geoal geoal
1072
BLOG

Analiza "sprawy Rońdy"

geoal geoal Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Osobie prof. Rońdy poświęciłem notkę, prezentującą jego drogę zawodową na tle prof. Słomki, który z pozycji zwierzchnika dbającego o wysokie standardy etyczne, skrytykował zaangażowanie w sprawy "poza jego kompetencjami". Natomiast z powszechna krytyką spotkała się wypowiedz prof. Rońdy w programie telewizyjnym, różnice dotyczyły ostrza tej krytyki.
"...doszczętnie i raz na zawsze się skompromitował. Podważył nie tylko własny autorytet, ale całego środowiska" grzmiała jedna strona politycznego sporu
"popełnił błąd, zachował się honorowo, rezygnując z zajmowania się tą sprawą"- słyszeliśmy z drugiej strony, choć trzeba też odnotować nieliczne głosy poparcia Udany blef Profesora Rońdy !
Właśnie, padło nieśmiertelne "strony politycznego sporu", wskazujące, że dziś nie można zajmować się oceną postaw i zachowań postaci środowiska naukowego, bez uwzględniania politycznego kontekstu.
Odwołam się do doświadczenia osób, które mają za sobą kilkuletnie pobyty na uczelniach wyższych, do tych dykteryjek o naukowcach, opisujących często ich dziwactwa, ich szalone pomysły, których często byliśmy ofiarami, a dziś z perspektywy czasu potrafimy spojrzeć na nie z dystansu, ocenić właściwie. Odwołam się klasycznej już historii:
Stefan Banach (1892-1945) nie znosił dostosowywać się do formalnych procedur akademickich, więc gdy zarzucono mu, że będąc znany na całym świecie ze swoich osiągnięć naukowych nie ma doktoratu, to zaproponowano mu zdawanie egzaminu – Banach jednak odmówił. Więc jego koledzy wymyślili podstęp. Na samą pracę doktorską wzięli niepublikowaną publikację Banacha, a egzamin… Banach był entuzjastą dyskusji naukowych, w związku z tym, jak usłyszał, że jest grupa osób, która chce przedyskutować z nim szereg problemów, niesłychanie się zapalił. Po przybyciu na spotkanie z tą grupą z zapałem odpowiadał na wszystkie pytania i bardzo był zdziwiony, gdy następnego dnia się dowiedział, że właśnie zdał egzamin doktorski.
 "jego koledzy wymyślili podstęp" - czy to nie jest synonim blefu?.
 Aby nie sięgać tak daleko w czasie, wszak wielkich profesorów już nie ma :-), powojenna opowieść, dziejąca się w murach AGH, a pada w niej nazwisko Tadeusza Słomki, lecz zacytuję inny fragment z tekstu Prośba do Jego Magnificencji Rektora AGH Tadeusza Słomki  "wiekopomną historyjkę zapisaną w annałach Wydziału Geologicznego AGH w Krakowie":
 Krańcowym przeciwieństwem nobliwego profesora Świdzińskiego, o którym pisałem w poprzednim rozdziale, był profesor Bolewski nazywany przez studentów "Bolem". Był to człowiek rubaszny i bardzo wesoły, co nie przeszkadzało, że świat nauki go uznał za ojca współczesnej mineralogii. A wiedzę miał tak wielką, że wolno mu było więcej niż zwyczajnym ludziom. Jedną z fanaberii tego uczonego był brak tolerancji dla wszelakiego sprzeciwu wobec jego racji w sprawach naukowych.
Pewnego razu Bolo pokłócił się z asystentem imieniem Bazyli, którego szczerze nie znosił, między innymi za to, że był niskiego wzrostu i miał przykry zwyczaj bezustannego zadawania pytań, jak mu się nad wyraz pochopnie zdawało dla nauki ważnych. Kiedyś, gdy Bolo pracował skupiony w swoim gabinecie magister Bazyli co piętnaście minut wpadał z jakimś pytaniem, zawsze bez pukania. Przy którymś z kolejnych pytań Bolo popadł w furię i wyrzucił go za drzwi rycząc za nim na cały korytarz, że jest skończonym chamem, prostakiem i jeszcze na dobitkę kutasem złamanym. Magister Bazyli chama i prostaka Bolowi odpuścił, lecz złamanego kutasa mu nie podarował. A że świeżo, co wstąpił do PZPR-u, młodszym czytelnikom wyjaśniam, iż była to Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, poczuł się pewny siebie i podał wielkiego Bola do Sądu Koleżeńskiego przy naszej katedrze. Z początku dumny Bolo nie zgadzał się stanąć przed obliczem sądu, lecz po jakimś czasie, z tajemniczą miną zmienił zdanie. Sąd Koleżeński katedry zebrał się w wielkiej Auli mojej Almae Matris Akademii Górniczo - Hutniczej, a w jego składzie zasiadła cała starszyzna Wydziału plus sekretarz partii, którego się wszyscy bali jak ognia i jak się to mówi, nikt mu nie podskoczył.
Ale nie znaliście Bola. Gdy Sąd Koleżeński rozpoczął obrady pod aulą zebrali się ludzie z całego wydziału, na pierwszy rzut oka około stu osób. W oczekiwaniu na finał, podnieceni uczeni robili zakłady, co do sentencji wyroku. Obrady sądu trwały wyjątkowo długo, co mogło wskazywać na zażartą dyskusję nad występkiem Bola.
Po jakichś dwu godzinach uchyliły się wreszcie ciężkie drzwi od auli, zza których wychylił głowę podniecony Bolo i z satysfakcją w głosie obwieścił zebranym:
No, już im udowodniłem, że Bazyli to kutas, a zaraz im udowodnię, że kutas złamany. - I ponownie zniknął
za wielkimi drzwiami.
Jak powiedział tak zrobił.
Ta niecodzienna opowieść jest nie tylko śmieszna, lecz, co bardziej istotne, świadczy również o tym, że nawet w tamtych czasach, gdy uczelniami trzęśli sekretarze partii, autorytet nauki nie dał się zwariować. Bolo mnie również nauczył, że to wcale nie prawda, iż prawdziwy profesor to wyłącznie mędrzec. Bowiem Bolo mi pokazał, że równie ważnym, jeśli nie ważniejszym jest by miał osobowość, która skutecznie wpływa na innych, poprawia im samopoczucie, wzmaga temperament, poszerza wyobraźnię i co najważniejsze budzi ochotę do życia i działania. Do tego musi mieć jeszcze polot, wrodzony instynkt aktorski, odrobinę malarskiej fantazji i morze dobroduszności.
Ale to jeszcze nie wszystko. Prawdziwy profesor musi się jeszcze umieć bawić tym, co robi...
"

Wyrastaliśmy w duchu "A wiedzę miał tak wielką, że wolno mu było więcej niż zwyczajnym ludziom", wybaczaliśmy dziwactwa, a koledzy pomagali tym swoim często niezgułom życiowym w codziennej egzystencji, nie zapominajmy dziśo tym. Po tym przydługim wstępie, przystępujemy do prezentacji okoliczności związanych z tzw. "sprawą Rońdy".
Jacek Rońda to człowiek, w którego życiorysie brak akcentów zaangażowania politycznego, jednak najprawdopodobniej za sprawą prof. Witakowskiego (profesor nadzwyczajny AGH, Wydział Górnictwa i Geoinżynierii, Katedra Geomechaniki, Budownictwa i Geotechniki) prowadził obrady I Konferencji Smoleńskiej. Mimo swoich kwalifikacji w zakresie balistyki, silników lotniczych, nie wygłosił żadnego referatu. Później zaangażował się w charakterze eksperta w prace Zespołu Parlamentarnego. We wtorek 5 lutego o godzinie 10:00 rozpoczęła się konferencja naukowa „Debata Smoleńska” organizowana przez Stowarzyszenie "Doktoranci dla Rzeczypospolitej", która jest kluczowa dla zrozumienia wydarzeń z następnych miesięcy.
Moderatorem debaty był prof. Rońda, który zadawał dodatkowe, dociekliwe pytania np. do dra Szuladzińskiego, sugerujące własną wiedzę w temacie defragmentacji szczątków samolotu, uczynił ironiczną uwagę do zajścia lotniczego z udziałem Benedicta. Trafnie jego zachowanie opisał jeden z blogerów, posługujący się barwnym językiem:
"Odrobinę przeszkadzały mi aspiracje prowadzącego, profesora Jacka Rońda, dało się zauważyć ciągotki „szołmeńskie” i parcie na „samca-alfa”, ale uwagi merytoryczne łagodzą ambicje profesora, trafiał celnie, wiele razy".
Jakie referaty były istotne?. Nie aspekty prawne, socjologiczne, nie analizy historyczne wypadków lotniczych, tylko namacalne efekty badań technicznych, sprowadzające się do trzech nazwisk: Berczyński, Binienda, Szuladziński. Właśnie te referaty wzieto pod lupę, choćby w tekście W.Czuchnowskiego z dnia 15.03.2013r. Fałszowanie danych technicznych, szkolne błędy i kłamstwa zarzuca ekspertom Macierewicza "Przegląd Lotniczy". Trzej naukowcy z zagranicy pracujący dla zespołu posła PiS Antoniego Macierewicza usiłowali tam obalić dotychczasowe ustalenia przyczyn tragedii pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.
Do tego doborowego towarzystwa zaliczony został "świeży nabytek zespołu Macierewicza prof. Rońda z AGH", któremu poświęcono "osobne miejsce", zawierające wykaz nieścisłości w jego króciutkim komentarzu, sprowadzającym się do życzeń szybkiego powrotu do zdrowia pilota. Zespół Parlamentarny, a zwłaszcza jego przewodniczący jako osoba obyta medialnie zobowiązany był do wyciągnięcia wniosków z tej debaty. Przykładem niech będą problemy z połączeniem poprzez Skype z drem Szuladzińskim, który widać było nie radził sobie z obsługą tego narzędzia (czy trzeba przypominać październikowy "atak hakerów"?), specjaliści medialni powinni wychwycić ciągotki „szołmeńskie” prowadzące do wypowiadania się o tematach, które nie były przedmiotem jego badań.
W połowie kwietnia TVP1 wyemitowała dwa filmy dotyczące katastrofy smoleńskiej. Jeden wyprodukowany przez National Geographic, a drugi autorstwa Anity Gargas. Po emisji w studio na pytania Piotra Kraśki odpowiadali Paweł Artymowicz i ekspert Antoniego Macierewicza prof. Jacek Rońda. Skoro wiadomo kto delegował profesora do wzięcia udziału w tej debacie to można oczekiwać, że zostanie on właściwie do niej przygotowany, bynajmniej nie chodzi tu tylko o "puder na czoło i nos", wszak ten człowiek po raz pierwszy występował na antenie ogólnopolskiej TV (przewodniczenie obradom konferencji to, mimo obecności kamer, chleb powszedni naukowca). Proszę spojrzeć na ten film

widoczne w 5 sekundzie zdenerwowanie, 37 sekunda poszukiwanie drżącą ręką dokumentu, a następnie uspokojony profesor czeka by od razu zaprezentować dokument, stwierdzający, że "piloci nigdy nie zeszli poniżej 100m", kończy swą wypowiedź sekwencją "nie mogę powiedzieć". Jakie były ustalenia przed rozpoczęciem programu- nie wiemy, lecz pierwsze pytanie prowadzącego Kraśki dotyczy kwestii zejścia poniżej 100 metrów. Tymi kwestiami prof. Rońda nie zajmował się w trakcie swych prac eksperckich, wydaje się że delegujący go do tego programu powinni ustalić szczegóły tego występu. Czy zrobili?.

Maj 2013, prokuratura dokonuje przesłuchania profesorów Obrębskiego (9.05) oraz Rońdy (10.05), którzy w oparciu o swoje doświadczenie zawodowe dokonali analizy materiałów z wrakowiska (części samolotu lub analiza zdjęć) stwierdzając wystąpienie wybuchu na pokładzie TU-154M. Prof. Binienda przesłuchany został 28.06.2013, zaś panowie Szuladziński i Berczyński nie byli "dostępni" dla prokuratury. Profesor Obrębski zeznaje bardzo zdawkowo, czuć zdenerwowanie, zaczyna od kilku zdaniowego opowiedzenia swej historii kontaktu z odłamkiem samolotu, o resztę jest dopytywany. Miejsca zatrudnienia i obszar pracy naukowej- krótko i zdawkowo, więc następne uzupełniające pytania o doświadczenie badawcze w obszarze badania katastrof lotniczych. W protokole pojawiają się szczere wynurzenia z lat młodości. Następnego dnia prof. Rońda rozpoczyna swoje zeznania od 40-minutowej tyrady, zaczynając ją prawidłowo od własnego życiorysu i dorobku zawodowego, później w miarę pojawiających się wątków następuje uzupełnienie kwalifikacji, trzeba posiadać dużo chęci by kwestionować ten dorobek w zakresie kompetencji przesłuchiwanego do wypowiadania się w kwestii katastrofy lotniczej.

Widać dużą różnicę w zeznaniach tych obu osób, pewnie wynika z różnic charakterologicznych. Zwracam jednak uwagę, że oba przesłuchania odbyły się w obecności adwokata Piotra Pszczólkowskiego, nazwisko znane, osoba kompetentna jako prawnik, obyta ze światem mediów, zapewne świadomie desygnowana do tej funkcji. O roli pełnomocników napisano liczne opracowania, pilnowanie prawidłowości przebiegu przesłuchania świadków, przygotowanie świadka do składania zeznań. Niemniej jednak, jeśli ktoś stwierdza, że prokuratura zmanipulowała zeznania to musi mieć świadomość braku jakiegokolwiek działania pełnomocnika, zadał tylko jedno pytanie, nie związane z kwalifikacjami prof. Obrębskiego. Prof. Binienda wypowiadał się w towarzystwie innego pełnomocnika, w jego kilku wypowiedziach, gdy odmawiał przekazania informacji, zasłaniał się lukami w pamięci lub koniecznością konsultacji z innymi organami, widać dużą różnicę w porównaniu z majowymi przesłuchaniami. Różnice temperamentu, charakteru świadków to jedno ale czuje się różnice w ich przygotowaniu do przypuszczalnego przebiegu przesłuchania.
Przechodzimy do słynnego już wywiadu w TV Trawm z dnia 16.X.2013, wywiadu który został zawczasu omówiony, poczyniono ustalenia odnośnie jego przebiegu.
 

 Profesor Rońda wyluzowany, wypowiada się kompetentnie o badaniach Gajewskiego, bryluje jak showman (zniszczenia jak sterta chrustu, psia buda), o silnikach lotniczych. Następnie przyznanie sie do "zagrania" w sprawie zejścia poniżej 100 metrów, by dalej radośnie opowiadać o minister Kudryckiej (mogę się zajmować populacją pingwinów na Hawajach i ich zmianami na skutek polityki Tuska), premierze Tusku (ustawka pana Tuska z Gazetą Wyborczą, poziom chłopca z piaskownicy, trampkarza). Z jakiego powodu w tym momencie prof. Rońda zdecydował się, zamiast milczeć jak wielu przed nim mających problemy z prawdomównością, udzielić tej wypowiedzi, która została nagłośniona z jednoznacznie negatywnym wydźwiękiem, nie wiem, choć mam pewną hipotezę.
Dalsza część tego wywiadu została całkowicie nie dostrzeżona przez opinię publiczną. Poświęcono ją obadaniom profesora w zakresie medycyny (pisałem wcześniej o tych osiągnięciach). Swoboda naukowa decyduje o tym że człowiek może mieć pomysł , inwencję- nie sposób nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, a właśnie tę swobodę badań w obszarze katastrofy smoleńskiej chcieli ograniczyć zarządzający polską nauką. Kluczowe jednak dla zrozumienia postępowania prof. Rońdy w ostatnich latach są wypowiedziane myśli:
 Każdy militarysta kończył jako dobroczyńca ludzkości - wyraźne nawiązanie do Alfreda Nobla,
 jeśli ktoś może pomóc choremu to jest to wielka zasługa  u Pana Boga

W tym momencie wracamy do początku mojej długiej opowieści. Można różnić się w ocenie kwalifikacji, wiedzy, zachowania w stosunku do studentów, postawie w trakcie publicznych wystąpień, ale wyartykułowanie tych poglądów powinno się uwzględnić podczas oceniania ich autora. W dzisiejszej szarej rzeczywistości brzmią one mocno staroświecko, lecz wydaje się zostały szczerze wypowiedziane. Po latach pracy zawodowej, bez zbytniego angażowania się politycznego, po uzyskaniu stabilności finansowej, kierując się tym imperatywem profesor zajął się badaniami z zakresu medycyny (formalnie nie miał do tego żadnych kwalifikacji), by następnie oddać swą wiedzę dla wyjaśniania największej katastrofy niepodległej Polski.

   Nawiązując do osoby prof. Banacha wypada zapytać, o tych kolegów, współpracowników, którzy nie zadbali o niego, wpychając go w obce mu przestrzenie medialne bez odpowiedniego wsparcia. Jeśli tego typu błędy będą nadal popełniane to czekać nas może jeszcze wiele niespodzianek. Mimo pozornego podobieństwa, zwłaszcza zakończenia kariery medialnej, pomiędzy prof. Rońdą a Adamem Hofmanem, zauważyć wypada, że rzecznik partii musiał być świadom mechanizmów rządzących "czwartą władzą", swoimi wcześniejszymi szczeniackimi popisami na siebie wyrok. Usłyszeliśmy jednak zapewnienie, że po wyjaśnieniu prawnych aspektów pożyczki A.Hofman będzie mógł wrócić, prof. Rońda zdaje się być objęty dożywotnią infamią, jakby jego niedawni współpracownicy podzielali zacytowany na początku pogląd Leszka Milera "doszczętnie i raz na zawsze się skompromitował". Ktokolwiek miał kontakt z osobami dotkniętymi chorobami onkologicznymi, ich rodzinami, wie jakie znaczenie ma nadzieja na rozwój technik leczenia, choćby z tego względu nie można milczeć, godzić się na obecną głęboko niesprawiedliwą sytuację, jakże jaskrawo widoczną na tle deklaracji o możliwości powrotu, ze swej natury gruboskórnego, polityka. Pamietajmy o tych kilku zgłoszonych a niewygłoszonych referatach podczas II Konferencji Smoleńskiej, dodajmy do tego los profesorów Obrębskiego, Rońdy i pomyslmy o możliwym  przebiegu III KS.
------------------------------------------------------------
Jestem zainteresowany pogłębioną dyskusją na ten temat, zwykle pozwalam na wielką swobodę wypowiedzi, w tym przypadku dla zachowania czystości dyskusji usuwał będę wszelkie poboczne wątki, stwierdzenia nic nie wnoszące do rozważań.

geoal
O mnie geoal

"Idź wyprostowany wśród tych, co na kolanach"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Polityka