GPS GPS
1889
BLOG

Po co nam prawa człowieka

GPS GPS Rozmaitości Obserwuj notkę 7
Na moim blogu pisałem kiedyś o prawach człowieka – nawet wprost krytycznie skomentowałem te prawa – a potem skonfrontowałem je z prawami naturalnymi.
Chciałbym to teraz uzupełnić o Bardzo Ważny Artykuł wspierający to, o czym pisałem. Otóż moje zdanie popiera sam Wielki Profesor Leszek Kołakowski, najbardziej ceniony wśród intelektualistów Myśliciel ostatnich czasów, który właśnie umarł. Sprawdziłem, że ten Jego wykład jest niedostępny w Sieci. Dlatego cytuję go w całości – już mi nikt tego nie może zabronić, bo Profesor nie żyje. Oto co sądzi o prawach człowieka "Najmądrzejszy Polski Filozof".
 
Grzegorz GPS Świderski

Po co nam prawa człowieka

Leszek Kołakowski
Nasze marzenia o świecie bez nędzy i głodu, bez nieszczęść i niewoli, o ludzkości żyjącej w braterstwie i solidarności, bez walk i przemocy są nam z pewnością potrzebne i prawomocne. Nie jest jednak rozsądne nazywanie prawami człowieka wszystkich dóbr, jakich życzylibyśmy sobie i innym.
Zamiar mój na tym polega, by siebie i innych zachęcić do rozważenia wybitnie niestosownego pytania: czy możemy ONZ-owską Deklarację praw człowieka i różne poprzednie z dziejów znane deklaracje do archiwum pamiątek czcigodnych włożyć i żyć bez tej deklaracji znośnie, a może nawet znośniej, niż żyjemy. Chodzi mi nie o to, by różne godziwe życzenia tam zawarte kwestionować, ale by kwestionować sposób ich umocowania jako praw człowieka właśnie.
Wyrażenie "mam prawo" do tego czy owego może znaczyć po prostu, że jestem stroną jakiejś umowy, która mi na coś pozwala ("Mam prawo jechać tym pociągiem, bo wykupiłem bilet"), a podstawą mojego uprawnienia jest generalna reguła, iż należy dotrzymywać umów; reguły tej nie trzeba pewnie przez jakąś ogólniejszą regułę uzasadniać, chyba powołując się na boskie przykazania albo na mało sporne spostrzeżenie, że bez przestrzegania - choćby niedoskonałego - tej reguły życie zbiorowe byłoby niemożliwe. Często mówiąc "mam prawo", powołuję się implicite nie na zapisaną umowę, ale na jakiś utrwalony obyczaj ("Mamy prawo wiedzieć, co robiłaś tak późno wieczorem" - mówią rodzice do niesfornej córeczki; "Nie mam prawa powtarzać niesprawdzonych plotek o życiu prywatnym tej pani" itp.). Czasem "mam prawo" znaczy tyle, że czegoś bardzo potrzebuję ("Mam prawo do odpoczynku po całym dniu ciężkiej pracy") i że moim zdaniem inni ludzie mają obowiązek mi to umożliwić.
Wydawać się może, że prawa człowieka zapisane w Deklaracji z 1948 r. mają sens inny; są to przecież prawa uniwersalne, abstrakcyjne i bezwyjątkowe, odnoszące się do wszystkich ludzi. Ale różne wymienione uprawnienia można bez większego trudu wydedukować z tych abstrakcji: gdyby ktoś odmawiał mi wejścia do pociągu, chociaż już wykupiłem bilet, uczyniłby zamach na moją własność, a prawo własności daje mi artykuł 17; gdyby ktoś przeszkadzał mi w wypoczynku po pracy, gwałciłby moje prawo zapisane w artykule 24 itd.
Zastanówmy się jednak nad tym, jaki właściwie sens mają te zapewnienia o prawach wyłożone w 30 artykułach. Prawa wyłożone w amerykańskiej Deklaracji niepodległości - a jest ich tylko trzy - mają ważność, ponieważ dał nam je Stwórca, jesteśmy więc, każdy z nas, nosicielami tych praw (do życia, do wolności, do zabiegania o szczęście) na mocy boskiego dekretu, którego kwestionować niepodobna. Że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami tych praw, jest to stwierdzenie faktyczne, jak faktem jest także, że jestem na mocy prawa właścicielem tego oto ołówka. Deklaracja ONZ nie mówi jednak nic o tym, że Bóg dał nam prawa, które ona wylicza, ani że natura je dała. Cóż więc znaczy powiedzenie, że ja mam np. prawo do godziwego wynagrodzenia za pracę? Czy jest to twierdzenie o pewnym fakcie, ale zarazem twierdzenie metafizyczne przypisujące mi niezbywalnie pewną cechę, którą tak samo noszę jak tę oto cechę, że mam dwoje uszu? Jeśliby o to chodziło autorom tego sławnego dokumentu, jeśliby rzeczywiście ustalali oni jakąś okoliczność faktyczną, to powinni powiedzieć, skąd oni wiedzą, że ja jako uczestnik gatunku ludzkiego jestem nosicielem tych 30 cech, podobnie jak nosicielami są wszyscy inni ludzie, i to zapewne - choć dokument tego wprost nie mówi - nie tylko dziś żyjący, ale wszyscy od początku świata do końca.
Jeśli jednak lista praw człowieka nie da się interpretować jako twierdzenie metafizyczne tak śmiało, to cóż ona znaczy? Możemy przypuszczać, że jest to tekst normatywny, wyrażający opinię autorów, wedle której byłoby lepiej, gdybyśmy ja i inni dostawali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę, albo że świat w ogólności byłby lepszy, gdyby ludzie nigdzie nie podlegali arbitralnym aresztom lub torturom. Jeśli tak, to Deklaracja jest po prostu spisem życzeń jej autorów i jeśli ja nawet dzielę te życzenia, jeśli wolałbym, aby świat był raczej lepszy niż gorszy w sensie, jaki Deklaracja sugeruje, to nie mogę się upierać przy tym, że moje lub innych ludzi życzenia są prawdami, a tym mniej prawdami wiecznymi, jak podpowiada interpretacja "praw" jako wypowiedzi metafizycznych. Najbardziej empirystycznie czy scjentystycznie usposobiony człowiek nie może mieć nic przeciw temu, by ludzie wyrażali swoje życzenia i choćby sam był gotów swoje własne życzenia wyrażać, nie będzie jednak twierdził, że głosi w ten sposób prawdy.
Jest jednak jeszcze trzecia możliwa interpretacja "praw człowieka". Ważne z historii znane dokumenty, które uważamy za antecedencje tych praw, jak Magna Charta, a później Habeas Corpus w Anglii, jak neminem captivabimus w Polsce czy edykt nantejski we Francji, są to po prostu ograniczenia, jakie państwo czy raczej monarcha godzi się uznać, restrykcje narzucone na władzę, czy to pod naciskiem bezpośrednim, czy nawet bez przymusu, a z rozmaitych powodów przyjęte przez króla. Są to zatem ustawy, którymi poddani, głównie szlachta, bronią się przed samowolą i przemocą panujących, a także przed podatkami. Nie mają być czymś takim jak w kamieniu wyryte tablice Mojżeszowe, ważne na wieczność, a tak chyba są pomyślane prawa człowieka w naszej Deklaracji.
Skoro chodziło o koncesje mniej czy bardziej chętnie przez władców czynione, było jasne, że można je poprawiać, zmieniać czy unieważniać, jak też się stało z wymienionymi właśnie i z innymi ustawami tego rodzaju. Magna Charta podlegała zmianom już przez pierwsze dziesięciolecie po jej uchwaleniu w 1215 r., wiele z jej ustaleń straciło ważność w wyniku przemian politycznych i społecznych, a w co najmniej jednym wypadku obiecane swobody nie mają dzisiaj ważności (mianowicie zasada, iż każdemu wolno w czasie pokoju osiedlać się w Anglii); obietnica neminem captivabimus nie była niezmiennie obowiązującym prawem w dziejach polskich, a edykt nantejski został odwołany po kilkudziesięciu latach. Wszystkie te ustawy czy dekrety nie minęły jednak bez śladu, zostały jakoś zakodowane w pamięci zbiorowej i posłużyły za punkt wyjścia dla późniejszych ustaleń, jak np. Magna Charta dla amerykańskiej Deklaracji niepodległości. Niektóre zresztą odegrały rolę zgubną, jak przywileje polskiej szlachty.
 
*******************
 
Nie ma zniewalających racji, by treść tego, czego domaga się Deklaracja praw człowieka, była zapisana w postaci praw właśnie, a nawet są racje, by z tej formy zapisu zrezygnować.
Jeżeli rzecz taka jak prawa człowieka istnieje, to muszą te prawa spełniać kilka warunków.
Po pierwsze, są to uprawnienia, których nosicielem jest jednostka ludzka, każda jednostka, nie zaś zbiorowości, narody, plemiona czy cała ludzkość. Oczywiście, wszystkie konflikty między plemionami, wszystkie roszczenia czy pretensje opisywane są teraz w kategoriach praw człowieka. Oczywiście, to terytorium do nas należy na mocy historycznych zaszłości, odbierać je nam to gwałcić prawa człowieka - to samo słyszymy od wszystkich stron konfliktu. Ale i życzenia jednostek, które, jak to widzimy codziennie, zderzają się ze sobą, także są w tych kategoriach wyrażane. Czyż młodzi ludzie nie mają prawa, aby posłuchać, jeśli lubią, muzyki rockowej? A czy ich sąsiedzi nie mają prawa, by spać w ciszy nocnej, niewystawieni na wrzaski i hałasy? Moje własne potrzeby i życzenia mogą się także wzajem kłócić. Czyż nie jest moim prawem ludzkim żyć w niezanieczyszczonym środowisku naturalnym? Z pewnością. A czyż nie jest także moim prawem być właścicielem samochodu i używać go, kiedy chcę, korzystać z komunikacji lotniczej oraz mieć pod dostatkiem energii elektrycznej produkowanej przez spalanie węgla czy ropy naftowej? Ale przecież to wszystko - samochód, samolot, elektrownie - zanieczyszcza środowisko, gwałcąc tym samym moje prawa. Na te kłopoty jest prosta recepta: niech rząd zrobi coś takiego, żebym ja miał te wszystkie wygody, ale żeby środowisko naturalne nie doznało przy tym uszczerbku. Rząd nie chce tego zrobić? A więc rząd nie liczy się z prawami człowieka.
Nie wystarcza zatem, by tylko jednostki były nosicielami praw, trzeba ponadto rzeczy tak opisać, by prawa jednostki takiej jak ja nie zderzały się z prawami jednostki takiej jak ty. Jak to zrobić? Żeby kolizji w ogóle nie było, na to jest jeden tylko sposób: ja mam decydować o moich prawach, tym samym roszczenia wszystkich innych ludzi, które mogłyby się z moimi zderzać, są nieważne. Na to wystarczy, żebym ja był ustanowiony królem świata.
Zważywszy, że szanse na tak doskonałe urządzenie świata są nieduże, musimy pogodzić się z tym, że roszczenia poszczególnych ludzi wyrażane w języku praw człowieka są nieuchronnie sprzeczne, i korzystać ze wszystkich instytucji prawa, by kolizje tych roszczeń załatwiać przez kompromisy, bez przemocy.
Następny warunek, by idea praw człowieka była w ogóle stosowalna, jest taki: trzeba w wypadku, gdy czyjeś prawa są gwałcone albo ktoś uważa, że są gwałcone, móc ustalić, kto mianowicie jest sprawcą tych pogwałceń. W niektórych przypadkach jest to możliwe. Jeśli ktoś jest torturowany czy bezprawnie aresztowany, są określone osoby albo urzędy i agenci tych urzędów, którzy dopuszczają się takich gwałtów. Podobnie, jeśli np. prawo państwowe karze mnie śmiercią za to, że zmieniłem wyznanie - jak to bywa w krajach islamu - można wskazać osoby i urzędy, które są autorami i wykonawcami tego prawodawstwa, na mocy którego prawa człowieka są gwałcone.
Inaczej jednak, gdy zostałem bezrobotnym, co na mocy omawianej Deklaracji gwałci prawa człowieka, mianowicie prawo do pracy. Wiemy, że bezrobocie znacznych rozmiarów jest współcześnie dramatyczną i bolesną zmorą wszystkich niemal krajów. Gdyby jednak miało istnieć niezbywalne prawo do pracy, trzeba by ustalić, kto mianowicie jest sprawcą bezrobocia w każdym poszczególnym przypadku i zmusić tego sprawcę do przywrócenia bezrobotnemu jego miejsca. Bezrobocie jednak jest wynikiem różnych procesów ekonomicznych i społecznych, nad którymi nikt poszczególny i żadna poszczególna instytucja nie ma władzy takiej, by je znieść dekretem. Wolno nam i trzeba domagać się od rządów wykonalnych kroków, które bezrobocie zmniejszają i zapewniają bezrobotnym minimalne świadczenia socjalne, ale sytuacja, w której nikt nigdy nie poszukiwałby pracy, jest możliwa tylko w totalitarnym systemie. Prawo do wynagrodzenia, które jest zgodne z ludzką godnością i zapewnia znośny byt pracującemu i jego rodzinie, nie budziłoby doprawdy niczyjego sprzeciwu, gdybyśmy tylko wiedzieli, jak je egzekwować tam, gdzie są ogromne obszary nędzy, zwłaszcza w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Nasze marzenia o świecie bez nędzy i głodu, bez nieszczęść i niewoli, o ludzkości żyjącej w braterstwie i solidarności, bez walk i przemocy są nam z pewnością nieodzownie potrzebne i prawomocne, nie jest jednak rozsądne nazywanie prawami człowieka wszystkich - bez zróżnicowania - dóbr, jakich życzylibyśmy sobie i innym, przy czym takie, które może zapewnić prawo państwowe, pojawiają się na tej liście w sąsiedztwie tych, które albo są możliwe tylko w wyniku długotrwałych i trudnych procesów historycznych, albo zgoła niemożliwe.
 
*******************
 
Jeszcze innym warunkiem, bez którego prawa człowieka sens tracą, jest ten oto, by beneficjanci tych praw byli świadomi, że je mają. Sprawę tę nieraz podnoszono w związku z tzw. prawami zwierząt. Argument, że szczury i karaluchy nie mają praw, bo nie mogą być świadome, iż są ich posiadaczami, daje się na pozór odeprzeć uwagą, że w takim razie również małe dzieci nie mają praw. Istotnie, małe dzieci nie mają praw, z czego nie wynika wszelako, że wolno je nam zabijać lub dręczyć - one nie mają praw, ale my, dorośli, mamy względem nich obowiązki: mamy je żywić, chronić przed niebezpieczeństwem i cierpieniem, wychowywać do uczestnictwa w kulturze. To są nasze obowiązki moralne, nie zaś prawa dzieci; nie ma tu żadnej symetrii powinności i roszczeń. Język obowiązków w normatywnym opisie stosunków międzyludzkich jest o wiele precyzyjniejszy, jaśniejszy i tworzy o wiele mniej okazji do nadużyć aniżeli język uprawnień.
Czy mamy obowiązki moralne względem zwierząt, jest to kwestia osobna, którą można tutaj pominąć oprócz oczywistej, jak się zdaje, uwagi, że ludzkość nie przetrwałaby długo, gdyby nie wolno jej było niszczyć różnych szkodliwych dla niej gatunków, że wegetarianizm nie jest moralnym obowiązkiem, że próba narzucenia ludzkości przymusem wegetariańskiej diety spowodowałaby głody i wojny, a wreszcie, że nie powinniśmy zadawać zwierzętom cierpień niepotrzebnych ani wypróbowywać na nich naszego okrucieństwa. Żadnych zaś praw zwierząt nie znamy i one ich nie znają.
Warto przy sposobności zauważyć, że wbrew temu, co czasem teologowie nam mówią, nie można również Bogu przypisywać żadnych praw, a to z tego powodu, że nie można Mu wyrządzić żadnej szkody albo krzywdy, jest przecież nieporuszony w swoim bycie, wydaje nam polecenia, których słuchamy albo nie słuchamy, ale gdy nie słuchamy, sobie tylko czynimy uszczerbek, nie zaś Bogu.
 
*******************
 
W odróżnieniu od języka obowiązków język praw ludzkich jest niejasny i rzadko jesteśmy pewni, jak daleko rozciąga się ważność danego prawa, czyli jaka jest dokładnie jego treść. Czy prawo do życia oznacza automatycznie, że kara śmierci jest niedozwolona? I czy oznacza, co gorsza, że nikomu nie wolno uczestniczyć w wojnie, że kto zatem prawa człowieka uznaje, musi też być pacyfistą totalnym i w wypadku np. gdy kraj demokratyczny jest atakowany przez barbarzyńców, powinien bez sprzeciwu barbarzyńcom się poddać?
Każdy ma prawo do uczestnictwa w rządzeniu swoim krajem i wszyscy mają równy dostęp do służby publicznej, dowiadujemy się z artykułu 21. Czy "równy dostęp" zakłada automatycznie, że monarchia dziedziczna jest nieprawomocna i trzeba ją obalić, nawet jeśli ludność w większości woli, by nadal istniała? Iluż politycznych przewrotów i groźnych zaburzeń trzeba by oczekiwać, gdyby należało gwałtownie zmieniać ustroje państwowe, by je dostosować do abstrakcji praw człowieka? (Może ktoś chciałby bronić polskiej monarchii elekcyjnej, która, choć nie całkiem demokratyczna wedle dzisiejszych zaleceń, mogłaby uchodzić za duży krok ku demokracji? Fakt, że przyniosła ona naszemu krajowi same nieszczęścia, powinien wtedy uchodzić za nieznaczący: postęp zawsze nastąpił! Brytyjską Izbę Lordów też trzeba by znieść).
Każdy człowiek, dowiadujemy się, ma prawo do własności. Zastanówmy się, ile problemów musi rozwiązać to proste ustanowienie. Domyślamy się, że chodzi o własność legalnie nabytą, o prawo jej nabywania, dysponowania nią i ochronę przed arbitralną konfiskatą. Tutaj nam jednak mówią niektórzy: są bogaci posiadacze wielkich majątków ziemskich, a są nimi dlatego, że dostał je w podzięce mąż pewnej damy, która była kochanką króla kilkaset lat temu, gdy król traktował kraj jako swoją własność. Czy ten bogacz po wielu pokoleniach od czasów owej kochanki ma własność legalnie nabytą? Wyobraźmy sobie teraz proces legislacyjny, który by się rozprawił skutecznie z takimi przypadkami.
I cóż oznacza, że każdy ma prawo do posiadania? Czy wynika stąd, jak głosili czasem wcześni francuscy socjaliści, że kto nie ma własności, powinien ją dostać? Jak i od kogo? A może chodzi o to, że własność powinna być równo rozdzielona? Gdyby taki był ideał autorów Deklaracji, musiałby on zapowiadać tyranię totalitarną, gdzie jedynie taki równy podział daje się pomyśleć, ale tylko w ideologicznym złudzeniu, w rzeczywistości bowiem w królestwie powszechnej i równo rozdzielonej własności mocą "dialektycznego" odwrócenia własności prywatnej nie byłoby w ogóle. Na liście praw człowieka nie ma wprawdzie prawa do równego podziału, ale cała ideologiczna konstrukcja jest tak mglista, że trudno się dziwić, iż absurdalna i niewykonalna idea równego podziału jest propagowana właśnie w tych kategoriach. "Ja jestem ubogi, a tamten jest bogaty, a więc moje prawa człowieka są pogwałcone" - to jest standardowa reakcja, która z frazeologii praw człowieka nieraz się wywodzi.
Każdy ma prawo do życia w bezpieczeństwie. Któż się nie podpisze pod tym hasłem? Lecz co ono znaczy? Że nie powinno być mordów, rabunków, zgwałceń, że nie powinny istnieć gangi przestępcze i terroryści, a policyjna kontrola ma być skuteczna? Niezawodnie, choć do tego programu doktryna praw człowieka nie jest nam potrzebna.
Wolność religijna i wolność opinii? Z pewnością, dobra myśl. Ale czy wynika stąd, że trzeba znieść istniejące w różnych krajach zakazy głoszenia haseł rasistowskich i nienawiści rasowej? Albo przeciwnie, że wezwania do świętej wojny przeciwko niewiernym, tj. niemuzułmanom, powinny być tolerowane bez przeszkód w świecie cywilizowanym?
Ludzie wystawieni na prześladowania z racji etnicznych lub politycznych mają prawo azylu w innych krajach, głosi Deklaracja. Narażeni na prześladowania są talibowie w Afganistanie, zwolennicy dawnego reżymu w Iraku itp. Wprawdzie nie mogę domagać się azylu, jeśli popełniłem czyn sprzeczny z celami i zasadami ONZ, któż jednak ma wyrokować o tym, co jest albo nie jest z tymi celami sprzeczne? Czyż walka przeciwko obcym wojskom, które do mojego kraju wtargnęły, jest sprzeczna z celami i zadaniami ONZ? A to właśnie jest przypadek inwazji wojsk amerykańskich albo wielonarodowych w Afganistanie, Iraku, Jugosławii. Zgromadzenie Ogólne ONZ będzie głosowało nad tym, czyje wojska są prawomocnie czy nieprawomocnie w innym kraju albo kto ma rację w tej lub innej z licznych wojen domowych w Afryce? Ta ONZ, w której przewodniczącym Komisji Praw Człowieka był przedstawiciel Iraku Saddama Husajna i gdzie mają swoje miejsce różne reżymy tyrańskie masowo stosujące tortury i wypędzania ludności? Ale każdy ubiegający się o status azylanta - z dobrych powodów, bez żadnych powodów albo ze złych powodów - powołuje się na prawa człowieka i sądzi ponadto, że są one pogwałcone, gdy państwo, które go przyjmuje, daje mu nie takie mieszkanie, jakie by chciał, albo kieruje go do innej miejscowości, niżby sobie życzył. A i same interwencje zbrojne, które w imię praw człowieka są podejmowane - z błogosławieństwem ONZ czy bez niego - czy mamy je zawsze bez zastrzeżeń popierać? Dlaczego w tym miejscu na ziemi, a nie w innym, gdzie jest jeszcze gorzej?
 
*******************
 
Cóż więc w końcu niedobrego i niebudującego jest w proklamowaniu praw człowieka? Nie to przecież, że autorzy potępiają niewolnictwo, mordowanie ludzi, nierówność wobec prawa, dyskryminację religijną i liczne inne z dziejów dawnych i współczesnych dobrze znane okropności życia zbiorowego.
Czymże jest lista praw człowieka? Czym jest jej rousseauistyczny artykuł l, wedle którego wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi w swej godności i prawach, obdarzeni rozumem i sumieniem? Jest to typowy język ideologiczny przebrany w taki styl, jakby chodziło o stwierdzenie pewnego faktu, choć nikt nie potrafi powiedzieć, jak można by ustalić ów fakt osobliwy, że ludzie rodzą się wolni i równi, że wszyscy są posiadaczami rozumu i sumienia?
Czymże jest, powtórzmy, lista praw człowieka? Jest to ideologicznie wymyślona konstytucja dla wszystkich państw świata, przeszłych, teraźniejszych i przyszłych, projekt dobroczynnego ustroju, gdzie nikt cierpieć nie będzie i nie będzie znosił niedostatku, a wszyscy będą żyli w braterstwie. Ten projekt może być zwięźle streszczony tak: świat powinien być sprawiedliwy, nie zaś niesprawiedliwy. I któżby mógł oponować?
Komukolwiek ten projekt by się nie podobał, demaskowałby się jako wróg lepszego świata, herold niesprawiedliwości, który chce, by ludzkość żyła w niewoli, by były tyrańskie rządy, tortury, bezprawie, nędza i bezrobocie.
Taka jest ideologia. Rzeczywistość jest inna. Ludzie mordują się wzajem z najrozmaitszych powodów i mordowali się zawsze, poczynając od pierwszej pary braci zrodzonych drogą naturalną. Jest jednak bardzo wątpliwe, czy obwieszczenie, iż każdy ma prawo do życia, jest lepszym sposobem zapobiegania zabójstwom i wojnom, aniżeli odpowiednie przykazania Dekalogu poręczone boskim autorytetem, aniżeli sprawność organów ścigania i karania; najmniej zaś można liczyć na to, że dzięki owemu obwieszczeniu usunięte będą ze świata wojny. W każdym razie nieprzeliczona liczba wojen, napaści, ludobójczych wypraw, masakr i pogromów, jakie zdarzyły się od 1948 r., nie skłania do przypuszczenia tak śmiałego. W krytyce państw, gdzie rządzą tyrani i oprawcy, można oczywiście cytować prawa człowieka, ale mała jest szansa, że serca tyranów będą poruszone tą lekturą, a sam spis praw człowieka nie podsuwa żadnych rad, jak zwalczać tyranów i oprawców.
Ustanowienia prawne, które mają chronić ludzi przed przemocą i dyskryminacją, nie muszą wcale odwoływać się do praw człowieka, a nawet są bez tego bardziej precyzyjne. Konstytucja Stanów Zjednoczonych, gdzie wolność wyznania jest całkowita, a oddzielenie religii od państwa rygorystycznie przestrzegane, nie powiada, że wolność religijna jest prawem człowieka, mówi tylko w pierwszej poprawce, że Kongres nie będzie uchwalał żadnych praw ustanawiających religię albo zakazujących jej swobodnego praktykowania; powiada też (poprawka 13.), że niewolnictwo nie będzie istniało w Stanach Zjednoczonych ani w jakimkolwiek miejscu poddanym ich jurysdykcji. Są to ustanowienia prawne zwięzłe i przejrzyste, które pod żadnym względem nie byłyby lepsze, gdyby ustawodawcy dodali przy tej okazji, że chodzi tu o prawa człowieka.
Frazeologia praw człowieka wcale przy tym nie ma takiej mocy ideologicznej, by nie mogła służyć jako usprawiedliwienie prześladowań i terroru. Terror Francji rewolucyjnej niekoniecznie był sprzeczny z jej Deklaracją. Będziemy mieli wolność, kiedy się pozbędziemy wrogów wolności, rzekł Adolf Hitler, naśladując chyba Saint-Justa. Istotnie, ludzie mają prawo do równości, dlaczego by w imię tej zasady nie wyrżnąć arystokratów albo bogaczy? A czy łagry sowieckie nie były narzędziem sprawiedliwości społecznej i wcieleniem ludzkiego prawa do pracy, wolności od bezrobocia?
Sama treść doktryny o prawach człowieka nie zawiera wprawdzie nic, co należy zwalczać. Ale bieg spraw świata, powiada Hegel w "Fenomenologii", odnosi zwycięstwo "nad pompatycznymi deklaracjami o dobru ludzkości i jej uciemiężeniu, o poświęceniu się dla dobra i o czynieniu złego użytku z talentów. Tego rodzaju idealne istoty i cele kruszą się jako puste słowa, które podnoszą serca, ale pozostawiają rozum pustym, które są budujące, ale nic nie budują. Są to deklaracje, których jedyną treścią jest to, że jednostka twierdząca, iż działa w imię tych szlachetnych celów i mająca na ustach takie wzniosłe frazesy, uchodzi we własnych oczach za istotę doskonałą: puszy się, napełnia głowę sobie i innym, ale nadętością pustą".
Doktryna praw człowieka, prócz tego, że można ją łatwo zatrudnić, jak wszystkie dobre zasady, do celów najgorszych, ma jeszcze osobliwą stronę niebezpieczną. Upowszechniła ona w naszej cywilizacji atmosferę nieskończonych roszczeń ubranych w język tych praw. Czegokolwiek sobie życzę, czegokolwiek bym chciał, mniemam, że mi się to należy na mocy praw człowieka. Wystarczy czytać o procesach, które ludzie wytaczają innym ludziom albo instytucjom, domagając się spełnienia ich praw, czyli roszczeń. Człowiek żyjący ze świadczeń socjalnych twierdzi, że ma dostawać afrodyzjaki darmo, bo przecież ma prawo do przyjemności seksualnych. Mam prawo do informacji, a prawo to jest pogwałcone, kiedy mi się każe płacić za używanie telewizji. Oto alkoholicy skarżą przed sądami producentów napojów alkoholowych, którzy nie powiadomili pijaków, że alkohol szkodzi. Nie słyszałem, przyznaję, by młody człowiek skarżył się, że jego prawa ludzkie są pogwałcone, bo nie chce z nim spać pewna dziewczyna, ale nie zdziwiłbym się wcale, gdyby i takie skargi były podnoszone. Wszystkie roszczenia - uzasadnione albo nieuzasadnione, rozumne albo absurdalne, z prawdziwego i bolesnego niedostatku wyrosłe albo z bezmyślnej zawiści - dają się w naszej kulturze przedstawić w kategoriach praw człowieka i ich pogwałceń.
 
*******************
 
W amerykańskiej Deklaracji niepodległości czytamy, że człowiek ma prawo do zabiegania o swoje szczęście, nie mówi ona jednak, że człowiek ma prawo do szczęścia. My jednak zdajemy się absurdalnie wierzyć, że właśnie prawo do szczęścia nam przysługuje i wszystkie nasze pretensje do świata możemy wydedukować z abstrakcyjnych praw człowieka. Jest to ideologia łatwa, która kodyfikuje i uświęca wszystkie nasze możliwe i niemożliwe marzenia.
Skoro, jak mówił Kant, nic całkiem prostego nie da się wykroić z tak krzywego drewna jak to, z jakiego człowiek został wycięty, restrykcje prawne, zakazy i nakazy, groźby i kary są nam nieodzowne zawsze i wszędzie. Różne takie restrykcje i uprawnienia, które można wyprowadzić z listy praw człowieka, są potrzebne i zazwyczaj są obecne w prawodawstwie krajów cywilizowanych: dobre jest domniemanie niewinności w procesie karnym, dobre jest, że przy zawieraniu małżeństwa potrzebna jest zgoda obu stron, że sądy powinny być niezależne, że nie powinno być dyskryminacji ze względu na religię, rasę, płeć itd.
Wszystkie te i liczne inne reguły chronią jednostki przed przemocą państwa, Kościołów lub nawet obyczajów. Wszystkie te zakazy i nakazy obecne w prawie nie muszą jednak, a nawet nie powinny być uprawomocnione w ten sposób, że wynikają one jakoby z praw człowieka. Prawa, wcześniej cytowane, z dopełnień do konstytucji amerykańskiej, które ustanawiają wolność religijną, świeckie państwo, swobodę słowa oraz zakaz niewolnictwa, są dobre właśnie jako restrykcje prawne - filozofowie mogą rozmyślać oczywiście nad ich teoretycznymi podstawami, ale legislacja jest lepsza i jaśniejsza, gdy jest wolna od filozoficznych czy teologicznych doktryn, takich właśnie jak uniwersalne prawa człowieka. "Kongres nie będzie zakazywał praktykowania żadnej religii": dosyć.
 
*******************
 
W oczach sceptyków i krytyków prawa człowieka odnosiły się właściwie do fikcji człowieka abstrakcyjnego, wymyślonego przez ideologów Oświecenia; jest to człowiek nieosadzony w historii, nieznający i niepotrzebujący historii, oczyszczony z przynależności do jakiejkolwiek z licznych zróżnicowanych kultur ziemi, człowiek, który jest czystym umysłem, wcieleniem zasad doktrynalnych, nie zaś realnym uczestnikiem zbiorowych, klasowych, narodowych czy religijnych konfliktów i walk; zdaje się, że ten człowiek nie mówi nawet żadnym z tysięcy poszczególnych języków i dialektów świata, ale językiem w ogóle, równie uniwersalnym jak prawa arytmetyki. Nie należy też do żadnej wiary religijnej czy kościoła. Ale, powiadali krytycy, taki człowiek nie istnieje.
Jest w tej krytyce jakaś racja istotna, nie jest jednak pewne, jak daleko ta racja się rozciąga. Taki człowiek w rzeczy samej nie istnieje, nie wiemy jednak, jak blisko może do niego zaprowadzić proces tzw. globalizacji. Na razie na pewno daleko nam do tej istoty, wcielonej może przez pewną - dość znaczną - liczbę europejskich i północnoamerykańskich akademików. Mamy w angielszczyźnie globalną namiastkę języka, który jako praktyczny instrument jest łatwy do wyuczenia dla innojęzycznych, ale nie wystarczy do twórczości kulturalnej.
Mimo wszystkich synkretyzmów i ekumenizmów jedność wiary religijnej nie wydaje się dziś bliższa, niż była lat temu 200, a może i dalsza. Narodowe i plemienne zróżnicowania i samoidentyfikacje nie są w zaniku, a nieraz zdają się w siłę porastać i groźne katastrofy powodować.
Krytyka ta jednak łatwo podpowiadała taką oto zniechęcającą konkluzję: a więc zostawmy w spokoju wszystkie, jakiekolwiek by były, tradycje cywilizacyjne, nie próbujmy im zaszczepiać naszych europejskich schematów ustrojowych, które tam nie pasują z racji kulturowych, a jeśli się przyjmują, to w formach chorobliwie zniekształconych czy karłowatych. Stąd zaś następny wniosek: tam gdzie rządzą tyrani, którzy masowo stosują mordy i tortury, niechaj to nadal robią, widocznie taka jest tradycja cywilizacyjna tych obszarów; nie ruszajmy zwyczaju, na mocy którego rodzice umawiają się co do małżeństwa ich dzieci, a dzieci, gdy dorosną, muszą te umowy honorować; gdzie kobiety nie mają pełnych praw cywilnych, niech nie mają nadal; pozwólmy okrutnie okaleczać małe dziewczynki, pozwólmy kamienować za cudzołóstwo, bo to część tradycyjnego obyczaju.
Ale takie wnioski z poszanowania cudzych tradycji wydają się nam czy większości z nas, w cywilizacji europejskiej wykształconych, trudne do przełknięcia. Może więc jednak trzeba nam wykrzykiwać nieustannie naszą Deklarację i zmuszać barbarzyńców, by się poprawili? Może trzeba sobie zrobić katalog sukcesów i porażek w działaniu tej naszej nadzwyczajnie aktywnej i hałaśliwej fabryki ideologicznej, jaką są prawa człowieka, i rozważyć, co jest albo nie jest skuteczne. Jak we wszystkich sprawach ludzkich, tam gdzie są sprzeczne racje, najlepiej szukać rozstrzygnięć kompromisowych, o ile są na nie widoki. Świat nadal jest pełen krzywd i okrucieństw i pouczenia nasze często są bezskuteczne. Różne tyrańskie ustroje zostały obalone przemocą, inne poprawiły się pod pewnymi względami ku pożytkowi mieszkańców, ale poprawiły się nie przez medytację nad Deklaracją praw człowieka, ale przez to, że poprzednie formy tyranii wpędzały kraje w stagnację gospodarczą i osłabiały politycznie. Dobrze jest uprawiać propagandę na rzecz równych praw kobiet i zniesienia tortur, w nadziei, że jeśli barbarzyńcy się nie ucywilizują, to przynajmniej powstydzą się swego barbarzyństwa w pewnych sprawach najbardziej dla ludzi dotkliwych.
Niektóre instytucje, chociaż niezgodne z naszą listą praw, są jednak warte zachowania albo dlatego, że pełnią dobre funkcje, albo dlatego, że ich likwidacja wywołałaby znacznie więcej strat cywilizacyjnych - np. konstytucyjne monarchie dynastyczne w Europie, np. samo Państwo Watykańskie, które przecież nie odpowiada standardom Deklaracji ONZ-owskiej, chociaż nikt o tym nie wspomina - i słusznie nie wspomina. Pewne przywileje, jakimi cieszy się islam w krajach muzułmańskich, chociaż niezgodne z naszą listą, mogą być jednak uszanowane, jeśli nie są to mordercze teokracje; podobnie przywileje Kościoła anglikańskiego w Anglii. Wszystko zależy od stopnia tych przywilejów, stąd ogólne reguły są mało pomocne.
Nie powinniśmy też żądać, aby organizacje, które nie są częścią państwa, przestrzegały praw człowieka z naszej listy w swoim ustroju wewnętrznym, żeby więc np. Kościół rzymski na tej podstawie dopuścił kapłaństwo kobiet lub zniósł swoje potępienie praktyk homoseksualnych. Nikt dzisiaj nie jest przecież zmuszony do przynależności do Kościoła rzymskiego i może go bezkarnie porzucić, jeśli jego reguły go zniechęcają, wszystko jedno, jakie są podstawy tych reguł.
 
*******************
 
Jest jednak i druga strona tej sprawy - cywilizacyjne i duchowe szkody, jakie fanatyzm praw człowieka może wyrządzać. Oprócz wspomnianych właśnie niemądrych pretensji prywatnych podnoszonych w imię praw człowieka, oprócz absurdalnej wiary, że każdy z nas ma prawo do szczęścia i powinien użalać się głośno oraz na innych zwalać własny niedostatek szczęścia, istnieją być może inne niepożądane cechy naszej kultury, które z upowszechnieniem wiary w prawa człowieka są powiązane. Wiemy, że wolność może być i bywa używana do złych celów. Rozpowszechnienie pornografii i obsesja seksu mają korzenie w tej wierze. Wolność słowa i druku jest także narzędziem upowszechniania kłamstw i oszczerstw z różnych pobudek politycznych i prywatnych w mediach, widzimy to codziennie. Niewątpliwi zbrodniarze korzystają z różnych schematów prawa, by w imię praw człowieka uniknąć kary.
Nie możemy jednak twierdzić, że w świecie, jaki jest dzisiaj, z jego wszechogarniającą siecią zależności wzajemnych, wolno nam zdać się bezpiecznie na kodeksy poszczególnych państw. Kodeks międzynarodowy, który służy do piętnowania reżymów tyrańskich, a nawet, jeśli to możliwe, do ich obalania przemocą z zewnątrz, jest z pewnością potrzebny. Deklaracja praw człowieka, jakem próbował to uzasadniać, obfituje niechybnie - tam gdzie jest brana na serio - w efekty niebezpieczne, charakterystyczne dla cywilizacji zdominowanej przez mentalność roszczeniową, tę osobliwą nerwicę kulturalną, w której aprobata nieograniczonej żarłoczności każdego człowieka z osobna kojarzy się z przeciwną niezdolnością do uznania, że ludzie nieuchronnie różnią się pod rozmaitymi względami (ta nerwica mówi zarazem: "trzeba uszanować wszelkie różnice" oraz "wszyscy powinni być tacy sami"). Do tych efektów należy m.in. wielkie osłabienie skuteczności systemu karnego* - o czym nieraz piszą - i tym samym wzrost przestępczości oraz rozluźnienie dyscypliny i standardów w szkołach. Lepiej niż Deklaracja praw człowieka, myślę sobie, służyłaby nam konwencja międzynarodowa, która by określała, czego nie wolno czynić władzy państwowej, konwencja ograniczeń, nie zaś uprawnień, a więc spis nie tego, do czego ja mam prawo, ale raczej spis tych rzeczy, których żadne państwo nie ma prawa czynić.
Te wszystkie dobrze zasłużone organizacje międzynarodowe, które odwołują się do praw człowieka, by demaskować bezprawie, tyranię, arbitralne uwięzienia, tortury, cenzurę, a także pomagać ludziom całego świata w nędzy i chorobach, są oczywiście bardzo potrzebne i w ramach takiej konwencji mogą dobrze funkcjonować. Żeby potępiać torturowanie ludzi, nie trzeba szukać uzasadnień, iż jest to niezgodne z prawami człowieka; podobnie, żeby zwalczać nędzę i choroby, nie musimy powoływać się na to, że nędza i choroby, tak przeciwne naszym naturalnym pragnieniom, są tym samym przeciwne prawom człowieka. Proste i tradycyjne odróżnienie dobra i zła wystarczy jako podstawa konwencji, o której mowa.
W logice, jak wiemy, jest zasada, że ze zdania prawdziwego mogą wynikać tylko zdania prawdziwe, ale ze zdania fałszywego mogą wynikać zarówno zdania fałszywe, jak i prawdziwe. Jest to zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Inaczej w świecie reguł i wartości moralnych oraz ich skutków, które nie na mocy wynikania logicznego zachodzą, ale na mocy historycznych przypadków. W tych dziedzinach ze zła może powstawać zarówno zło, jak i dobro, a z dobra może powstawać zarówno dobro, jak i zło. To zawsze miejmy w pamięci, gdy rozmyślamy nad promienną wiarą Oświecenia i dobroczynnymi skutkami idei praw człowieka.
 
Leszek Kołakowski

*Oto słowa francuskiego autora z rozprawy poświęconej właśnie prawom człowieka jako instrumentowi, który służy nieodpowiedzialności i nieskuteczności prawa karnego: "Sprawiając, w sposób zamierzony, by niewinni, nie zaś winni ponosili koszty przestępczości, prawaczłowiekizm ujawnia swoją rzeczywistą motywację: odmowa uznania, że ludzie są odpowiedzialni za swoje czyny, nieokiełznane pragnienie, by rozbić związek między wartością jednostki a sposobem, w jaki ją społeczeństwo traktuje... Otóż, żeby winni byli godni poszanowania, trzeba zapomnieć o tym, że istnieją tacy, którzy są bardziej tego godni: niewinni i ofiary. Dobra, jakich prawaczłowiekiści domagają się dla winnych, muszą być z konieczności odmówione innym. Tak to prawa człowieka, które zrazu pojęte były jako narzędzie wynagradzania za zasługi i ochrona niewinnych przed arbitralnymi poczynaniami władzy, służą w końcu jako slogan, który ma pomagać w pasji uganiania się za tym, co niezasłużone" (Armand Laferrere "La fin de la civilisation des droits", "Commentaire", nr 101, wiosna 2003).

Odczyt ten, prof. Leszek Kołakowski wygłosił 2 października 2003 r. w ramach cyklu: „Wykłady Polskiej Rady Biznesu.

Granice wolności <- poprzednia notka
następna notka -> Kilka uwag na temat faszyzmu

 

GPS
O mnie GPS

Blo­ger, że­gla­rz, informatyk, trajk­ka­rz, sar­ma­to­li­ber­ta­ria­nin, fu­tu­ry­sta. My­ślę, po­le­mi­zu­ję, ar­gu­men­tu­ję, po­li­ty­ku­ję, fi­lo­zo­fu­ję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości