezes PiS i jego główny wykonawca tej woli minister sprawiedliwości i prokurator generalny.
A ci, którzy wahają się przeciwstawić temu duetowi niech zapamiętają zwycięstwo Bidena tak dramatycznie przypieczętowany postawą amerykańskiego kongresu w dniu Trzech Króli.
Jak widać polityczna przyzwoitość nie wyszła z mody. Czyli „warto być przyzwoitym”!