W czasie zamieszania na naszych torach kolejowych, jest to zdaje się kluczowe pytanie. Bo można odnieść wrażenie, że tory kolejowe w Rzeczypospolitej należą do spółki Polskie Koleje Państwowe – Polskie Linie Kolejowe. Tak, tak. To właśnie ta spółka zbudowała wszystkie tory kolejowe w Polsce. Ona je wytyczała, wykupywała ziemię pod budowę Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, Kolei Prawego Brzegu Odry, Magistrali Nadodrzańskiej, Kolei Petersburskiej. Nikt inny tylko PKP – PLK. To ta spółka odbudowywała zniszczone mosty kolejowe po II Wojnie Światowej. I to nie były jakieś tam małe mosty na jakiś strumykach, ale mosty przez Wisłę czy Odrę, a nawet przez taką Noteć to nie jest hop-siuup zbudować most. To PKP-PLK drążyła tunele, aby kłaść tam tory i aby połączyć każde miasto Rzeczypospolitej tym najwspanialszym wynalazkiem XIX wieku. I dlatego też PKP-PLK ma pełne prawo do pobierania opłat, za korzystanie z jej torów od takich spółek jak Polskie Koleje Państwowe Inter City, Polskie Koleje Państwowe Cargo, a szczególnie od Przewozów Regionalnych. Te spółki to nie wiadomo skąd się wzięły, więc mają obowiązek płacić. Bo przecież Bóg stworzył ziemię, ale sieć kolejową w Polsce stworzyło PKP-PLK. (argumentom, że w zaborze pruskim to pruskie towarzystwa kolejowe i państwo budowało tory, odpowiadam, że PKP PLK jest także pełnoprawnym spadkobiercą tychże firm).
Najgorsze jest to, że ta sytuacja w jakiej znalazł się nasz transport kolejowy wymaga kolejnej reformy. A przecież z każdą reformą na kolei, było coraz gorzej i jeszcze jedna taka reforma to już nic nam z kolei nie zostanie, a jedynie może ucieszą się właściciele punktów złomu i miłośnicy budowania po dawnych szlakach żelaznych ścieżek rowerowych. Więc zanim zaczniemy planować jak powinna wyglądać kolejna reforma, trzeba zastanowić się gdzie popełniono błąd w reformach poprzednich.
Błąd reformy tkwi przede wszystkim w naszym pozerstwie. To znaczy zamiast mieć jednego Dyrektora Generalnego PKP i kilku dyrektorów regionalnych, stworzono sieć stanowisk dyrektorskich w poszczególnych spółkach córkach, siostrach, matkach, macochach i w córkach przybranych. Można pewnie zrobić wyliczenie ile kilometrów zamkniętego szlaku kolejowego kosztowało nas stworzenie kolejnego arcyważnego stanowiska dyrektorskiego. Oczywiście, jeżeli ktoś powie, że taki podział na wiele spółek istnieje na zachodzie i jest tam opłacalny, to odpowiem, że zachód jest zdecydowanie bogatszy od nas i może sobie na takie fanaberie pozwolić, a nas po prostu nie stać.
Sens tego podziału tkwił w zorganizowaniu takiego bajzlu na kolei, aby nikt nie wiedział gdzie jest winny. Istnienie tak wielu spółek kolejowych, wzajemnie od siebie zależnych i zmuszonych do kooperacji, to wprost raj wymarzony dla prowadzenie tak w wieku XXI ulubionej kreatywnej księgowości. Bo można było te wzajemne zobowiązania przerzucać z jednej firmy na drugą. Gdy dawniej pieniążki z biletu szły prosto do kolejowego skarbca, a właściwie do państwowego, tak teraz pieniążek z biletu na pociąg osobowy, wędrował przez kasę PKP IC, do PR, potem wędrował przez PKP PLK, a jeżeli pociąg jechał jedną z zelektryfikowanych (zapewne przez PKP-PLK) linii kolejowych to odwiedzał jeszcze skarbiec PKP Energetyka, ten sam pieniążek odwiedził jeszcze PKP dworce kolejowe i miał szanse zobaczyć także Skarbiec spółki Towarzystwa Wagonów Restauracyjnych i Sypialnych WARS. Pięknie ktoś to wymyślił, jeden pieniążek a tyle firm i dyrektorów szczęśliwych.
Gdy pieniążków od pasażerów brakowało, to z pomocą służył budżet państwa, który dawał na modernizację torów, dworców. Dokładały się jeszcze budżety samorządowe, też na tory i dworce (powoli będziemy obalać tą tezę o wszechpotędze infrasturkturotwórczej PKP-PLK). Tu pojawiał się jednak druga wada dzisiejszej Polsce. Mianowicie skłonność do obsadzania stanowisk menagerskich osobami mającymi się na bakier z siódmym przykazaniem. I tak okazywało się nagle, że remont danego odcinka jest trzykrotnie przepłacony, albo że remont nie został należycie wykonany, ale umowa z wykonawcą była tak napisana, że ten nie będzie płacił żadnych kar umownych. No i te pieniążki czasem z tego systemu zwiedzania skarbców poszczególnych spółek kolejowych wędrowały czasem do prywatnych kieszeni, tak aby właściciele tych kieszenie mogli sobie wybudować nową, piękną rezydencje, kupić trzy nowe autka i pojechać na narty do Szarotki. A Ty Polaku tłucz się w świetnej (ale tylko jak na swoje czasy) szwedzkiej konstrukcji EZT-57.
Wprowadzono konkurencję na PKP. Na tej zasadzie, że gdy jeszcze PR były PKP PR i miały pośpieszne, to wymyśliły sobie pośpiesznego „Starostę” relacji Poznań-Warszawa. To był jedyny, nie licząc nocnego terespolskiego, pociąg pośpieszny ze stolicy Wielkopolski, do stolicy Mazowsza. A pośpieszny to zawsze znacznie tańsza rzecz niż tak szeroko reklamowane IC. I nie pomagało IC nawet to, że w trakcie podróży na wysokości Konina dawano mikroskopijną kawkę i jedną delicje szampańską. Pośpieszny Starosta jechał tylko o półgodziny dłużej i cieszył się wzięciem braci studenckiej, która dojeżdżała do Warszawy i stamtąd licznymi pośpiesznymi dalej w Polsce, i wszystko na jednym bilecie. Nie tak jednak powinna wyglądać była konkurencja. I w pół roku później Starosta już był w PKP IC. A pięć lat później IC przejęła wszystkie pociągi pośpieszne. Bo przecież na kolei nie chodzi o to aby wozić pasażerów. Chodzi.. no właśnie o co chodzi? O kilku dyrektorów?
A czym zajmuje się Dyrektor PKP PLK. Ano zabranianie korzystania z torów. Tu kolejna rzecz ciekawa. Bo jak PR nie będą jeździły na torach, to nie będą zarabiać pieniędzy, i nie będą miały jak płacić PLK, jak po torach nikt nie jeździ to tory mają to do siebie, że zarastają i niszczeją i ergo PKP PLK będzie i tak musiała na ich utrzymanie wydawać. Więc znów pytania o co tutaj chodzi? Najmniej chyba o to aby Polacy mogli tanio z jednego miasta Polski przedzierać się do drugiego.
Zastanawia mnie jednak takie coś, czy gdyby nagle powstała spółka „Polskie Drogi”. Ot powiedzmy kolejny pomysł PO aby żyło się lepiej, i aby umiejscowić tam kilkunastu młodych i świetnie wykształconych. Do tej spółki skarb państwa wniósłby wszystkie polskie drogi – krajowe, wojewódzkie i powiatowe. I ta spółka gdy już stworzyła swoje struktury organizacyjne, powołała 49 dyrektorów regionalnych i zbudowała 365 siedzib powiatowych, nagle stwierdziła, że od dziś od każdego samochodu pobiera opłatę za jazdę po swojej własności. To ciekawe co mogło by się stać? Ktoś powie, ale przecież płacimy podatek drogowy. No tak, ale podatek drogowy płaci się do państwa, a drogi są własnością spółki „Polskie Drogi” więc co moje to za korzystanie z mojego trzeba płacić – mądrze odpowiedziałby nam pewnie młody i zdolny rzecznik spółki „Polskie Drogi”. To chyba poważny znak nad tym, ze trzeba będzie wyjść na ulice.
Inne tematy w dziale Polityka