Ziggi popełnił dość obszerną notkę o "micie założycielskim PiS". Ma nim być zupełna negacja "Okrągłego Stołu". Oczywiście dziwi nieco fakt, że w dobie "polityki miłości", gdy wiceszefem ABW zostaje były funkcjonariusz SB (bo zna wicepremiera Pawlaka z akademika), szefem kadr w MON absolwent Akademii im. Dzierżyńskiego (i były zastępca gen. Dukaczewskiego w WSI), wiceszefem kadr w MSZ, szczęśliwy posiadacz dyplomu "moskiewskiej kuźni kadr dyplomatycznych", a na falach TOK FM Tomasz Wołek nazywa posłankę Kempę "bitą chamicą prymitywną"... "na wokandzie" mamy wciąż PiS.
Widocznie tak trzeba - niech więc będzie. Pierwsza dość zaskakująca rzecz - autor bardzo umiarkowanie się przygotował do rozprawy z rzekomym wrażym "mitem założycielskim". Na początek więc uściślijmy o jakim poglądzie na temat znanego mebla dyskutujemy. Poniżej fragment wywiadu-rzeki z braćmi pt. "O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich" popełnionego przez P. Zarembę i M. Karnowskiego:
- Po wyjściu z internowania angażuje się pan we wspieranie Wałęsy, a równocześnie szuka Pan kontaktu z podziemiem.
Lech K. - Zastanawialiśmy się po prostu, co robić? Wojna polsko-jaruzelska trwała w najlepsze. Myślelismy o strajku generalnym, pisaliśmy oświadczenia, które trafiały do Wolnej Europy. Mój pomysł był prosty: trwać. Borsuk [Borusewicz – Foxx] wziął mnie na bok i zaproponował: „po ewentualnym aresztowaniu Lisa, do TKK [Tymczasowa Komisja Koordynacyjna - Foxx] wchodzę ja, a po moim – ty”. Potem spotykałem się z Lisem czy z Borsukiem. W listopadzie wziąłem udział w spotkaniu TKK z Wałęsą w Borach Tucholskich. Na polecenie Borsuka założyłem punkt pomocy prawnej w kościele Franciszkanów.
- Czy ci ludzie realnie kierowali podziemiem?
- Kierowali podziemiem w najważniejszych regionach: Lis i Borsuk w Gdańsku, Bujak w Warszawie. Ja z nimi na razie tylko współpracowałem. Głębiej wszedłem w podziemie nieco później. Czasami na spotkaniach TKK zastępował mnie zresztą Jarek. Tyle, że Bujak rozluźnił szybko z Jarkiem kontakty. Mam wrażenie, że ich wizje świata się rozeszły. Bujak zapatrzony w autorytety Kuronia i Michnika. Jarek, wprawdzie w KOR, ale coraz bardziej krytyczny wobec tamtego nurtu.
- Przewrót w myśleniu o Solidarności nastąpił w 1988 roku. Co się stało?
- Nadszedł kryzys, na który czekaliśmy. Pierwszy strajk w stoczni, w maju, został wywołany nie przez nas, a przez młodych robotników, ale szybko się dołączyliśmy. To był skądinąd trudny strajk (…). Zdecydowana większość załogi w ogóle się nie przyłączyła. Strajkowały ze trzy setki ludzi. (…) Zostałem rzecznikiem strajku. Zjawili się też Celiński, Mazowiecki. W końcu musieliśmy wyjść.
- Zostało po tym wyjściu słynne zdjęcie. Strajkujący idą trzymając się pod ręce. W środku Wałęsa, obok Mazowiecki, Celiński.
- I my z prawej strony, tylko że publikując to zdjęcie, nas z reguły się nie obejmuje.(…)
- Przejdźmy do drugiego strajku 1988, sierpniowego.
To był strajk dobrze zaplanowany przez Wałęsę i jego otoczenie. Skądinąd Wałęsa najpierw strajk zarządził, a potem go odwołał, wreszcie pod naciskiem Jarka podtrzymał, jak to on. Wtedy działały już nowe organy Solidarności – Krajowa Komisja Wykonawcza i sekretariat. Formalnie członkami sekretariatu byliśmy ja i Jarek, Celiński i Henryk Wujec. Ale gdy zebraliśmy się po raz pierwszy, w mieszkaniu na Żoliborzu, słyszymy nagle dzwonek do drzwi. Zdziwieni otwieramy, a to profesor Geremek sadzi po dwa kroki. Wkracza, zasiada i przewodniczy, chociaż nie był członkiem.
- Jak Pan wtedy oceniał Geremka?
- Jako człowieka grzeczniejszego, niż Mazowiecki, gładkiego w obejściu. Pamiętajcie, że tacy doradcy traktowali mnie w roku 1980 jako mało ważnego człowieka „od Borusewicza”. Potem też był uprzejmy. Stykałem się z nim skądinąd incydentalnie. Jarek się z nimi już wtedy nie zgadzał. Podkreślał, że nie jest człowiekiem lewicy, choć z lewicą współpracuje, bo lewica jest odważniejsza. (…)
[Geremek] miał niemałe umiejętności. W pociągu z jednym zamkniętym okiem potrafił napisać całkiem zgrabne oświadczenie.
- Jaki był jego stosunek do Panów?
- Traktował nas jako element rzeczywistości. Ani nie chciał nas pozyskiwać, ani zwalczać. Później Jarek zaczął się z nim ścierać, ale jeszcze nic poważnego.
- Wróćmy do strajku sierpniowego.
- Jarek przywióżł do Gdańska wieści o pomyśle Okrągłego Stołu, który Stelmachowski miał negocjować z władzami, jako kościelny doradca. W porównaniu ze strajkiem majowym to był istny piknik. Strajkowały też porty, nie mieliśmy poczucia zagrożenia. Wałęsa postawił na czele strajku Merkla. Tym razem robotnicy już twardo chcieli Solidarności. Jaruzelski wygłasza przemówienie na plenum KC, które odbieramy nieomal jako kapitulację. Krążymy sobie nocą po stoczni: Jarek, ja i Krzysztof Wyszkowski. Następnego dnia pada propozycja wyjazdu na rozmowy do Warszawy. Wałęsa jedzie, spotyka się z generałem Kiszczakiem, po czym wraca z propozycją zakończenia strajku bez legalizacji Solidarności.
Dochodzi do dramatycznego spotkania w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1988 roku w zakładowej stołówce z kierownictwem strajku. Wygłaszam wtedy może najważniejsze wystąpienie w moim życiu – popierające Wałęsę. On sądził potem, że to przemówienie Jarka. Brat początkowo drzemał, ale potem ruszył przekonywać młodych robotników rozwścieczonych na Wałęsę i oskarżających go o zdradę. To był akt nieomal fizycznej odwagi.
- Co Pan wtedy powiedział?
- Tłumaczyłem sytuację i obiecałem im Solidarność w przeciągu pół roku. Wałęsa powiedział mi wtedy: „będziesz moim zastępcą w związku”. Tak się później stało. Wyciągnąłem go z trudnej sytuacji.
- Mieliście wtedy rację?
- Tak, pomyliłem się w tej obietnicy tylko o półtora miesiąca.
- Radykalni antykomuniści uważają, że trzeba było wtedy iść na walkę. Może zbudowałoby się legendę, której zabrakło w 1989 roku?
- Nie można iść z dwiema chorągwiami przeciw transporterom opancerzonym. Siła była po ich stronie. Ale pamiętajmy – po sierpniu zaczyna się spontanicznie odradzać Solidarność.
- A Pan opowiada się za Okrągłym Stołem.
- Przede wszystkim za legalizacją związku. Liczyliśmy wtedy na więcej niż 2 miliony. A co do scenariusza – tak, godziłem się na Okrągły Stół.
- Antoni Macierewicz uważa, że do Okrągłego Stołu nie należało w ogóle siadać, a czekać na rozwój wypadków.
- Nie należało czekać! Ten system miał jeszcze sporo siły, a w Rosji sytuacja była głęboko niejasna. Nikt nie miał pewności, co będzie dalej. Należało korzystać z okazji. Nawet, jeśli w przemianach 1988-1989 był element reżyserii przez rosyjskie, i szerzej, komunistyczne, służby specjalne.
W tym miejscu mamy wyczerpującą prezentację podejścia twórców PiS do tytułowego wątku z postu Ziggiego. Faktycznie jednak jakiś problem z "Okrągłym Stołem" Kaczyńscy (oraz wielu ich wyborców) mają. Jaki?
Monika Olejnik: A to co mówi Roman Giertch: “Okrągły Stół był manipulacją grupy w ramach “Solidarności” pana Michnika i Geremka”, to z wczorajszego programu “Siódmy dzień tygodnia”.
Lech Kaczyński: O ile ja nie mogę mówić o Radzie Konsultacyjnej z własnego doświadczenia, jako, że w niej nie byłem, ani nikt z osób mi bliskich, to jeśli chodzi o Okrągły Stół byłem jego uczestnikiem.
Okrągły Stół był posunięciem ze strony władzy, a z drugiej strony kierownictwa ówczesnej "Solidarności", które dla "Solidarności" było wówczas posunięciem jedynym. Błędem natomiast - co mówiliśmy już dziesiątki, setki razy - był pewien sposób interpretacji Okrągłego Stołu przez część elity solidarnościowej, która uznała to porozumienie za fundamentalne. Jakby uznała to, że strona komunistyczna rozmawiając z "Solidarnością", to była strona, która ma legitymację do tego, żeby rządzić Polską i oto w tej chwili się dzieli po części tą władzą, bo sytuacja się zmieniła. Otóż - użyję takiego najprostszego języka – komuniści to byli uzurpatorzy i nawet jeżeli ze względów taktycznych trzeba było z nimi rozmawiać, to trudno uznać, że im się za to, że oddali władzę należą jakieś przywileje. I na tym polegał błąd, nie tyle Okrągłego Stołu, co jego następstw. Chciałem raz jeszcze powtórzyć, że ani w Magdalence, ani przy Okrągłym Stole, po pierwsze nie było mowy o przejęciu władzy przez "Solidarność", to była ewentualna perspektywa wyborów za ponad cztery lata, a już nie mówiąc o tym, że nie było tam żadnego tajnego układu.
To są wszystko nieporozumienia pewne, chociaż niektóre efekty okrągłego stołu były efektami bardzo negatywnymi, to też trzeba sobie jasno powiedzieć. Chciałem też powiedzieć, że jeżeli chodzi o Michnika, to przy wszystkich olbrzymich różnicach, które się pojawiły po roku 1989, także Jacka Kuronia, już nieżyjącego, to oni raczej nie byli kreatorami Okrągłego Stołu bo w ogóle ich nie chciano dopuścić do niego.
(źródło)
Warto więc dyskutować z poglądami realnymi, zamiast samemu przypisywać polemiście/stom jakieś wydumane konstrukty, po czym "rozprawiać się" z nimi jednym zamaszystym gestem, zyskując uznanie salonowych (z S24;) obrońców oryginalnej III RP.
Tymczasem przechodzi się "do porządku" nad tak charakterystycznymi cechami tej republiki bananowej, jakie wymieniłem w pierwszym akapicie tej notki. Począwszy od wielkiego powrotu "fachowców spod czerwonej gwiazdy" na stanowiska o strategicznym znaczeniu w administracji państwa, a skończywszy na - tak charakterystycznym dla "Michnikowszczyzny" - "zianiu tolerancją". Swoją drogą, trudno się dziwić, że T. Wołek jako neofita, wykazuje w tym sporcie pasję nadzwyczajną. Inna rzecz - z pewnym zainteresowaniem czekam na moment, gdy ktoś z obozu oryginalnej III RP spojrzy w lustro i padnie "porażony" własną "kulturą debaty politycznej". Chyba nie stanie się to prędko, gdyż sprawiają oni wrażenie, że jako lustra, traktują nawzajem siebie, pławiąc się w sosiku własnej "wielkości" i "użyczając" jej sobie od czasu do czasu...
Warto w tym kontekście przypomnieć fragment tekstu R. Ziemkiewicza z "Rzepy", napisanego przed wyborami 2005...
(...) W załączeniu fragment apelu podpisanego przez Bujaka, Frasyniuka i Lisa. Z grubej rury: lustracja będzie "opluwaniem pamięci tych, którzy dla niepodległości Polski ponieśli ofiarę życia". I Bujak, i Frasyniuk (Lisowi odpuszczę, bo w politykę nie poszedł) po roku 1989 należeli do elit władzy, mieli wpływ na wydarzenia, choć oczywiście nie tak wielki, jak Wałęsa czy Michnik. I nigdy, ani razu nie użyli tego wpływu, by zrobić cokolwiek w sprawie ponad stu ofiar, księży, działaczy "Solidarności" i niepodległościowców, wymordowanych przez "nieznanych sprawców" w latach osiemdziesiątych. Ta obojętność i ich, i prawie wszystkich byłych opozycjonistów, uszlachconych Okrągłym Stołem na władzę, była i pozostaje największą hańbą III RP w ogóle, a neo-"Solidarności" szczególnie. I dopóki nie zostanie zmazana, przyznaję rację Gwieździe i Walentynowicz, że obecna "Solidarność" nie ma prawa do obchodów ćwierćwiecza Sierpnia '80, bo jest czymś innym niż tamta, stara. Ponad stu ludzi zamordowanych za Polskę, przecież każde dziecko się domyśla, przez kogo, nie zaprzątało dotąd uwagi Frasyniuka i Bujaka za grosz. Bujak za "Solidarność" przepraszał i sprzedał swoją legitymację na aukcji razem z jakimiś tam kieckami pani Kiszczakowej, Frasyniuk się z Kiszczakiem bratał i spoufalał, o czym i dziś mówi "Wyborczej" bez cienia zażenowania. Teraz sobie nagle przypomnieli o tych, co ponieśli ofiarę życia. Teraz, kiedy szukają maksymalnych emocji, żeby bronić kolegów zagrożonych ujawnieniem zdrady!
O Kiszczaku wspomina Frasyniuk w wywiadzie dla "Wyborczej". Przewodniczącemu UW, wybranemu niegdyś dla przełamania stereotypu "partii ludzi rozumnych" (przełamał skutecznie), antylustracyjna fala pozwoliła wrócić do wysokonakładowej prasy, bo ostatnio pojawiał się już tylko w "Trybunie", demaskując tam totalitarne zakusy Rokity i Kaczyńskich; mimo całej irytacji, jaką we mnie budzi, żal było to widzieć. (...)
To jest w całym tym zgiełku jedyny nowy wątek: że wiedza z archiwów bezpieki zniszczy dobre imię "Solidarności". Przyjmijmy takie teoretyczne założenie, że peerelowska SB nie była głupsza od Stasi czy holenderskiego kontrwywiadu, który, jak niedawno się okazało, sam u siebie założył partię komunistyczną, kreując swojego agenta na nieprzejednanego bojownika i wielki autorytet w światku eurokomuchów. Przyjmijmy, że któryś z historycznych przywódców "Solidarności" (optymistycznie załóżmy - tylko jeden) okaże się umieszczoną tam przez ubecję wtyką. Ja powiem na to: taka wiedza wyjaśniłaby nam przyczyny wielu fatalnych w skutkach błędów i zaniechań, jakie popełniła po 1989 roku nowa władza. Zwłaszcza w połączeniu z podejrzeniem, że kopie palonych dokumentów SB zdążyły wywędrować za granicę. A teraz słucham szanownych interlokutorów: a wy, co proponujecie? Co mamy z taką wiedzą zrobić, kiedy wreszcie wyjdzie na jaw, a przecież wiecie, że wyjdzie, nie za sprawą Bendera czy Giertycha, tylko po prostu dlatego, że raz uruchomionej lustracji powstrzymać już nie jesteście w stanie. No co? Odmówić przyjęcia do wiadomości? Nadal komuś takiemu podawać rękę? A może jeszcze stawiać pomniki? Krzyknąć, że nie ten zhańbiony, kto się zhańbił, tylko cała "Solidarność", cały naród zgoła? Jak z odpowiedzialnością za Peerel - wszyscy winni, wszyscy kapowali, a tylko niektórzy z kapusiów działali przy tym w podziemiu?
Tego nie twierdzą. Nic nie mają na ten temat do powiedzenia. Tylko rwą szaty, serce krwawią, duszę krwawią, od dziewiątej do siedemnastej z przerwą na lancz. Właśnie dlatego pozwalam sobie zbywać ich takimi słowami jak "zgiełk" czy "jazgot".
I powtarzam za Dobrą Księgą: poznamy prawdę, a prawda nas wyzwoli.
(źródło)
Jaki kontekst do tego tekstu dopisały ostatnie wybory? Przede wszystkim Michał Boni, jako sekretarz stanu w rządzie D. Tuska oraz ostry atak nowego premiera na naukowców przygotowywujących publikację opartą na dokumentach dot. Lecha Wałęsy zebranych w IPN.
Istotą problemu byłego ministra z rządu J.K. Bieleckiego jest fakt, że nie przyznał się on swojemu opozycyjnemu środowisku do podpisania kwitów, a - co więcej - zaprzeczając temu faktowi ostro atakował zwolenników lustracji na początku lat '90-tych. Klasyka, możnaby rzec: od Lesława Maleszki po liderów "akademickiego buntu" sprzed roku, po niektórych sędziów TK.
Oni oczywiście nie byli osobiście zainteresowani "utrąceniem" lustracji (a zarzucanie im takich motywów "to insynuacje"). Oni po prostu "z przekonania" byli przeciw, wykorzystując wszelkie dostępne im środki, by do powszechnej lustracji nie doszło. Tymczasem, wśród dawnych opozycjonistów jest wiele osób, które np. lojalki podpisały, po czym... lojalnie poinformowały o tym kolegów. Nic nie wskazuje na to, by któraś z nich została sekretarzem stanu... oryginalna III RP premiuje inne postawy...
No i sprawa Lecha Wałęsy... Nie chodzi tu o tzw. "sprawę Bolka" (włącznie z faktem, że L.W. zbiegiem okoliczności po prostu na drugie ma "Bolesław"). Raczej o kwestie późniejsze, z których przypomnę jedną:
"Kontakt operacyjny „Delegat” w 1981 r. nie tylko miał za zadanie doprowadzić do wyboru Lecha Wałęsy na przewodniczącego Solidarności, ale także wpłynąć, na cały skład Komisji Krajowej. Operację nadzorował gen. Władysław Ciastoń. W trakcie operacji „Delegat” wielokrotnie spotykał się z kluczowymi działaczami związku, przekazując im spreparowane przez SB informacje, które miały zniechęcić ich i współpracujących z nimi związkowców do głosowania na ludzi, których bezpieka uważała za niebezpiecznych – do takiego dokumentu dotarli dziennikarze Życia Warszawy. „Delegat” rekomendował jednocześnie delegatom na zjazd kandydatury tajnych współpracowników. Z dokumentów, które znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej, wynika, że dyrektor Departamentu III „A” MSW gen. Władysław Ciastoń oceniał po zjeździe, że dzięki operacji, w której wykorzystano „Delegata”, skład Komisji Krajowej, a zwłaszcza jej prezydium, „stwarza szansę dla kierunku umiarkowanego”. Z dokumentów opracowanych przez Ciastonia wynika, że do Komisji Krajowej z całą pewnością udało się wprowadzić pięciu tajnych współpracowników bezpieki, w tym jednego do prezydium. Do Komisji Krajowej wybrano też kolejnych 11 delegatów, z którymi prowadzono rozmowy operacyjne. Wkrótce miały się one zakończyć podpisaniem zobowiązań do współpracy. Dzięki „Delegatowi” udało się wyeliminować z walki o miejsca we władzach związku kilkunastu niewygodnych dla bezpieki działaczy. Gen. Ciastoń wymienia wśród nich m.in.: Lecha Kaczyńskiego, Bronisława Geremka, Kazimierza Świtonia, Tadeusza Syryjczyka, Ryszarda Bugaja i Stefana Kawalca. Życie Warszawy, 9.08.2006"
(źródło)
Pozostałe "późniejsze" sprawy
Czy tylko ja mam wrażenie, że nagle zrobiło się o nich cicho?
Takie jest tło problematyki, którą podjął Ziggi. Oczywiście dość łatwo wirtualnie "wykreślić" te wszystkie kwestie, nazywając postawę przeciwną "paranoiczną", czy "sekciarską". Pozostaje tylko drobny szczegół. Dokumenty.
Czy to się komuś podoba, czy nie, w wyniku działań PiS ok. 150 byłych SB-ków, którzy tuż przed weryfikacją uciekli do MO nie jest już oficerami pracującymi w Komendzie Głównej Policji, a zatrudnieni przez prof. Zolla dawni prokuratorzy wojskowi oskarżający w stanie wojennym nie urzędują już w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich.
Prawda nas wyzwala :)
Inne tematy w dziale Polityka