Grudeq Grudeq
584
BLOG

Legngyel Magyar Határ

Grudeq Grudeq Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Notkę z Okazji Święta Narodowego Węgier wypada zacząć muzycznie w rytm Marsza Rakoczego: http://www.youtube.com/watch?v=fg2nfDJrRxU&feature=related
 
Przeglądając londyńskie Wiadomości natrafiłem na wspomnienia z pobytu na Węgrzech z lat 1939/1940 Jana Bielatowicza, który służył tam w Przedstawicielstwie Armii Polskiej na Węgry. Przedstawicielstwo zajmowało się oficjalnie internowanym na terenie Królestwa Węgier wojskiem Polskim. Nieoficjalnie zaś przerzucaniem żołnierzy do Francji (tzw. Turyści Sikorskiego). Rzecz jasna działalność ta nie cieszyła się sympatią ze strony niemieckiej i ta poprzez swoich sympatyków we władzach węgierskich do likwidacji tego przedstawicielstwa na wiosnę 1940 roku. Aresztowano większość pracowników tego przedstawicielstwa, nie udało się natomiast Węgrom złapać szefa przedstawicielstwa – Generała Dembińskiego. Bielatowicz aresztowany trafia na budapeszteńską Cytadelę, a później do twierdzy w Komarnie. I teraz taka oto charakterystyczna rozmowa Bielatowicza z węgierskim oficerem z Cytadeli.
 
„Parę razy wezwał mnie do swej kancelarii dowódca straży.
- Gdzie jest gen. Dembiński?
- Nie wiem.
- A co pan wie?
- Niewiele.
- Po co ta cała wojna?
- Także nie wiem.
- Ale że Anglicy łotrzy, to pan chyba wie?
- Nie więksi niż Niemcy.
- Więksi.
- Mniejsi!
- Więksi.
- Mniejsi!
Porucznik dla mocniejszej argumentacji złapał za stołek i wyrżnął nim o stół.
- Ja mówię że więksi, bo byłem ich jeńcem, a pan nie był. A Niemcy, kucia faja, też nieźli. Po co z nimi wojować? Przegraliście z nimi wojnę i mało wam tego. Teraz checie wciągnąc do wojny o Gdańsk całą Europę. Teremtete!”
 
Jan Bielatowicz, Kisleany vigyazz! Z ulicy lustrzanej na cytadelę, Wiadomości, nr 49, Londyn 1960r. http://kpbc.umk.pl/dlibra/publication?id=6490&tab=3
 
No właśnie, to Ci Węgrzy to byli nasi Przyjaciele, czy jednak nie bardzo? Akuratnie Bielatowicz rzecz opisuje chyba najbardziej obiektywnie jak się da, bo i piszę o sympatyzujących z Polakami Węgrach, a także o tych mniej sympatyzujących, którzy np. potrafili urządzać sobie strzelnicę na terenie obozów internowania polskich żołnierzy. Wszystko zależy gdzie ucho przyłożyć.
 
A może inaczej pytanie zadać: co Polacy uznają za przyjaźń, a co Węgrzy? Przecież nasze polskie „bratanek” to chyba jednak coś innego niż węgierskie „barat”. Wracając do cytowanej sceny. Anglia – i my od razu widzimy wspaniały „Union Jack”, wielką flotę, angielskich dżentelmenów, którzy, a zwłaszcza w 1939 roku, nie pozwolą na żadną niedżentlemeńską zagrywkę polityczną w Europie, a skoro już dali Polsce swoje słowo, to lada chwila na Bałtyk wpłynie cała Brytyjska flota. Ta sama Anglia widziana oczami Węgra, to Anglia z I Wojny Światowej, która dla węgierskich jeńców z Armii czy z Marynarki urządzała wcale to nieprzyjemne obozy jenieckie, a która później w perfidny sposób pracowała przy Traktacie w Trianon, który pozbawił Węgrów 2/3 Państwa. Niby ta sama Anglia, a jakby dwie całkiem inne Anglie. Niemcy – Polacy widzą Chobrego i słupy na Saali, Krzywoustego, Hołd Pruski, Bismarcka i Czterech Pancernych. Niemcy i Węgrzy widzą Bitwę na Lechowym Polu, walki z Habsburgami, a później wspaniałą Unię Austro-Węgierską, która w dużej części zrekompensowała Węgrom te wszystkie przegrane antytureckie powstania. I może z tym naszym braterstwem też jest całkowicie inaczej? Co innego widzimy my, co innego widzą Węgrzy.
 
Na początku 1938 roku, a więc w tym czasie kiedy nasze bezpieczeństwo było gwarantowane przez układ z Sowietami o nieagresji i układ o niestosowaniu przemocy z Niemcami, które zostały później zastąpione przez ponoć bardziej bezpieczne gwarancje brytyjskie, z oficjalną wizytą do Krakowa i Warszawy udał się Miklos Horthy. Efekt wizyty: jeżeli chodzi o polowanie w Białowieży, był z pewnością dobry. Natomiast trudno o jakieś większe sukcesy dyplomatyczne. My nie bardzo chcieliśmy popierać węgierskie żądania rewizji granic – ani w wypadku Słowacji, ani tym bardziej w przypadku Siedmiogrodu, gdyż to godziło w naszego Rumuńskiego antysowieckiego sojusznika (o wartości tego sojuszu przekonaliśmy się 17 września 1939 roku). Węgrzy natomiast nie podniecali się, tak jak my, sojuszem z Francją, wszak Francuzi również i to dość solidnie maczali swoje palce w Trianon. Znów co innego we Francuzach widzą Polacy, co innego widzą Węgrzy.
 
Październik 1938 roku. Tutaj dość sympatyczny obrazek filmowy z Budapesztu - http://www.youtube.com/watch?v=N9HWvgLmMSI&feature=related – Legngyel Magyar Határ, czyli granica Polsko-Węgierska, ci studenci właśnie tej idei przyszli przyklaskiwać. Chociaż z pewnością Węgrów najbardziej zadowoliłoby, jakby grupa Generała Bortnowskiego wchodząc na Zaolzie nie zatrzymała się na przełęczy Jabłonkowskiej, tylko dalej pomknęła na Zilinę, Trencin aż do Preszburga. Słowacy nawet na to by się godzili, byle by nie wpaść w ręce Madziarskie – słali nawet swoich przedstawicieli do Warszawy prosząc o Polski protektorat. My z kolei chcieliśmy aby do przełęczy Jabłonkowskiej doszli sami Honwedzi. Skończyło się więc na tym, że za protektorat nad Słowakami za pomocą ks. Hlinki objęli Niemcy.
 
Wspólna granica Polsko – Węgierska zjawiła się dopiero w marcu już 1939 roku… Jeszcze rok wcześniej byliśmy dyplomatyczną potęgą. Związek Radziecki chciał na forum Ligi Narodów forsować jakieś sankcje przeciwko nam za próby „Marszu na Kowno”. A że rzecz zbiegła się z Anschlussem to z kolei nasi francuscy i brytyjscy przyjaciele podejrzewali nas o ścisłą współpracę z Rzeszą. No ale to był rok w polityce. W marcu 1939 roku to maszerowaliśmy już prosto do porażki w wojnie. Mimo to miło patrzy się na tych brnących w karpackim śniegu ku sobie polskich i węgierskich żołnierzy, na granicy wspólnie popijających później wino – http://www.youtube.com/watch?v=wg-U4dddshA tak widać to z perspektywy węgierskiej kroniki, materiały środkowe, bo na początku mamy wieści z Pragi zajmowanej przez Niemców.
 
Granicy raptem było około stu kilometrów, wzdłuż Karpackich grzbietów, a z Niemcami granicy prawie 2000 km. Gdzieś tak od przełomu 1938/1939 roku w Wileńskim „Słowie” mój ulubiony Cat-Mackiewicz także wpadł w szał madziarski i co artykuł domagał się utworzenia wspólnej unii, przede wszystkim militarnej, polsko-węgierskiej, a najlepiej wprowadzenia w Polsce monarchii i tym samym obranie wspólnego Króla Węgiersko-Polskiego. Wszystko po to, aby stworzyć siłę polityczną zdolną do partnerstwa wobec Rzeszy i obrony interesów Europy Środkowo-Wschodniej przed bolszewikami ze wschodu i specjalistami od kupowania sobie pokoju kosztem grabieży państw trzecich z zachodu. Nie wiem czy te artykuły miały jakiś odzew po węgierskiej stronie. Tu chyba ta Unia rozbijała się o taką drobnostkę geograficzną jaką było przejęcie Słowacji przez Niemców. A może za dużo u nas było jednak miłośników króla Karola z Rumunii?
 
Marzy mi się teraz scena teatralna. Początek września 1939 roku. Punkt graniczny między Polską a Węgrami. Rozmowy Polsko-Węgierskie. Po naszej stronie może być nawet jakiś daleki potomek  Ignacego Rzeckiego, oficera węgierskiej piechoty. Po węgierskiej stronie – nie wiem skąd to mam w głowie, ale znów mi się kłania ideał węgierskiego racjonalizmu (a jest takie coś?). Na początku entuzjazm – wkrótce będziemy w Berlinie. Tonowany przez Węgra, że pokonać Hitlera to nie łatwa sprawa. Potem jeszcze większy entuzjazm – Anglia i Francja po naszej stronie! Na co wtręty Węgra o Trianon. Potem entuzjazm z Bitwy nad Bzurą. Na co Węgier mówi, że oni też wkroczyli niegdyś do Belgradu, Bukaresztu, Kijowa… i obudzili się bez 2/3 terytorium. Jakże to łatwo jest rozpalić nasze serca szczerym entuzjazmem. Ale może to przez ten nasz hymn? Radosny? Gdzież mu do smutnego i poważnego hymnu Madziarskiego http://www.youtube.com/watch?v=JHG0S75PrD0&feature=related W jego takt chyba z odpowiednią powagą przekraczało się po 17 września granicę z Węgrami.
 
Węgrzy zachowali się w wrześniu wobec nas bardzo przyzwoicie. Zaminowali tunele prowadzące na Polską stronę (jak dobrze policzyłem – raptem dwa) tak aby jak Niemcy chcieli zrobić sobie rajd pociągami i wojskiem na Polskę stronę  tranzytem przez Węgry to, żeby łatwiej ich było zatrzymać. Niemcom chyba ten rajd jednak tak taktycznie nie był potrzebny. I tak Zagłębie Borysławskie oddawali przecież Sowietom. Gest bardzo ładny – znaczenie praktyczne niewielkie, gdzież tam do czynów z lata 1920 roku. Ale też co innego dla Węgrów znaczyły podboje Niemieckie, niż dla nas. Dla Węgrów to była nadzieja na zmianę Trianon. Pal licho, że z Hitlerem, ale najważniejsze, że Trianon dało się przekreślić. Dla nas, dla Polaków II Rzeczypospolitej – Wersal rzecz święta. Dla Węgrów – Wersal, po sąsiedzku położony do Trianon – niegodziwość.
 
To za co najbardziej podziwiam Węgrów czasów II Wojny Światowej, to spokój. Nie dali się pierwsi odstrzelić na samym początku wojny, tylko stanęli przy tych, którzy rozdawali karty w Europie Środkowo-Wschodniej. Przy okazji zachowując się bardzo honorowo wobec Rzeczypospolitej, a i także maksymalnie starając się chronić życie Żydów – obywateli węgierskich. Posłali Armię do walki z bolszewizmem. A potem jak zobaczyli, że Niemcy się chwieją, to rozpoczęli negocjacje jak tu przejść na stronę aliancką. Wojna Brytyjsko-Węgierska została wypowiedziana przez Anglików tylko na wyraźne żądanie Stalina. Gdyby zdecydowano się na wariant Bałkański drugiego frontu, to pewnie ta polityka przyniosłaby sukces. Ale czy skończyło się źle? Jak tylko Armia Czerwona przekroczyła granicę Węgier i powołała cieszący się zaufaniem, Sowietów, i obywateli w drugiej kolejności, Rząd to ten tak wynegocjował końcówkę wojny, że Węgry wróciły do granic sprzed 1938 roku. My biliśmy się od samego początku, po słusznej stronie, a i tak polski rząd komunistyczny po wojnie musiał oddać ciut więcej niż tylko Zaolzie. Wychodzi na to, że nawet Węgierscy komuniści bardziej poważali swój kraj niż nasi.
 
Rozpisałem się. Więc zmierzając ku jakiemuś końcowi. Chociaż nadal nie wiem jaką puentę chcę nakreślić. Słucham sobie małej węgierki, która śpiewa Szekely Himnusz – jak się domyślam, coś takiego jak u nas Rota: http://www.youtube.com/watch?v=jaj-aT6Wd6s&feature=related Tutaj można znaleźć wersję bardziej rockową, ale przy okazji z naszymi napisami: http://www.youtube.com/watch?v=4Ir_cd56FkQ Czy widział ktoś w Polsce aby 11 letnie dziecko śpiewało w Teatrze Rotę? Ubrane w strój reprezentacyjny i widzące jak poważna publiczność tego Teatru, ubrana w reprezentacyjne stroje, dla niej, dla jej śpiewu, a przede wszystkim przez szacunek dla piosenki, wstaje z miejsc i cicho zaczyna śpiewać razem z nią? U nas 11 letnie dziecko prędzej pójdzie do X-Factory, niż na taką patriotyczną imprezę. A co taka węgierska dziewczyna może myśleć o Hymnie Szeklerskim? Ano, że to musi być poważna sprawa i że Węgry to też jest poważna sprawa. A u nas? Czy Polska jest dla nas poważną sprawą? Czy tylko źródłem krótkotrwałych i niestety niczym nie popartych nadziei?
Grudeq
O mnie Grudeq

Konserwatywny, Prawicowy, Antykomunistyczny

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura