Wojenko, wojenko..
Kraj przysnął w czasie nocy wywołanej wojenką polsko- jaruzelską...
Na początku terroru hunty przeżyliśmy jedno straszne popołudnie... a właściwie koszmar..
Klienci zamówili u nas wieńce pogrzebowe i po zrobieniu dzieciom jedzenia, powinniśmy jeszcze raz pojechać do kwiaciarni. Po zakończeniu normalnej pracy chcieliśmy podjechać pod nasz wieżowiec, zrobić w domu swoje i później wrócić do pracy. Okazało się to trudne do zrealizowania, dojazd pod blok okazał się niemożliwy bo uliczka zatłoczona była wielkimi samochodami milicyjnymi, terenowymi i olbrzymią ilością ZOMO- wców. Wycofałem więc samochód i popróbowaliśmy dojść do bloku od strony garażu, gdzie zaparkowałem auto.
Pełni strachu przypatrywaliśmy się kilku kordonom ciężko umundurowanych i uzbrojonych milicjantów, którzy ciasno otoczyli nasze cztery wieżowce, zbudowane na skarpie. Po raz pierwszy mieliśmy okazję zapoznania się z siłą i determinacją twórców stanu wojennego.Obowiązków naszych jednak nie mogliśmy pozostawić na pastwę losu, podeszliśmy bliżej z zapytaniem, czy wolno będzie nam wyjść po załatwieniu swych potrzeb. Tylko dowodzący ekspedycją miał uprawnienia do wydania decyzji.
Po wylegitymowaniu nas obojga i przepytaniu na okolicznośćoficer łaskawie zezwolił spisując sążnistą notatkę.
Wnętrze wieżowca, zaraz za drzwiami było jeszcze straszniejsze. Uzbrojeni po zęby milicjanci pilnowali wyjścia, a w korytarzu tłoczyli się rozgorączkowani ludzie proszący, błagający o umożliwienie im opuszczenia budynku. Młoda matka płacząc, żebrała prawie i to ponoć od godziny, o wypuszczenie- z maleńkim, chorym dzieciątkiem pozostawiła męża, a dziecko potrzebuje karmienia piersią. Strażnicy byli głusi i bezwzględni! Żaden nie potrafił powiedzieć do kiedy ten horror będzie trwał. W górę i w dół schodów biegali milicyjni oficerowie i cywile.
Okazało się po zakończeniu akcji, że przejrzeli wszelkie istniejące pomieszczenia ogólnodostępne w poszukiwaniu solidarnościowej nadającej nielegalnie radiostacji.
W trakcie naszego, krótkiego pobytu w mieszkaniu, odwiedziła nas z prośbą o pomoc sąsiadka- p Basia P. żona mego kolegi Jurka P., wówczas aktualnego przewodniczącego Związku Artystów Plastyków Polskich.
Była cała zatrwożona- Jurek miał w mieszkaniu trefnych gości z Warszawy, podziemnych działaczy i spodziewał się od nas pomocy w ich zadekowaniu. Przed chwilą przeszukano jego pracownię, a pojechano po kogoś do domu Tadka C., aby także jego mansardę przetrzepać.
Część sąsiadów była bojaźliwa i bała się angażować w politykę, jak mówili, więc Jurek szukał pomocy u kolegów.
Poszukiwania nadajnika musiały zakończyć się zapewne sukcesem, gdyż po kilku godzinach zastraszania, ZOMO- wcy opuścili dzielnicę.
Uspokojony trochę Jureczek poprosił mnie o przewiezienie Syreną kilku walizek z bibułąna parafię do księdza Jurka O., więc następnego dnia trochę trzęsąc spodniami zabawiałem się w bohatera i działacza.
Komentarze