W czasach rządów premiera Jana Olszewskiego, w 1992 roku, pojawiło się pytanie: do kogo należy Polska? Dwadzieścia lat temu nikt jasno nie powiedział, że Polska wciąż należy do tych, którzy w 1944 roku w Lublinie, a faktycznie w Moskwie, powołali PKWN.
Na pytanie premiera Olszewskiego stara się odpowiedzieć Paweł Zyzak. W numerze 39 „Gazety Obywatelskiej” z 28 czerwca 2013 roku pisze on, że niektóre rejony Polski, takie jak Mazury albo Podkarpacie, to letnie i zimowe bazy komunistów. Wymienia nazwiska dwu posiadaczy Mazur: Jaruzelskiego i Kiszczaka.
Należy jeszcze dodać dacze i rezydencje Rakowskiego, byłego naczelnego „Polityki”, ostatniego premiera PRL; rezydencje Kwaśniewskiego, Millera; dacze byłych sekretarzy KC, dacze funkcjonariuszy UB i SB, dacze tzw. naukowców z Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC. Większość z nich zamilkła albo przełożyła nogę przez ideologiczny płot i znalazła się po prawej stronie rynku politycznego.
Sekretarz KC, członek ostatniego Biura Politycznego, zwalczał „Solidarność”, drukował premiera Olszewskiego z napisem na czole: „Nienawiść”. Dzisiaj, kiedy już ma krocie na koncie, były sekretarz KC powiada: „Coś się we mnie oberwało, złamało… Muszę występować przeciw komunie”.
Sekretarz KC nie występuje przeciw komunie, pracując w szpitalu dla trędowatych albo w hospicjum dla nieuleczalnie chorych. Sekretarz występuje, siedząc w swych licznych rezydencjach, także tej na Mazurach.
Mazury znam dobrze, a może bardzo dobrze. Urodziłem się nad samą przedwojenną granicą Polski z Prusami. Po wojnie pracowali u moich dziadków Niemcy, zwani Mazurami, którzy uciekli z Prus przed gwałtami Rosjan. Kilkakrotnie byłem w Prusach, gdy stacjonowały tam sowieckie wojska. Widziałem straszne rzeczy – morderstwa, rabunki, gwałty. We wsi Długie (Langenhöh) widziałem sołdatów, którzy piekli Niemkę na rożnie!
Z sowiecką hołotą współpracowali na co dzień funkcjonariusze UB i PPR z Ełku i z Augustowa. To oni obejmowali dla siebie i dla swoich rodzin najlepsze zabudowania i ściągali do tych zabudowań rabowane w okolicy dobra.
To, co widziałem w dzieciństwie, stało się zaczynem moich dziennikarskich penetracji w końcu lat sześćdziesiątych i w latach siedemdziesiątych. Niektóre reportaże drukowałem w „Kulturze”, w „Literaturze” i w Miesięczniku Literackim. Nigdy i nigdzie nie udało mi się przedstawić całej prawdy o Mazurach. Dominował w prasie, i nadal dominuje, fałszywy obraz „archipelagu ludzi odzyskanych”.
Zapamiętałem szczególnie lato 1976, gdy jako dziennikarz tygodnika „Kultura” odwiedziłem naczelnika Urzędu Gminy Nidzica. Gdy wszedłem do sekretariatu naczelnika, sekretarka powiedziała, żebym sobie siadł i zaczekał, bo pan naczelnik rozmawia z ważnymi panami z Warszawy.
Po jakimś czasie „ważni panowie” dość gwałtowanie wyszli, a właściwie wypadli z pokoju naczelnika. Znałem dobrze obydwu. Jeden był dziennikarzem tygodnika politycznego, drugi pisał felietony w piśmie literackim, a przed 1969 rokiem był korespondentem PAP w Stanach Zjednoczonych. Ten z tygodnika przywitał się ze mną i wyszedł. Felietonista wrócił na chwilę do pokoju naczelnika i podniesionym głosem, zbliżonym do krzyku, upewniał, że naczelnik ma jeszcze szansę, ale to ostatnia szansa.
Nie usłyszałem, żeby naczelnik odezwał się. W ciszy felietonista wyszedł z urzędu, trzasnąwszy drzwiami. Po dłuższej chwili zajrzał do sekretariatu naczelnik. Kiedy sekretarka powiedziała, że jestem z „Kultury”, naczelnik, wyraźnie zdenerwowany, czerwony na twarzy, poprosił mnie do swego gabinetu i spytał: „Pan też będzie mnie namawiał, żebym ostatecznie wysiedlił Natać?”.
Wyraziłem zdziwienie. O wsi Natać nad jeziorem Omulew niewiele wiedziałem. Była Mała Natać i Wielka Natać. Kiedyś, jeszcze w latach sześćdziesiątych, dojechałem do Małej Nataci drogą naturalną od północy. Zobaczyłem przepiękną wieś między lasem i wodami jeziora.
Spytałem naczelnika, dlaczego ma być wysiedlona Natać. Naczelnik wyjaśnił mi, że wieś ma być zajęta przez „ważne figury” z Warszawy. No i dlatego ma być jak najszybciej wysiedlona do RFN.
– A jak nie? – spytałem.
– A jak nie, to mnie wyrzucą na pysk ze stanowiska naczelnika Urzędu Gminy.
– Wysiedli pan wieś?
– Nie ja, to inny wysiedli. Wyrok na wieś już wydany.
Kiedy w 1979 roku odwiedziłem Nidzicę, nie spotkałem już naczelnika, z którym rozmawiałem trzy lata wcześniej. Dowiedziałem się, że tam, gdzie była wieś – 31 gospodarstw nad Omulewem – powstały przytulne dacze wysokich funkcjonariuszy państwa, sekretarzy KC, generałów i znanych dziennikarzy, artystów i naukowców.
W latach osiemdziesiątych przemieszkiwała nad Omulewem zarówno stara, jak i nowa komuna. Przemieszkiwała też stara i nowa opozycja demokratyczna, a ściślej – obok komuny przemieszkiwali nad Omulewem ludzie, którzy w Warszawie funkcjonowali jako opozycja antykomunistyczna.
No więc przemieszkiwał gen. Jaruzelski, a także gen. Kiszczak. A obok, w sąsiedztwie, przemieszkiwał liberalny felietonista, a w stanie wojennym – pułkownik, współpracownik gen. Jaruzelskiego.
Przemieszkiwał również dziennikarz tygodnika politycznego, znany jako przeciwnik stanu wojennego (odszedł z tygodnika). W roku 1983, gdy byłem u niego na imieninach, gościł kilkunastu ambasadorów, kilkunastu pierwszych sekretarzy ambasad i kilku znanych opozycjonistów – także bywalców generalskiej willi przy Ikara w Warszawie.
Między znanymi opozycjonistami nad Omulewem godzi się wymienić znaną w Warszawie dziennikarkę, nobliwą panią, walczącą z komuną. No i warto wymienić dziennikarza i pracownika naukowego, znanego ze swej postawy człowieka liberalnego, związanego ze środowiskiem opozycji demokratycznej.
Sprawa załatwiona od ręki
Latem, a także zimą wpadały do Nataci studiujące za granicą dzieci komuny i opozycji.
Na pytanie, jak w stanie wojennym można było wyjechać za granicę na studia, jest prosta odpowiedz. Wystarczyły dobre znajomości. Liberalny dziennikarz, sąsiad Kiszczaka nad Omulewem, nie od razu poszedł po prośbie do sąsiada. Najpierw złożył wizytę swemu przyjacielowi Rakowskiemu. Wiarygodny świadek tej wizyty opowiada, że rozmowę zaczął dziennikarz tygodnika:
– Słuchaj… – powiedział do Rakowskiego – Cholera, muszę wysłać dzieci na studia do Stanów, no i sam chcę wyjechać na rok, półtora roku… Duszę się tu, w tej pieprzonej opozycji…
Rakowski podniósł słuchawkę głośnomówiącego telefonu, wykręcił numer i spytał: – Czesław? Słuchaj, jest u mnie (tu wymienił nazwisko liberalnego dziennikarza). On mówi, że jesteś jego ulubionym generałem, no i…
Kiszczak przerwał Rakowskiemu: – Powiedz mu, że jest moim ulubionym dziennikarzem.
Rakowski kontynuował: – No i on chce wysłać dzieci na studia i sam chce…
– Zapraszam go na kawkę i dobry koniak – odezwał się Kiszczak. – Sprawa będzie załatwiona od ręki!
Liberalny dziennikarz wyjechał na rok do USA, a jego dzieci rozpoczęły studia na Harwardzie i w Austin. Po roku dziennikarz z żoną wrócił do Warszawy i nad Omulew. Zaczął być obrońcą wypędzanych mazurów!
W stanie wojennym droga do Nataci była zagrodzona żelaznym szlabanem. Mimo tego szlabanu – zajrzałem do byłej wsi w 1985, a ostatni raz w 1987 roku. Zobaczyłem obrazki nadające się na film.
Oto dziatki z domów komuny i dziatki z domów opozycji demokratycznej kąpały się, pływając na materacach, na kajakach i żaglówkach. Syn dziennikarza, dziś znana postać w liberalnych, żeby nie powiedzieć: prawicowych mediach drukowanych i elektronicznych, pływał z generalską córką.
Córka znanego opozycjonisty leżała na materacu razem z synem człowieka stanu wojennego, czerwonego bydlaka.
Minęły lata i w nowej Polsce, nad Omulewem i gdzieś indziej, można zobaczyć już trzecie pokolenie komunistów – komunistów wyniańczonych na kolanach generałów, pułkowników, peerelowskich sędziów, prokuratorów, zbrodniarzy stanu wojennego. Powstają książki, wspomnienia o tatusiu – generale, o babuni – pułkowniku. Generał w 1970 uśmierzył bunt stoczniowców, a w 1982 uratował Polskę. Babunia walczyła z polskim faszyzmem i kazała rozstrzeliwać żołnierzy NSZ.
Można zobaczyć trzecie pokolenie komunistów, wykształconych na zagranicznych uniwersytetach, komunistów – dziedziców i udziałowców banków, fabryk, gazet, telewizji, radia, wydawnictw książkowych i agencji reklamy. Wszyscy oni lokują swoją przyszłość na prawo od centrum, nigdy na lewo i mają upierzenie aniołów nowej Polski.
Dwutygodnik „Prawda jest ciekawa Gazeta Obywatelska” wydaje Solidarność Walcząca. Nasza redakcja mieści się we Wrocławiu, natomiast gazeta dostępna jest na terenie całego kraju. „Prawda jest ciekawa Gazeta Obywatelska” porusza tematykę społeczno-polityczną, kładąc szczególny nacisk na promocje idei solidaryzmu społecznego i uczciwości w przestrzeni publicznej. Zależy nam również na aktywności naszych czytelników, tak aby stać się miejscem działalności obywatelskiej ludzi, którzy nie odnajdują dla siebie przestrzeni w głównym nurcie, zarówno medialnym, jak i politycznym. Jesteśmy dwutygodnikiem, który nie tylko krytykuje i wytyka błędy władzy, instytucjom państwowym i osobom zaangażowanym w życie publiczne w naszym kraju, ale również przedstawia własne propozycje usprawnienia funkcjonowania państwa i obywateli w jego ramach. Nasz adres - gazetaobywatelska.info
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka