Mieszkam w ładnej okolicy, po której warto czasem przejechać się rowerem. Ale że w domu są dwa rowery z ramą postanowiłem dokupić trzeci – damkę, na okoliczność przyjazdu gości, czy też mojej dziewczyny. Miało to być coś absolutnie prostego, niedrogiego, bezobsługowego przez 5 lat i niekuszącego. Potencjalny złodziej rowerów powinien na widok tego roweru szyderczo wydąć wargi, przewrócić oczami i pogardliwie splunąć...A następnie poszukać czegoś bardziej godnego uwagi.
Lublin z racji dużej ilości agro-klientów jest dobrym miejscem do zakupów produktów z sektora low-budżet. Na Placu Zamkowym są dwa sklepy z rowerami; jeden, istniejący - od zawsze - jest zorientowany na klienta lojalnego cenowo, oraz drugi - mniejszy - celujący w klienta aspirującego. Oczywiście ja wybrałem ten pierwszy. Wszedłem, a tam dużo ładnej tanizny w równych szeregach. Na wieszaku wypatrzyłem coś odpowiedniego. Skromna damka o nazwie Livia, w kolorze jasno-bordowym, wprawdzie bez przerzutek, ale za to z uroczym koszyczkiem w stylu francuskim i taką plastkową niby siateczką, chroniącą letnią sukienkę przed wkręceniem w szprychy tylnego koła. Dogadałem się ze sprzedawcą, że jeśli wezmę Livię teraz, za gotówkę, to podmienią mi siodełko na dużo wygodniejsze żelowe ze sprężynami i jeszcze dołożą lampkę LED. Czyli prawie wypas :)
Ale póki co, rower ciągle wisiał na wieszaku, 260 PLN ciągle było w mojej kieszeni a ja się zastanawiałem – a może kupić lepszy? Bo ten rower był fajny, ale jakiś taki dramatycznie spartański...
„Ale on jest piękny...” Wyszeptała stojąca obok mnie kobieta. Mała ze 38 lat, a wyglądała na 45. Była chuda z przepracowania, miała chudą twarz i nieco zapadnięte oczy. Ubrana była czysto, schludnie i tanio. Bardzo tanio. Słowem wyglądała tak, jak wygląda wiejska kobieta, którą mąż, dzieci a później synowe eksploatują bezlitośnie aż do śmierci technicznej, po czym złorzecząc penetrują szafy w poszukiwaniu oszczedności.
Pomyślałem że jej szept „ale on jest piękny...” to zwykły sarkazm i nawet chciałem coś w tym klimacie podrzucić o wyższosci ram z lanego żeliwa nad tymi z kevlaru, ale nie! Ona patrzyła na ten rower z taką radosną nabożnością jaką widziałem na twarzach ludzi pielgrzymujących do Lourdes. Staszek! Zawołała radośnie. Staszek! Zobacz! Jaki on jest piękny! Staszek – zapewne jej mąż/partner wyglądał obleśnie. Mały grubas z napiętą na brzuchu przepoconą koszulą i nie domykającym się kołnierzykiem... Cały jakiś wytłuszczony, zaniedbany - słowem oblech...
Nie był biedny, tylko właśnie był obleśny. Można było być stuprocentowo pewnym, że ma grzybicę stóp, odparzenia pachwin, i próchnicę zębów, ale też że „żadnej nie przepuści” (każdą wyrucha) a potem tym się ochoczo chwali swoim kolegom, głośno przy tym rechocząc... Brrrr...
Staszek którego nazwałem skrótowo i chyba trafnie - knurem, nie był zainteresowany żadnym rowerem. Wziął kobietę za ramię i powiedział;
no chodź już! Ona jednak nie dawała za wygraną. Staszek, ten mój rower to już zupełna ruina, on tak ciężko chodzi... Jej partner - knur jednak nie słuchał i coraz bardziej zniecierpliwiony ponaglał ją do wyjścia, strofując: no chodź już, nie mamy czasu...No chodź! Mówił do niej jak do głupiego pieska!
Swoją drogą nie chcę sobie nawet wyobrażać jak wyglądał jej rower, skoro ta skromna, tania damka wprawiła ją w taki piękny zachwyt...
Staszek! – walczyła dalej – kup mi go! Przecież ja robię codziennie w obie strony 23 kilometry... (sic!?! Pewnie bidula dorabia w jakimś przydrożnym barze i wraca nocą 11 kilometrów do domu nieoświetlonym gruchotem a kierowcy przez CB-radio wzajemnie się przed nią ostrzegają.)
Staszek – knur pozostał jednak zupełnie nieczuły i bezpardonowo wywlókł - bo trudno to inaczej nazwać - swoją partnerkę ze sklepu, szarpiąc ją za rękę... Takiego braku empatii, graniczącego wręcz z patologią to ja jeszcze nie widziałem! Jak słowo daję!
Ta historia dość mocno zapadła mi w pamięć, choć takich historii każdego dnia są setki i tysiące. Ale pompując koła w damce tak sobie dziś pomyślałem; kim będzie Staszek w kolejnym wcieleniu? Pewnie będzie tym samym czym jest teraz – knurem, tyle że w kojcu z plastikowym euro-klipsem w uchu i poidłem w kącie. A skoro on wróci do korzeni to kim będzie ona?
Skoro on będzie knurem, to ona będzie na 100 % wegetarianką pomykającą po parku pięknym holenderskim rowerem w kwiaty...
To pewne! :)
Robert Fryczkowski
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości