Jako ktoś kto lubi samochody, trochę zna się na ludziach, jestem często fatygowany jako „adwokat diabła”, czyli taki domowy rzeczoznawca w sytuacjach kiedy to ktoś chce kupić auto. Kiedy sprzedawca gada głupoty, ja z tym swoim miernikiem grubości lakieru kupionym na Allegro i latarką Mag Lite łażę koło auta, mierzę szczeliny, odwijam wykładziny spisuje numery z szyb i kładę się na chodniku w najbardziej deszczowy dzień. Pstrykam też dziesiątki zdjęć z rozdzielczości 5M-Super Fine, bo wtedy mogę sobie już na spokojnie w domu przy kawce powiększać foty nawet 100 X. Czasami dochodzi do sytuacji wręcz groteskowych. Pomagałem koledze kupić tak modnego teraz SUV-a, i zdemaskowałem kolejnego - szóstego już szmaciarza, który sprzedawał bite auto. A kolega zamiast skopać tyłek temu nieuczciwemu sprzedawcy ryknął na mnie :”Nooo! W ten sposób to my auta nigdy nie kupimy!” Po następne auto pojechał sam. Do Poznania. Wrócił bitym SUV-em w którym pod Wrześnią wybuchnęła chłodnica.... Bywa... Nauka kosztuje....

Bywa że jako absolwent KUL, jestem pytany: co zrobić? Koleżanka miała dobre europejskie auto. Ja wiem, wiem że słowa „dobre auto” i „europejskie” to antynomia w czystej postaci, dlatego też w krajach w których auta służą do ciężkiej pracy a nie do zadawania szyku i karmienia serwisów, czyli w Azji, Birmie, Afryce, czy od kilku lat na Syberii zobaczymy tylko Toyoty, Stare Nissany, Hyundaie, i Kia. Zaś nie zobaczymy tam Xary Picasso.

No więc koleżanka miała dobre europejskie (sic!) auto. Peugeota. Ale zapragnęła mieć AMERYKAŃSKIE, i miała rację! Auta wygodne, kanapowe, automatyczna skrzynia biegów, tempomat, silnik V8... Powiedziałem jej jednakże że takie auto kiedy jest dobre, to jeździ latami i jest przyjazne do założenia instalacji gazowej LPG. Ale skatowane staje się skarbonką bez dna. Ona na to że że tam ma brata i ten brat się zna i znalazł jej prawdziwą „perełkę”. Przypłynęło w kontenerze. Auto duże, piękne, zadbane, a wewnątrz jeszcze pachnące nowym autem i świeżą „skórą”. Koleżanka szybko (czytaj ze stratą) sprzedała rocznego Peugeota, kupiła amerykańca, i zaczęła się cieszyć wspaniałą jazdą. Z tym tylko, że trapiły ją ciągłe małe usterki elektryki. Jakieś pierdoły - ale jednak. A ona właśnie po to sprzedała Peugeota, aby nie oglądać rano mrugających chaotycznie kontrolek, nie jeździć rok z kontrolką Check Engine, i nie mieć po pół roku zmatowiałych „szkieł” reflektorów z tandetnego plastiku. Pojechała do mechanika "od amerykańców", który odkręcił progi, a tam piach i muł! Auto było po powodziowe, tylko perfekcyjnie odpicowane. Co zrobić? - zapytała koleżanka. Trzeba je rozebrać do ostatniej śrubeczki i złożyć ponownie. Miesiąc roboty, koszt robocizny + części = 20 tys. PLN.
20 tysięcy to dużo jeśli za auto dało się 40tys, sprzedając uprzednio rocznego Peugetoa kupionego za 56tys. Można też auto sprzedać. I tu był dylemat sumienia, czy MÓWIĆ, że auto jest zalane i sprzedać za 15 tys.PLN, czy NIE MÓWIĆ, że auto jest zalane i sprzedać za 35 tys.PLN. Słowem sumienie koleżanki kosztuje 20 tys. PLN. To już wiemy :)
Ja doradziłem koleżance uczciwość, bo jak koś będzie miał wypadek, to obciąży to jej sumienie. Niech sprzeda auto za 15 tys\PLN, i różnicę w cenie potraktuje jako koszt szkolenia.
Z bratem – idiotą – trzeba zerwać kontakt raz na zawsze.
Jak postąpiła? Nie wiem....

Czemu piszę te historie samochodowe? Ano temu, że na biednych zalanych terenach wiejskich mało które auto ma Auto Casco. Ba! Auto Casco. Znam region Polski (woj. zamojskie) gdzie posiadanie OC jest swoistą ekstrawagancją i zbędnym asekuranctwem. I teraz te dziesięcioletnie VW Golfy, VW Pasaty kombi i Ople Vecta pędzone olejem opałowym ( czyli 80% aut w Radzyniu Podlaskim) stoją zalane po dach mętną wodą. Nadają się w zasadzie tylko na złom, ale że nie miały Auto Casco po domyciu i wysuszeniu pójdą na sprzedaż . "Wypłyną" (ale zgrabnie - wypłyną :) w miejscach gdzie nie było powodzi. W Olsztynie, Białymstoku, Gorzowie Wlkp. i Suwałkach. Ilu sprzedawcom wystarczy sumienia żeby napisać „AUTO POPOWODZIOWE” . Ilu pojawi się picowników na zalanych terenach. Czy wreszcie państwo Polska pokaże rację stanu i wpisze te auta (w ramach akcji likwidacji szkód) do bazy VIN jako popowodziowe, ot tak dla bezpieczeństwa innych nabywców.
Tyle pytań, i żadnej odpowiedzi.
Ale czyż te odpowiedzi nie są oczywiste...
Robert Fryczkowski
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka