Było to wiele lat temu. Warszawa była brudnym miastem po którym nie można było chodzić boso (tak jak można dziś) , ale dla młodego zbuntowanego nastolatka jakim byłem nie miało to żadnego znaczenia. Szedłem ubrany we flanelową kraciastą koszulę, jeansy ELPO, buty na rzepy no i mój stary wojskowy prochowiec. Ponad miarę wysoki, lekko zgarbiony, z założenia pochmurny szedłem do sklepu elektronicznego na ulicy Emilii Plater po lampę EF80 do radia. A budowałem wtedy negadynę superreakcyjną. (Skąd pamiętam takie detale? A stąd, że jak się nie garuje wódy i nie pali żadnych świństw to mózg nawet po latach pracuje jak żyleta...:)* ) Była słoneczna sobota ok g.12... Aż tu nagle, zupełnie przypadkowo, nieoczekiwanie, czyli jak to piszą w komiksach – Wtem! Zeszliśmy się z trzech stron jednocześnie w jeden punkt. Moja mama mój ojciec i ja... Każdy z nas szedł w inną stronę za swoimi sprawami, a mieszkaliśmy wtedy 40 kilometrów od Warszawy, posługiwaliśmy się różnymi środkami transportu, i nie było jeszcze wtedy telefonów komórkowych do notorycznego bezsensownego zdzwaniania się i pytania w koło: „gdzie jesteś?”. Była za to cisza, był spokój, były dwa kanały TV (była jedynka i dwójka, ale dwójka tylko 5 godzin i do tego „śnieżyła”) i był słoneczny sierpniowy dzień. No i my troje – na rogu ulicy Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. I pewnie żadne z nas by tego spotkania nie zauważyło gdyby nie mama, która wykrzyknęła! Co wy tu robicie?! Była młodsza, promienna i radośnie zaskoczona spotkaniem. Stanąłem jak wryty, mój ojciec również. Spotkanie faktycznie niezwykłe. Mama, uśmiechnięta i pozytywnie zaskoczona powiedziała: „Co za niezwykłe spotkanie! Żeby to uczcić chodźmy na lody!” A starsi warszawiacy pamiętają, że tuż obok był Hortex i były tam serwowane pyszne lody o mało wyrafinowanej nazwie Ambrozja.... (Teraz takie lody można zjeść w kawiarni Chłodna róg Żelaznej). No ale ja byłem zbuntowanym nastolatkiem dla którego lody ze starymi to był po prostu obciach w czystej formie, a ojciec spieszył się z jakimiś papierami (jeszczenie było e-maili!) do ministerstwa rolnictwa. Więc się grzecznie pożegnaliśmy i jak to w życiu - każdy poszedł w swoją stronę....
Minęły lata a mnie się przypomniało tamto spotkanie, tamten dzień i tamto słońce...Tamta chwila już się nie powtórzy. A teraz gdybyśmy się zeszli, pewnie poszli byśmy na pyszne lody i dobre przedłużane espresso ale jak wiadomo – najlepsze rzeczy zdarzają się tylko raz w życiu. Ale ówczesny entuzjazm mojej mamy, i jej autentyczna radość z naszego spotkania jeszcze po latach wywołuje uśmiech i budzi ciepło w sercu...
I nie ma to żadnego znaczenia, że wtedy nie poszliśmy na lody, skoro nawet teraz, w sercu czuję ich smak :)
RF.
*To taka cienka aluzja do frajerów otumanionych dymem marychy, którzy domagają się legalizacji tego gówna...
Moją pasją jest świadome, spokojne szkolenie, konsekwentna edukacja i poznawanie świata. Moją pasją jest Piękna Trębaczka, konie i magiczna telegrafia....
Moją pasją jest życie....
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości