Franek Migaszewski Franek Migaszewski
203
BLOG

Inicjatywa. Polska za 20 lat.

Franek Migaszewski Franek Migaszewski Polityka Obserwuj notkę 15
Apel Nicponia trochę mnie zmobilizował. Wprawdzie nie chce mi się tego dzielić na wizje 5-cio, 10-cio i 20-toletnią. Co tam wizja 5-cioletnia, puśćmy wodze fantazji na 20 lat.

Tekst jest długi, więc pewno nie każdemu się będzie chciało czytać, dlatego jedno słowo zachęty. Przedstawiam tu wizję pozytywną. Tak Polska naprawdę może wyglądać za 20 lat. Za 20 lat Polska może być silna, nowoczesna i może nadal być Polską.
 

********

Gospodarka

Kierunek jest znany - trzeba się przesuwać w górę w światowym podziale pracy. Teoria korzyści komparatywnych Ricardo mówi, że handel międzynarodowy opłaca się wszystkim - i producentom wina i producentom sukna - i to jest prawda. Tylko że jednym opłaca się bardziej a innym mniej. Np. producentom mebli mniej, a producentom cyfrowych obrabiarek i lekarstw najnowszej generacji bardziej. Oczywiście chwała polskiemu sektorowi meblarskiemu - wywalczył sobie mocną pozycję na na rynku międzynarodowym i z tego co słyszałem, polskie firmy meblowe już właściwie nie muszą prowadzić aktywnej sprzedaży eksportowej - po prostu polska stała się znana z mebli i kontrahenci z całego świata sami zgłaszają się do naszych producentów. Brawo. Ale to nie jest branża, która wytworzy tyle wartości dodanej na jednego zatrudnionego, żeby jej pracownicy mogli co trzy lata kupić nowego passata czy lagunę, kupić ładne mieszkanie w mieście i miły domek na wsi, a do obiadu w niedzielę pić Brunello zamiast Hoop-coli. A przecież chcielibyśmy tego dla każdego Polaka, któremu chciało się przyzwoicie wykształcić i uczciwie pracować, prawda?

Żeby tak się stało, Polska musi mieć gospodarkę zaawansowaną technologicznie. A do tego potrzebny jest dobry plan i konsekwenta realizacja. Przykłady krajów takich jak Finlandia, Irlandia, Izrael, Korea Południowa pokazują, że z dobrym planem sukces można osiągnać naprawdę zaskakująco szybko.

No właśnie, plan. Kto ma ten plan opracować i pilotować jego wdrożenie? Dobre pytanie. Zanim odpowiedm, małe wspomnienie osobiste. Kończyłem studia pod koniec lat 90-tych, kiedy jeszcze naprawdę nikt z wykształceniem powyżej średniego nie kwestionował zdania "Leszek Balcerowicz to najwybitniejszy ekonomista wszechświata". No przynajmniej ja takich cwaniaków nie znałem. I pamiętam, jakim szokiem był dla mnie wykład prof. Kai z polityki gospodarczej. Profesor Kaja jest fanem japońskiego modelu polityki gospodarczej. Okay, Japonia teraz przeżywa stagnację (daj Boże każdemu stagnację na poziomie ponad 30 tys. USD/per capita), ale nie zmienia to faktu, że historia powojenna Japonii to przykład spektakularnego rozwoju gospodarczego. Rozwoju zaplanowanego przez... państwo. No to był naprawdę szok dla studenta pod koniec lat 90-tych - państwo może odgrywać pozytywną rolę w gospodarce! Olaboga.

Oczywiście państwo nijak nie nadaje się do zarządzania przedsiębiorstwami i to już wiemy. Tylko że firmy takie jak Nokia czy Google nie biorą się znikąd. Do ich powstania potrzebna jest pewna masa krytyczna odpowiednio wykształconych ludzi, technologii, źródeł finansowania. I powstanie tej masy krytycznej może wspierać państwo.

Czekając na polską Nokię, Google, Della czy Boeinga możemy przyjąć dwie strategie:
1. po prostu czekać; mieć nadzieję, że gdzieś któregoś dnia coś zaskoczy i łup - pojawi się jeden gigant, drugi, trzeci, a do tego kilkadziesiąt firm średnich i setki małych z potencjałem innowacyjnym i w ogóle będzie wielki sukces
2. opracować plan strategiczny, stworzyć odpowiednie warunki w wybranych przyszłościowych sektorach i mieć nadzieję, że gdzieś któregoś dnia coś zaskoczy i łup - pojawi się jeden gigant, drugi, trzeci, a do tego kilkadziesiąt firm średnich i setki małych z potencjałem innowacyjnym i w ogóle będzie wielki sukces

Nie muszę tłumaczyć, że jestem zwolennikiem opcji drugiej. Wytłumaczę, o co chodzi.

Polska powinna dokonać bardzo poważnej analizy strategicznej przyszłościowych sektorów gospodarki, czyli tych, które za 5-10-20 lat będą dawały na rynkach światowych najlepsze terms of trade (dobre terms of trade masz np. wtedy, kiedy ty jako jedyny na świecie produkujesz coś, czego inni pragną, np. płaski kineskop i w godzinę jesteś w stanie wyprodukować tyle kineskopów, że wymieniasz je na powiedzmy ropę, pomarańcze, meble i sznurek do snopowiązałki, na których wyprodukowanie ktoś inny musi poświęcić dziesięć godzin; dzięki temu pracując dziesięć razy mniej jesteś w stanie mieć tyle samo dóbr, co inni, po prostu wymieniając się z nimi na korzystnych warunkach; to właśnie m.in. dzięki lepszym terms of trade na swoje wyroby Francuzi czy Niemcy niezbyt się przemęczając, żyją zamożniej niż charujący od świtu do nocy Chińczycy czy Kubańczycy).

Jako się rzekło wyżej, branża meblarska nie daje najlepszych terms of trade w długiej perspektywie. A jakie branże mogą dawać? Zróbmy przykładową listę:
* nanotechnologie
* biotechnologie
* tworzywa sztuczne
* informatyka
* robotyka
* nowe źródła energii (najlepiej ekologiczne)
 
Coś jeszcze? Nieważne, ważne co z taką listą zrobić powinno państwo. Powinno przeanalizować, w których z tych obszarów mamy jakieś atuty - dużo dobrze wykształconych ludzi, mocne ośrodki naukowe, zalążek innowacyjnych technologii, szanse na pojawienie się dużego rynku wewnętrznego (to zawsze ułatwia start). Lista nie jest na pewno kompletna, ale wiadomo o co chodzi. Więc trzeba wybrać i postawić na te branże. Rzucić pieniędzmi w edukację, w badania. Stworzyć ekstra preferencyjne warunki dla inwestorów zagranicznych z tych branż, żeby nasi ludzie mieli się gdzie szkolić i żeby know-how się rozprzestrzeniał. Państwa azjatyckie dodatkowo dawały ogromne wsparcie finansowe (np. przemysł motoryzacyjny w Japonii), co w obecnych warunkach byłoby utrudnione ze względu na regulacje UE. Ale to powinno tylko stymulować do wysiłku, jak dodatkowo do wsparcia tych przedsięwzięć wykorzystać narzędzia, jakie Unia daje.

Tak więc widzę Polskę za 20 lat jako wschodzącego lidera w 2-3 naprawdę przyszłościowych branżach. I jako państwo, które dąży do tego celu świadomie, nie licząć jedynie na farta.


********

Rola państwa

Powyższy rozdział o gospodarce potraktujmy jako wstęp do szerszej refleksji nad rolą państwa w państwie polskim. Tylko proszę - odrzućmy na początek te proste schematy myślenia, w którym dla jednych "państwo" to tylko hydra siedmiogłowa pożerająca nasze podatki, a dla innych "państwo" to Rejtan ostatkiem sił broniący przez "prywatnym", czyli "zlodziejem, cwaniakiem, kombinatorem". Gotowi?

Zacznijmy więc od tego, że marzy mi się państwo polskie świadome swoich możliwości i swoich ograniczeń. Państwo zintegrowane, czyli zdolne do realizowania strategicznych celów wewnętrznych i zewnętrznych, ale nie państwo urzędników. Bo urzędnicy nie realizują wielkich celów strategicznych. Jakiś czas temu rząd Tuska Donalda wydał dokument pod tytułem jakoś tak "plan na 300 dni, 3000 dni". Strasznie to było reklamowane w telewizorze właśnie jako wielki plan strategiczny naszego rządu. Zachęcony przez Igora Janke na salonie, zadałem sobie trud przestudiowania sporej części tego dokumentu. Koszmar. Taki był z tego plan strategiczny jak z Andrzeja Leppera mąż stanu. Dobrze rozreklamowana zbitka urzędniczych banałów, zręcznie sklejona w jeden dokument, bez serc, bez ducha. Bez wizji. Idę o zakład, że nawet minister Boni już o nim nie pamięta. 

Widzę państwo jako ośrodek sterujący, szukający wizji. I tworzący narzędzia wspierające realizację tej wizji ludziom, którym naprawdę się chce. Ludziom, którzy mają energię, pasję i know-how. Czyli to, czego z reguły brakuje urzędnikom.

Podam przykład, bo to zawsze lepiej działa na wyobraźnię. Wyobraźmy sobie, że nasze państwo stawia sobie za cel wzmacnianie tożsamości młodych Polaków poprzez edukację historyczną. Poprzez wzbudzanie pasji do poznawania własnej historii (wbrew temu, co mówią ludzie głupi, studiowanie historii rozwija). Jak urzędnik odpowiada na tak postawione zadanie? Zwiększy liczbę lekcji historii. To oczywiście byłoby bardzo dobre (nota bene, obecny rząd idzie w przeciwnym kierunku, co uważam za skandal). Tylko że to jest działanie rutynowe i zgódźmy się, że każdy głupi by na to wpadł. Oczekiwałbym od mojego państwa więcej wyobraźni i inwencji. Jak ja bym to zrobił?

Słyszeliście na pewno o różnych ciekawych stronach internetowych, które powstają dla zobrazowania pewnych kluczowych wydarzeń z naszej historii - przykładem niech będzie www.11listopada1918.pl czy www.1944.pl itd. Fantastyczne strony internetowe - forma w sam raz dla młodego pokolenia, a treść wartościowa. I to są strony, które nie powstały w ministerstwie edukacji. Stworzyli je ludzie, którzy działają z pasją. Ale czy te strony mają szansę dotrzeć do naprawdę szerokiego grona uczniów? Na pewno nie. Zainteresują się nimi jedynie ci, którzy i tak się już historią interesują.

A gdyby tak nasze państwo stworzyło serwis www.historiapolski.pl i wykorzystało tego typu inicjatywy jak powyżej do stworzenia internetowego podręcznika historii, pełnego nie tylko tekstów, ale też filmów, wypowiedzi świadków historycznych wydarzeń, zdjęć itd? I gdyby każdy, kto taką stronę stworzy - czy to będzie Muzeum Powstania Warszawskiego, czy instytut naukowy czy osoba prywatna - mogła ją zgłosić do redaktora oficjalnego MEN'owskiego serwisu? Oczywiście, serwis byłby centralnie zarządzany i moderowany, coby żadne www.żydzi_i_masoni_niszczą_Polskę.pl się tam nie przyplątało. I taki serwis poprzez rekomendację MEN'u mógłby trafić do każdego nauczyciela historii w Polsce, a poprzez niego do każdego ucznia. Co więcej, nauczyciel mógłby otrzymywać z ministerstwa pewne rekomendacje, które fragmenty serwisu mogą mu się szczególnie przydać w których lekcjach.

Na tym celowo bardzo prostym przykładzie widać, jaką piorunującą mieszanką jest połączenie państwowego i nie-państwowego w jednym przedsięwzięciu. Dla uporządkowania powtórzmy:
* państwo - może zdefiniować cel globalny, uwzględniający interesy całego społeczeństwa i skierować na jego realizację środki (finansowe, propagandowe itd.), których z reguły nie wykrzesa żadna inicjatywa nie-państwowa
* nie-państowe - z reguły oznacza więcej pasji, energii, zaangażowania i entuzjazmu; hej, czy jest tu ktoś, kto wierzy, że urzędnicy niższego szczebla, gdyby dać im takie zadanie, zrobiliby ciekawszy serwis o Powstaniu Warszawskim niż pasjonaci z Muzeum? a to tylko przykład najprostszy z możliwych; bo wracając do gospodarki - czy ktoś jeszcze wierzy, że państwo może lepiej zarządzać pojedynczymi przedsiębiorstawami niż ich właściciele?

Przykład edukacji jest o tyle ważny, że obecnie mamy do czynienia z coraz dalej idącym wycofywaniem się państwa z realizacji tych celów, które moim zdaniem właśnie przy państwie powinny pozostać - z wyznaczania wizji tego, czego chcemy kolejnych pokoleń nauczyć. Brutalnie redukowany jest kanon lektur szkolnych (kiedy Giertych wycofał Ferdydurkę z listy lektur obowiązkowych, ziemia zatrzęsła się w posadach, kiedy rząd Tuska Donalda właściwie likwiduje kanon lektur obowiązkowych, wierzby szumią spokojnie; ot hipokryzja krajowa). Coraz więcej kompetencji programowanych ma być przekazywanych na poziom lokalny. Ma rację Kaczyński mówiąc, że to może doprowadzić do dezintegracji systemu nauczania - skoro każda szkoła będzie sobie sama decydowała, czego ma uczyć. Takiego państwa wycofanego nie chcę. Chcę państwa, które wyznacza wizję i cele, a następnie pozwala ją wypełnić pasją i pomysłami swoich obywateli. Prof. Staniszkis nazywa to wyznaczaniem warunków brzegowych i ja to określenie bardzo lubię. Pomysłami z dziedzin innych niż edukacja i gospodarka mógłbym sypać - służba zdrowia, pomoc społeczna, nauka itd - ale i tak widzę, że naprawdę za długie mi się to robi.


********

Pozycja międzynarodowa

Polska powinna się nauczyć wykorzystywać dwie dźwignie strategiczne, które są dla niej obecnie dostępne:
* członkowstwo w UE
* największy potencjał spośród demokratycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej z naturalną predyspozycją do przewodzenia tej grupie

Czytałem ostatnio wywiad w Rzeczpospolitej, bodaj z Eugeniuszem Smolarem, który wyśmiewał wizję Jagiellońskiej Polski wyznawaną rzekomo przez Lecha Kaczyńskiego. Smolar zdaje się nie wierzyć, że można wykorzystać obie te dźwignie na raz. Że można być jednocześnie liderem państw środkowoeuropejskich i ważnym graczem w UE. Tymczasem moim zdaniem albo wykorzystamy obie te dźwignie, albo żadna nie będzie dla nas dostępna. Jedyna szansa dla Polski na realny wzrost znaczenia w świecie to wykorzystanie głębi strategicznej, jakie daje jej potencjalne przywództwo w regionie.

Ale przywództwo nie bierze się z czystej arytmetyki, że nas niby jest 38 milionów a ich jest mniej (Czesi, Węgrzy, Słowacy, Litwini) albo są tacy biedni i zacofani (Ukraina). No i nie bierze się z dorocznych spotkań Grupy Wyszehradzkiej.

Przywództwo osiąga się oferując partnerom realną wartość. Oferując im wzrost ich własnej pozycji i wsparcie ich interesów. Taka jest zresztą ta najświetniejsza tradycja I Rzeczpospolitej - przywództwo przez przykład i soft power, a nie przez najazd i przymus.

Pisałem już kiedyś przy okazji szczytu europejskiego, dlaczego małe państwa Europy Zachodniej popierają niekorzystny dla nich arytmetycznie system podwójnej większości wbrew racjonalnym dowodom wyższości systemu pierwiastkowego. Po prostu małe i duże kraje Europy Zachodniej tak naprawdę mają podobne interesy, bo same są podobne. Mają podobne gospodarki oparte na wiedzy i technologiach, mają podobne doświadczenie historyczne wobec świata zewnętrznego (głównie Rosja), podobne oczekiwania wyrażają ich społeczeństwa. I wobec tej wspólnoty interesów małe państwa ufają, że nawet oddając władzę Niemcom czy Francji, nic tak naprawdę nie stracą, bo rozwiązania korzystne dla Niemiec będą też korzystne dla Holandii czy Belgii.

I tak samo jest w Europie Środkowej. Nawet uwzględniając cały lokalny koloryt, społeczeństwa środkowoeuropejskie stoją wszystkie przed identycznymi wyzwaniami - muszą zmodernizować swoje gospodarki, nadać impet działaniu swoich struktur państwowych, bronić się przed zagrożeniem rosyjskiego imperializmu. I powinny nauczyć się wywierać taką presję na instytucje europejskie, aby wspierały one realizację tych celów. Tutaj jakiekolwiek przypominanie, że w grupie raźniej i w ogóle kupą mości panowie tchnie banałem, ale tak po prostu jest. I tylko Polska ma potencjał, żeby tę grupę zebrać.

Ale to wymaga ogromnego wysiłku intelektualnego i instytucjonalnego. To wymaga uruchomienia setek programów badawczych pt. "jak taka i siaka polityka UE wpłynie na to i tamto w krajach o takich parametrach jak nasze i co możemy razem zrobić, żeby ta polityka była dla nas lepsza". Ktoś musi te nasze wspólne interesy przemyśleć, wyartykułować, uargumentować, zaprojektować rozwiązania. Pozytywnym przykładem myślenia w tym kierunku jest wspólny front uruchomiony przez Tuska Donalda przeciwko pakietowi klimatycznemu (obok sprawy emerytur pomostowych jedyna chyba naprawdę pożyteczna rzecz, jaką ten rząd stara się zrealizować).

Chciałbym wierzyć, że to dopiero początek wielkiego dzieła integrowania państw Europy Środkowo-Wschodniej wokół wspólnych celów i wspólnego przywództwa.

********

Tożsamość

"Żeby Polska była Polską". A to wcale nie takie oczywiste. Bo jakoś mam takie wrażenie, że coraz mniej młodych Polaków byłoby skłonnych powtórzyć z przekonaniem zdanie "warto być Polakiem". Zresztą nie wiem, to tylko moja spekulacja, może wcale tak źle nie jest, a ja po prostu jestem za leniwy, żeby sięgnąć do rzetelnych badań naukowych. A przy tym zauważyłem u siebie, że ledwo człowiek skończy 30 lat i już zaczyna wpadać w mantrę staruszków "co za koszmarne pokolenie".

Tym niemniej problem chyba istnieje i moim zdaniem jedynie mądra i elastyczna polityka państwowa byłaby w stanie sobie z tym wyzwaniem poradzić. Nie przyjmuję do wiadomości, że obecne trendy nadające kształt świadomości młodego pokolenia są nieodwracalne. Całe mnóstwo trendów w przeszłości wydawało się nieodwracalnych i odwróciły się szybciej, niż ich wyznawcy trafili na cmentarz. Powyżej pisałem, jak widziałbym w praktyce realizację edukacji historycznej, która może być i pasjonująca i rozwijająca.

Widzę więc Polskę za 20 lat jako kraj nowoczesny, ale też jako kraj świadomy swojej historii i dumny z niej. Żeby Polska była Polską.


********

Wydawanie wspólnych pieniędzy

Fachowcy używają terminu "finanse publiczne", ale powiedzmy to otwarcie, chodzi o coś dużo ważniejszego. Chodzi o wydawanie naszych wspólnych pieniędzy.

Problemem Polski jest to, że wydajemy mnóstwo wspólnych pieniędzy na różne kompletnie bezsensowne rzeczy. Rafał Ziemkiewicz sformułował nawet ponurą, ale wielce zasadną tezę, że najprostszy sposób, żeby sprawdzić, czy jakiś wydatek jest potrzebny, to sprawdzić, czy finansuje go państwo polskie. Jeśli tak, znaczy wydatek niepotrzebny, bo to wszystko, co potrzebne, już dawno przeszło na finansowanie prywatne.

Przyznam, że spośród wszystkich spraw poruszonych w tym tekście, wobec tej jestem najbardziej sceptyczny. Nie wiem, co by się musiało stać, żebyśmy naprawdę serio spojrzeli sobie w oczy i wykreślili z listy wydatków to wszystko, co głupie, marnotrawne i zbędne. Teoria mówi, że kryzys powinien być pomocny, bo w kryzysie łatwiej uzasadnić trudne decyzje, ale boję się, że pójdziemy dokładnie w przeciwnym kierunku i wszystkie bzdury zostaną, a cięcia dotkną głównie wydatków rozwojowych.

********

No i to tyle. Jestem przekonany, że ta wizja jest realna i jest do przeprowadzenia. Obecne pokolenie polityków tej wizji nie podejmie i nie zrealizuje, ale kto wie, kto wie, co będzie dalej...

Fascynuje mnie polityka. To gra, w której naprawdę o coś chodzi. Żadna inna nie skupia w sobie wszystkich dobrych i złych stron ludzkiej duszy. A poza tym to Hala Madrid!!! Moj mail: fmigaszewski (at) gmail . com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka