oto obszerny fragment przemówienia prezydenta Vaclava Havla z okazji wręczenia Nagrody Sonninga, Kopenhaga, 28 maja 1991.
Wasza Wysokość,
Wasze Królewskie Mości,
Ekscelencje, magnificencjo, szanowni zebrani!
Nagroda, którą zostałem dziś uhonorowany, jest przyznawana raczej intelektualistom niż politykom. Jestem tym, kogo chyba można nazwać intelektualistą, zarazem jednak zrządzeniem losu znalazłem się - i to właściwie z dnia na dzień - w świecie nazywanym wielką polityką.
Proszę mi pozwolić, bym odwołując się do swego specyficznego doświadczenia, spróbował spojrzeć krytycznym okiem intelektualisty na fenomen władzy widziany dotąd, że się tak wyrażę, z zewnątrz, oraz przede wszystkim na charakter pokusy, jaką dla ludzkiej egzystencji przedstawia władza.
(…)
Funkcjonuję zatem w świecie przywilejów, wyjątków, protekcji. W świecie prominentów, którzy już powoli zapominają, ile kosztuje bilet tramwajowy czy masło, jak zaparzyć kawę, jak się prowadzi samochód oraz jak korzystać z telefonu. Znalazłem się więc na progu owego świata śmietanki komunistycznej, który przez całe życie krytykowałem.
Najgorsze zaś jest, że wszystko to ma swoją żelazną logikę. Wystawiłbym się na pośmiewisko i byłbym godzien potępienia, gdybym nie brał udziału w rokowaniach służących interesom mego kraju, spędzając swą prezydencką kadencję w poczekalniach dentystów, w kolejkach do rzeźnika, na doprowadzającej do pasji walce z rdzewiejącą praską siecią telefoniczną oraz na próbach złapania w Pradze taksówki, beznadziejnych dla kogoś, kto nie wygląda na człowieka z Zachodu, czyli niewyposażonego w dolary.
Gdzie jednak kończy się logika i obiektywna konieczność, a zaczynają się wykręty? Gdzie kończy się interes ojczyzny, a zaczyna się radość z uniwersalnej protekcji? Czy znamy i w ogóle jesteśmy zdolni uchwycić moment, kiedy nie chodzi już nam o dobro kraju, dla którego się poświęcamy, tolerując swoje przywileje, które usprawiedliwiamy dobrem kraju?
Przyznam, że trzeba wysokiego stopnia autorefleksji oraz krytycznego dystansu do siebie samego, aby człowiek przy władzy moment ten potrafił uchwycić, choćby nawet jego pierwotne zamiary były jak najszlachetniejsze. I aczkolwiek sam toczę nieustanną - raczej z małym powodzeniem - walkę z przysługującymi mi przywilejami, to nie mógłbym o sobie powiedzieć, że umiem zawsze trafnie określić ów moment. Człowiek się przyzwyczaja, odzwyczaja, aż w końcu - może nawet o tym nie wiedząc - może utracić swój dawniej niezawodny krytycyzm.
Zatem raz jeszcze: będąc przy władzy, jestem w stosunku do siebie permanentnie podejrzliwy. Ba, mam teraz więcej zrozumienia dla tych, którzy swój bój z pokusami władzy zaczynają powoli przegrywać i wmawiając sobie, że nadal służą wyłącznie krajowi, zaczynają się coraz niebezpieczniej utwierdzać w przekonaniu o swojej cnocie i coraz niebezpieczniej przyzwyczajać do przywilejów jako do czegoś oczywistego.
(...)
Jest coś zabójczego w owej pokusie: pod płaszczykiem egzystencjalnej autoafirmacji egzystencja ulega wywłaszczeniu, okradaniu i obumieraniu. Człowiek kamienieje w swoje popiersie. Wprawdzie podkreśla ono jego nieprzemijające znaczenie i chwałę, lecz jest to tylko kawałek martwego kamienia. (...)
Jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek?
Z całą pewnością nie brzmi on, że zajmowanie się polityką jest niesłuszne, ponieważ polityka z założenia demoralizuje.
Wynika coś innego: polityka jest sferą działalności ludzkiej, która stawia zwiększone wymagania moralności, zdolności krytycznej autorefleksji, autentycznej odpowiedzialności, gustowi i taktowi, umiejętności wniknięcia w dusze innych, poczuciu umiaru, pokorze. To zajęcie dla ludzi o wyjątkowej skromności oraz niezakłamanych. Kłamią wszyscy, którzy wmawiają nam, że polityka jest brudna. Poliyka to po prostu praca dla ludzi nieskazitelnie czystych, gdyż właśnie uprawiając politykę, można się nader łatwo ubrudzić moralnie.Tak łatwo, że mniej czujna osoba może tego w ogóle nie zauważyć.
Polityką zatem powinni się zajmować ludzie wyjątkowo czujni i wyjątkowo uczuleni na towarzyszącą jej dwuznaczną ofertę egzystencjalnej autoafirmacji.
Sam nie wiem, czy należę do tego typu ludzi. Wiem tylko, że skoro objąłem swój urząd, powinienem się do nich zaliczać.
Magnificencjo, dziękuję za Nagrodę Sonninga. Szanowni zebrani, dziękuję za uwagę.
za: "Dekada Literacka" nr 25/1991 -tłumaczył: Jan Stachowski
Po przeczytaniu chociażby tylko fragmentu wystąpienia Vaclava Havla nikt nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości, że prezydent Czech wysoko stawiał poprzeczkę, oczywiście w pierwszej kolejności sobie. Nigdy w Polsce, w III RP takiego wystąpienia nie słyszano, żaden nasz rodzimy autorytet tak nie mówił, ani żaden polityk nie przemawiał w ten sposób, z wyjątkiem Lecha Kaczyńskiego. Jednak nikt nie chciał tego słuchać, a raczej wszystko robiono, aby nikt nie usłyszał wypowiedzi polskiego prezydenta, który traktował funkcję głowy państwa jako służbę Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, czyli działaniu w interesie Polski i polskiego społeczeństwa, wszystkich Polek i Polaków.
Kto nie wierzy niech sobie przeczyta chociażby kompilację wystąpień Lecha Kaczyńskiego pod tytułem "Warto być Polakiem", która jest do pobrania w formacie pdf, po kliknięciu na okładkę na marginesie po prawej. Znajdziecie tam na przykład wypowiedź o znaczeniu prawdy w życiu publicznym, temat, do którego stale powracał również Vaclav Havel.
Można zaryzykować twierdzenie, że państwa autentycznie praworządnego, sprawiedliwego nie da się wznieść inaczej niż na fundamencie wolności i prawdy. Nie należy jednak zapominać, że idea wolności może z łatwością wyrodzić się w swoje przeciwieństwo, jeśli urządzenia i instytucje państwa nie będą wspierać się na prawdzie.
Prawda w przestrzeni publicznej oznacza zaś przejrzystość działań w ich wszystkich wymiarach – oznacza niezakłamaną pamięć o przeszłości, o historii; oznacza wolną od manipulacji sferę publiczną, a zatem dostęp do prawdziwej informacji w toczących się aktualnie debatach; oznacza wreszcie rzetelność składanych publicznie deklaracji i obietnic na przyszłość.
Jeśli wolność jest fundamentem państwa praworządnego, to prawda jest budulcem, z którego można wznosić cały gmach takiego państwa. Ukoronowaniem tego gmachu jest – jak sądzili już starożytni, wśród nich Platon i Arystoteles – sprawiedliwość. W całej historii myśli politycznej i prawnej uznawano ideę sprawiedliwości za absolutnie pierwszorzędną z punktu widzenia życia zbiorowości ludzkich.
Lech Kaczyński - fragment listu z 15 maja 2008 roku na obchody 20-lecia ustanowienia Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie
To tyle,
a dedykuję głównie wszystkim tym, którzy twierdzą z uporem, że Michnik i Havel to dwa stare kumple mówiące tym samym głosem. Chyba nikt nie powinien już mieć wątpliwości, że (już nawet abstrahując od rodowodów i motywacji obu dysydentów) jest to totalne nieporozumienie.
Czego najlepszą ilustracją są chociażby dwie kadencje prezydenckie Kwaśniewskiego Aleksandra w III RP i Vaclava Havla w Czechach. Po prostu przepaść, zgoła cywilizacyjna.
PS - dziękuję Zebe za inspirację i mobilizację ;-)
Inne tematy w dziale Polityka