W Izraelu został zaatakowany polski ambasador. Został znieważony słownie i dwukrotnie opluty przez obywatela izraelskiego. Obywatel miał wcześniej wykrzykiwać na terenie ambasady swoje bezpodstawne żądania restytucyjne (o żądaniach żydowskich czytaj w moich 2 felietonach na fb z 13.05).
To informacje z mojej "ulubionej" The Jerusalem Post, wg której polski ambasador w Izraelu jest przedstawicielem "nacjonalistycznej" partii rządzącej PiS. Ciekawe.
Można PiS nie lubić, nie tolerować, można gardzić, ale nie zmienia to faktu, że nastąpił atak na ambasadora Polski.
W mediach jakaś dziwna cisza, brak oburzenia, brak nagłówków opatrzonych słowem "skandal, dyshonor".
Zmiast tego business as usual, "incydent", a występowanie słowa "antypolonizm" jakby zdawkowe lub zerowe.
Co by się stało, gdyby ambasador izraelski został zaatakowany słownie w eksterytorialnej ambasadzie izraelskiej? Co by się stało, gdyby naruszona została nietykalność cielesna ambasadora Izraela w eksterytorialnej ambasadzie izraelskiej? Jaki byłby procent występowania odmienianego przez wszystkie przypadki słowa "antysemityzm" w każdym artykule?
W dyskursie publicystycznym wokół bezpodstawnych roszczeń i ustawy 447 popularne jest stwierdzenie, że udajemy, że deszcz pada, kiedy plują nam w twarz.
Powyższy "incydent" nie może nas w sposób bardziej dosłowny przekonać, że żaden deszcz nie pada.
Komentarze