galopujący major galopujący major
67
BLOG

Moja impreza u Leskiego

galopujący major galopujący major Polityka Obserwuj notkę 30

Imprezę u Krzysia Leskiego  zacząłem od Katynia Andrzeja Wajdy. Żona mnie samego puściła, bo dzięki nieocenionemu Krzysztofowi Kłopotowskiemu wiedziałem, że w filmie gołych bab nie uświadczę.  Film jak film początkowo trochę jak na Plebanii, potem zaczął się powoli rozkręcać, aby końcową sceną uderzyć mnie niczym  obuchem w łeb. Poraniony mentalnie i estetycznie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) doczłapałem się jakoś do hollu Multikina i dzwonię do Azraela. Ten czekał na dwie Panie, które się chyba spóźniły więc postanowiłem wykorzystać jego bezczynności i poprosiłem żeby w trakcie zakupów kupił mi jakiś soczek, którego i tak w efekcie nie kupił.

Jadę więc samemu do tej prawicowej hordy męczenników słusznej sprawy, choć wcześniej miałem nadzieje, że puszczę Azraela przodem co by pierwsze ciosy wyłapał. Przed domofonem widzę jakiegoś jegomościa z upragnionym sokiem, myślę sobie jak z imprezy to coś wcześnie zaczęli i pewnie popitki zabrakło.

- O widzę chyba na tą samą imprezę, do Leskiego – zagajam, a jegomość coś tam siłuje się z domofonem

- Tak, cześć Jacek

No i teraz myślę, jaki Jacek tasuje szufladki blogowe, ten nie , ten chyba też nie

- Jacek, Jacek Ka- no Jacek Ka,  od razu żarówa zaświeciła się pod kopułą, no ten Jacek nieprawak, Jacek centrak, pogromca Venissy, blogowe ego sondażowi.

Wchodzimy razem do groty Leskiego wita nas jak się później okazało kochana Ka, wleczemy się do centrum tego różnymi pokojami mieszkania zagmatwanego i na wstępie poddany zostaje testowi. Kto to jest zgadnij major - pyta mnie gość w marynarce, który jak się potem okaże pierwszy rozpił moją weselną flaszkę a łeb ma tęgi prawie jak profesor Sadurski. Myślę kim jest osoba mi przedstawiana i coś mi świata, że może tatarstan, ale jak nie to będzie plama więc cichcem szepczę, że nie wiem. Podpowiadają Białoruś, myślę tatarstan, ale dalej grzeczność czy strach i nieśmiałość zwycięstwo nad mym rozumem i intuicją wciąż biorą.

-Tatarstan- krzyczy nagle barakuda (to ten w marynarce) a ja o rany jakbym nie był taki strachliwy to bym  znakomitej inteligencji  swej dał popis na wstępie. Potem poleciało już  z górki.Tatarstan opowiada mi o słynnej swej nalewce, ze składu której zapamiętałem tylko spirutus i coś tam, ale zapach nalewka ma po porstu zniewalający. Wchodzą coraz to nowi goście a ja raz po raz rewiduje poglądy na temat mojego prywatnego wyobrażenia poszczególnych blogerów.

Woodya – myślalem, że starszy, hr.Ponimirski tym bardziej, a tu dwóch gości w moim wieku i do tego nie przepadają za PiSem. Cóż Panie chcieć więcej. Ponimirski od razu się pyta czy ja naprawdę jestem taki socjalista, a ja że skądże, to tu w salonie robią ze mnie lewaka, a że towarzystwo lewackie szlachetne jak wino stuletnie to i ja lewakiem być muszę. Potem składam Ponimirskiemu gratulacje, że on to liberał, ale niemalowany i PiSowi mordki nie liże tylko tak jak Millera tak i Kaczyńskiego od liberalnej strony zajeżdża. Ale to wcale nie jest trudne krzyczy coś w tłumie razem z Jerzym Maciejowskim, który ma blog w formie nowego Kapitału Marksa, tyle, że o niebo ciekawszy. Trudne, trudne krzyczę, bo  pełno liberałów w salonie, a gdy Kaczory co rusz walą coś o socjalu, to te liberały morda w kubeł i udajemy, że niby przejściowe trudności na ścieżce drogi do kapitalizmu rodem z powieści Dickensa.

Dysputa była wielce ciekawa, ale musiałem jej niestety poniechać, gdyż ktoś (chyba dama) ciągnie mnie usilnie za rękaw, albo mi się tak wydaje.To ustronna, która twierdzi, że do Leskiego przyjechała specjalnie z Holandii w pierwszej kolejności, aby mnie zobaczyć. Nogi się pode mną ugięły, no może jedna noga, bo dawno nikt mi takiego komplementu nie zasadził. Siadamy więc na wolnej kanapie, uważając co by kota nie zgnieść, jak to kilka godzin później udałoby się Łysakowskiemu (gdyby nie moja bohaterska interwencja) Rozmowa klei się jakbyśmy się znali od lat paru co najmniej, widać co blog to blog, a co salon to salon. Ustronna wódki nie pije, pije zaś Ponimirski tylko, że nie ma z kim bo wszyscy winek się raczą. Szukam więc dla niego kompana w międzyczasie nalepiając sobie na pierś swój nic niepodrabialny.

Nagle do pokoju wchodzi profesor uzbrojony w szacowną whiskacza flaszkę i spokojnie podąża do baru, czyli gdzieś w okolice zlewozmywaka. Widząc, mą ksywę „To Pan żeś mnie na blogu chciał przesłuchiwać –zaczyna i już wiem jak czuł się Brutus patrząc w oczy swego Cezara. Jąkam się niewyraźnie, a profesor opowiada mi jak to od kuchni (jego kuchni) cała afera wyglądała i przyznam się, że mu wierzę. Pokuta jakaś być jednak musiała, bo co mnie professore w tłumie spotykał to wspominał, a to ty żes na moim blogu to i tamto. Podziw mój jednak rósł z godziny na godzinę patrząc jak nasz Florenczyk miesza wszelkie rodzaje najrozmaiszego alkoholu i mimo to nadwyraz mocno się trzyma. Tak czy inaczej z profesorem trochę sobie jeszcze pogaworzyliśmy, po czym wpadłem na Rybitzkiego, którego specjalnie dla mnie wyszukała ustronna.

Rybitzky okazał się takim jakim go maluje niechętny mu beton pisowski, czyli miłym facetem do gadki, z którym po przełamaniu światopoglądowych lodów, da się bez zaciekłości pogadać. Z tego powodu przyszłości w jego partii mu chlubnej nie wróżę.

W drodze do najniższego sedesu świata jaki u Ka i Krzysia Leskiego jest wbudowany zagadnęła mnie Marta Wawrzyn, która z wrodzonym pazurkiem wściekała się na mad doga, że ten u jakiegoś Czocha na zamku przebywa. Mogę po niego pojechać mówię, ale chyba nie wiedziałem co mówię, bo ten Czoch to się gdzieś koło Wrocławia znajduje. Pieprzyć psa hardo krzyknęła Marta i trzeba przyznać, że nawet jak się wścieka to ma to swój urok. Okrzyk ten wyłapał Leski Krzysztof i nuż do kompa pobiegł to donieść. Potem gadałem z Budyniem trochę o jego kapeli a trochę o tym, że jego ojciec mnie czyta (budyniu seniorze podrawiam) Budyn zastrzegał się, że nie pije, choć w pewnym momencie nieźle nim wiało przed barem. Ale kto wie, być może to przeciąg.

Podróżując pośród pięćdziesięciu pijanych blogowych pielgrzymów natknąłem się na małżeństwo Janke  i dałem się złapać na kolejny lep salonowych obietnic, szerząc przy tym szacownej parze właśnie co dopiero ukutą teorię, jakoby każdy z nas jest komunistą bo wszyscy czujemy się współwłaścicielami salonu 24. Z przemiłą Panią Bogną i je sympatyczną koleżanką porozmawialiśmy o konkurencji, a z Igorem o szansach na częstsze wyjście z salonem do reala, ale nie tego hipermarektu. W końcu real u Leskiego nie okazał się taki straszny.Adama Tezeusza rozpoznałem od razu (dobra dusza salonu) podobnie xieżną, która swymi manierami nadal winduje salon na niedostępne dla innych wyżyny.

Rolex okazał być się moim ziomkiem z najrówniejszej części naszej Ojczyzny wali wódę bez przepity (stara szkoła, a nie to co my mydłki postmodernizmu) no i mam wrażenie, że nadawaliśmy na tych samych falach, choć światopoglądowa dzieliła nas przepaść. Może dam ci spokój Rolex rzekłem w chwili słabości, a on na to, że owszem może to on raczej mnie blogowo szturchać nie będzie, choć obaj wiemy, że jakoś do tej pory raczej się spinać nie mieliśmy okazji. Zresztą Rolex wpisał mi kiedyś na blogu „Pan jest jedyny lewak jakiego ja czytam więc doceń to Pan” No doceniłem, a jakże i z tej również okazji ochoczo Rolexowi wódki nalewałem nawet jak Kuba Stempski oblał go colą, z winy tego Igły niemiłosiernie biodrami pląsającego.

Późniejsza dyskusja między Bartkiem Węglarczykiem a Igorem Janke była zażarta, coś o polityce wschodniej mało słyszałem, pamiętam tylko, że rzekłem, iż nikt nie lubi jak żona strzela focha, toteż Unia Europejska nie jest zachwycona naszą w sprawie dnia bez kary śmierci postawą. Tradycyjne dziamganie o polskiej prasie kończyłem z Martą Wawrzyn próbując wywróżyć powstanie nowego dziennika, do którego parę osób z salonu mogłoby pisać.

Wracać miałem z Azraelem, ale ten już orbitował bez cukru, więc tym bardziej ja moskiewski propagandzista  musiałem się  naszym ruskim szpiegiem zaopiekować. Miałem też zabrać ustronną, której poszukiwaliśmy w całym mieszkaniu, ale jak się okazało nasza Holenderka, która co rusz wcześniej drinki mi donosiła (za co dziękuję), poszła na chwilę na spacer.

Podczas oczekiwana na spacerowiczkę Parakalein  (facet trzymał w ryzach jako taki porządek na imprezie) opowiedział mi historię o trójnogim piłkarzu noworocznej piłki śniegowej, co przyznam wprawiło mnie w osłupienie. Ale powoli trza było się zbierać do domu w końcu była już 6. Jeszcze tylko krótka rozmowa od serca z kochaną Ka, po której zrozumiałem dlaczego inaczej jej nazwać się nie da, no i że Krzysiu jest wielkim szczęściarzem, i trza do domu.

Pożegnałem się wtedy ze wszystkimi po dwa razy  (z Tezeuszem trzy, który jeszcze raz życzenia weselne mi złożył) i zabrałem ze sobą Azraela. Azrael, z którym się umówiłem w tygodniu na piwo, był w stanie był dość wesołym aczkolwiek na Marszałkowskiej zaczęły mu się już mylić kierunki. Na Grzybowskiej z kolei zamiast zalać bak za okrągłe 100 PLN, troszkę się mu rączka przekrzywiła i zalał za 166 zł. Ma gest ta nasza lewica pomyślałem i sięgnąłem po resztki waluty w portfelu.

Do domu trafiłem o 7.20, aby po 3 godzinach snu przyjąć rodzinę na niedzielnym obiedzie.

  

        Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email: gamaj@onet.eu About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Polityka